Nowoczesna pseudomedycyna W 1861 r. młody Węgier Ignatz von Peczely zauważył, że hodowana przez niego sowa ze złamaną nogą ma ciemną kreskę na tęczówce oka. Tak narodziła się irydologia - metoda odczytywania z oczu objawów różnych chorób. Gabinety irydologiczne działają do dziś, choć liczne badania naukowe dowiodły, że stawiane w ten sposób rozpoznania są bezwartościowe. Wciąż pojawiają się nowe metody pseudodiagnostyki, na dodatek coraz częściej oferowane przez dyplomowanych lekarzy. Mimo że odwołują się do nowoczesnych technologii, są równie bezużyteczne jak chiromancja (wróżenie z ręki), frenologia (diagnoza na podstawie kształtu czaszki) czy tzw. zdrowotne horoskopy
Wróżenie z krwi
Najnowszym przebojem rynku szarlatanów jest badanie krwi wykonywane za pomocą mikroskopu podłączonego do przenośnego komputera. Firma z Zielonej Góry, która oferuje je za 140 zł, utrzymuje, że jest ono znacznie lepsze od zwykłych analiz. - Badamy kroplę żywej krwi, nie rozmazanej i nie obrabianej chemicznie. Dzięki temu możemy pokazać pacjentowi, jak wyglądają jego krwinki, i wykryć wiele chorób - opisuje Andrzej Musolf, współwłaściciel firmy. Wygląd i zachowanie komórek krwi ma świadczyć o zagrożeniu rakiem, a obserwowane przez mikroskop bakterie, grzyby i wirusy - o rozwoju infekcji. Badanie żywej kropli krwi ma też wykrywać grożące zawałem serca blaszki miażdżycowe. Mają o tym świadczyć widoczne we krwi kryształy cholesterolu. - Kłopot polega na tym, że pojawienie się takich kryształków we krwi oznacza, że pacjent umiera, bo poziom cholesterolu jest dramatycznie wysoki! - mówi dr Iwona Kozak-Michałowska, kierownik laboratorium w Uniwersyteckim Szpitalu Klinicznym nr 1 w Łodzi.
Naukowcy dysponują eksperymentalną metodą umożliwiającą wykrycie wielu chorób na podstawie badania kilku kropli krwi. Nie stosują jednak mikroskopów, ale spektroskopy, które mierzą poziom wszystkich substancji w próbce - badacze porównują to do wykonania fotografii całego metabolizmu człowieka. Ludzka krew zawiera dziesiątki tysięcy związków chemicznych, ale nie wiadomo jeszcze, jakie znaczenie ma większość z nich. "Na razie potrafimy jedynie wykrywać w ten sposób chorobę wieńcową z dokładnością bliską tej, którą mają badania angiograficzne serca. Nasza metoda ma jednak tę zaletę, że jest nieinwazyjna, nie wymaga prześwietlania i będzie tańsza od innych analiz" - mówi prof. Jeremy Nicholson z Imperial College London. Uczeni opatentowali metodę i założyli firmę Metabometrix, która pracuje nad komercyjną wersją testu. Ma on trafić do powszechnego użytku w najbliższych dwóch latach. W ten sam sposób będzie można wykrywać wczesne stadia raka, cukrzycy i setek innych chorób.
Wirujące chromosomy
Niemal w każdym większym mieście w Polsce oferowana jest "diagnostyka XXI wieku" - bezbolesne i bezpieczne przebadanie wszystkich narządów za pomocą pomiarów ich "biopola magnetycznego". Pacjent leży podłączony elektrodami do niewielkiej skrzynki pokazującej na ekranie komputera kolorowe obrazy jego narządów. Trwające od 30 minut do trzech godzin badanie kosztuje przeciętnie 100--150 zł. Badanie wykonywane jest przy użyciu urządzenia o nazwie Oberon, wymyślonego przez pracowników rosyjskiego Instytutu Psychofizyki Stosowanej w Omsku. Według szacunków firm sprzedających te aparaty, jest ich na naszym rynku ponad trzysta.
Oberon jest reklamowany jako najnowsze osiągnięcie techniki komputerowej i medycznej - lepsze od USG, tomografii czy rezonansu magnetycznego. Podobno pozwala nawet na automatyczne dobranie odpowiedniej terapii - najczęściej z użyciem ziół czy urządzeń w rodzaju magicznego pasa z wełny wielbłądziej. - Takie urządzenie pozwala na wczesne wykrywanie zaburzeń w różnych narządach, ale powinni się nim posługiwać lekarze mający dużą wiedzę ogólną, którzy w razie uzyskania niepokojących wyników skierują pacjenta do specjalistów i na tradycyjne badania - przekonuje dr Bożena Łukasik-Madej, która wykorzystuje oberon w prywatnym gabinecie w Warszawie. Jej zdaniem, wiele osób wykonujących badanie nie ma do tego kwalifikacji, prowadzi je zbyt krótko albo używa "podrabianego" sprzętu.
- Takie urządzenia są promowane w Polsce od dawna, firmy próbowały nawet oferować je szpitalom. Nie mają one jednak nic wspólnego z naukowo potwierdzonymi metodami diagnostycznymi - odpowiada prof. Jerzy Walecki z Instytutu Medycyny Doświadczalnej i Klinicznej Polskiej Akademii Nauk. Zamieszczane w Internecie opisy działania oberonu są naszpikowane fachową terminologią, ale nie mają sensu. W reklamach można wyczytać, że urządzenie mierzy "charakterystyki falowe tkanek organizmu, a nawet poszczególnych komórek i chromosomów" i wytwarzane przez nie "wirujące pola magnetyczne", a każdy z nas ma "elektromagnetyczny szkielet informacyjny". Trafiają się też ewidentne kłamstwa, takie jak "ocena zmian elektrycznych właściwości neutronów" - cząstek elementarnych o zerowym ładunku elektrycznym.
Neurofizjolodzy stosują do eksperymentalnych badań encefalomagnetografię - pomiar aktywności magnetycznej móz-gu. - Ta metoda jest skuteczna, ale bardzo droga. Urządzenie do badania kosztuje miliony złotych, czyli wielokrotnie więcej niż w wypadku rezonansu magnetycznego - mówi prof. Walecki. Tymczasem oberon kosztuje 16-40 tys. zł, tyle że jego skuteczności nie potwierdzają żadne niezależne badania naukowe.
Śmierć we włosach
Specjaliści ostrzegają przed wykonywaniem niefachowych badań. Oferujące je firmy kuszą komfortowymi warunkami (badanie żywej kropli krwi przeprowadza lekarz przyjeżdżający z niezbędnym sprzętem do klienta). Zapewniają, że płacąc około 150 zł, uzyskamy kompleksową informację o stanie zdrowia. Na dodatek wszystkie te metody są reklamowane jako naturalne, nieinwazyjne i nieszkodliwe. Przykładem jest diagnozowanie chorób, a nawet przewidywanie długości życia pacjenta na podstawie analizy jednego włosa, jakie proponował prywatny gabinet lekarski w Łodzi. Takie badania są wykonywane, ale przede wszystkim w celu ustalenia poziomu metali w organizmie. Skandal wybuchł, gdy lekarz szarlatan przepowiedział rychłą śmierć zupełnie zdrowego dziecka - rodzice złożyli skargę i gabinet został zamknięty. Wszystkie osoby korzystające z mało wiarogodnych badań - nawet wykonywanych przez osoby z dyplomem akademii medycznej - mogą liczyć tylko na pseudodiagnozę i pseudoterapię.
Najnowszym przebojem rynku szarlatanów jest badanie krwi wykonywane za pomocą mikroskopu podłączonego do przenośnego komputera. Firma z Zielonej Góry, która oferuje je za 140 zł, utrzymuje, że jest ono znacznie lepsze od zwykłych analiz. - Badamy kroplę żywej krwi, nie rozmazanej i nie obrabianej chemicznie. Dzięki temu możemy pokazać pacjentowi, jak wyglądają jego krwinki, i wykryć wiele chorób - opisuje Andrzej Musolf, współwłaściciel firmy. Wygląd i zachowanie komórek krwi ma świadczyć o zagrożeniu rakiem, a obserwowane przez mikroskop bakterie, grzyby i wirusy - o rozwoju infekcji. Badanie żywej kropli krwi ma też wykrywać grożące zawałem serca blaszki miażdżycowe. Mają o tym świadczyć widoczne we krwi kryształy cholesterolu. - Kłopot polega na tym, że pojawienie się takich kryształków we krwi oznacza, że pacjent umiera, bo poziom cholesterolu jest dramatycznie wysoki! - mówi dr Iwona Kozak-Michałowska, kierownik laboratorium w Uniwersyteckim Szpitalu Klinicznym nr 1 w Łodzi.
Naukowcy dysponują eksperymentalną metodą umożliwiającą wykrycie wielu chorób na podstawie badania kilku kropli krwi. Nie stosują jednak mikroskopów, ale spektroskopy, które mierzą poziom wszystkich substancji w próbce - badacze porównują to do wykonania fotografii całego metabolizmu człowieka. Ludzka krew zawiera dziesiątki tysięcy związków chemicznych, ale nie wiadomo jeszcze, jakie znaczenie ma większość z nich. "Na razie potrafimy jedynie wykrywać w ten sposób chorobę wieńcową z dokładnością bliską tej, którą mają badania angiograficzne serca. Nasza metoda ma jednak tę zaletę, że jest nieinwazyjna, nie wymaga prześwietlania i będzie tańsza od innych analiz" - mówi prof. Jeremy Nicholson z Imperial College London. Uczeni opatentowali metodę i założyli firmę Metabometrix, która pracuje nad komercyjną wersją testu. Ma on trafić do powszechnego użytku w najbliższych dwóch latach. W ten sam sposób będzie można wykrywać wczesne stadia raka, cukrzycy i setek innych chorób.
Wirujące chromosomy
Niemal w każdym większym mieście w Polsce oferowana jest "diagnostyka XXI wieku" - bezbolesne i bezpieczne przebadanie wszystkich narządów za pomocą pomiarów ich "biopola magnetycznego". Pacjent leży podłączony elektrodami do niewielkiej skrzynki pokazującej na ekranie komputera kolorowe obrazy jego narządów. Trwające od 30 minut do trzech godzin badanie kosztuje przeciętnie 100--150 zł. Badanie wykonywane jest przy użyciu urządzenia o nazwie Oberon, wymyślonego przez pracowników rosyjskiego Instytutu Psychofizyki Stosowanej w Omsku. Według szacunków firm sprzedających te aparaty, jest ich na naszym rynku ponad trzysta.
Oberon jest reklamowany jako najnowsze osiągnięcie techniki komputerowej i medycznej - lepsze od USG, tomografii czy rezonansu magnetycznego. Podobno pozwala nawet na automatyczne dobranie odpowiedniej terapii - najczęściej z użyciem ziół czy urządzeń w rodzaju magicznego pasa z wełny wielbłądziej. - Takie urządzenie pozwala na wczesne wykrywanie zaburzeń w różnych narządach, ale powinni się nim posługiwać lekarze mający dużą wiedzę ogólną, którzy w razie uzyskania niepokojących wyników skierują pacjenta do specjalistów i na tradycyjne badania - przekonuje dr Bożena Łukasik-Madej, która wykorzystuje oberon w prywatnym gabinecie w Warszawie. Jej zdaniem, wiele osób wykonujących badanie nie ma do tego kwalifikacji, prowadzi je zbyt krótko albo używa "podrabianego" sprzętu.
- Takie urządzenia są promowane w Polsce od dawna, firmy próbowały nawet oferować je szpitalom. Nie mają one jednak nic wspólnego z naukowo potwierdzonymi metodami diagnostycznymi - odpowiada prof. Jerzy Walecki z Instytutu Medycyny Doświadczalnej i Klinicznej Polskiej Akademii Nauk. Zamieszczane w Internecie opisy działania oberonu są naszpikowane fachową terminologią, ale nie mają sensu. W reklamach można wyczytać, że urządzenie mierzy "charakterystyki falowe tkanek organizmu, a nawet poszczególnych komórek i chromosomów" i wytwarzane przez nie "wirujące pola magnetyczne", a każdy z nas ma "elektromagnetyczny szkielet informacyjny". Trafiają się też ewidentne kłamstwa, takie jak "ocena zmian elektrycznych właściwości neutronów" - cząstek elementarnych o zerowym ładunku elektrycznym.
Neurofizjolodzy stosują do eksperymentalnych badań encefalomagnetografię - pomiar aktywności magnetycznej móz-gu. - Ta metoda jest skuteczna, ale bardzo droga. Urządzenie do badania kosztuje miliony złotych, czyli wielokrotnie więcej niż w wypadku rezonansu magnetycznego - mówi prof. Walecki. Tymczasem oberon kosztuje 16-40 tys. zł, tyle że jego skuteczności nie potwierdzają żadne niezależne badania naukowe.
Śmierć we włosach
Specjaliści ostrzegają przed wykonywaniem niefachowych badań. Oferujące je firmy kuszą komfortowymi warunkami (badanie żywej kropli krwi przeprowadza lekarz przyjeżdżający z niezbędnym sprzętem do klienta). Zapewniają, że płacąc około 150 zł, uzyskamy kompleksową informację o stanie zdrowia. Na dodatek wszystkie te metody są reklamowane jako naturalne, nieinwazyjne i nieszkodliwe. Przykładem jest diagnozowanie chorób, a nawet przewidywanie długości życia pacjenta na podstawie analizy jednego włosa, jakie proponował prywatny gabinet lekarski w Łodzi. Takie badania są wykonywane, ale przede wszystkim w celu ustalenia poziomu metali w organizmie. Skandal wybuchł, gdy lekarz szarlatan przepowiedział rychłą śmierć zupełnie zdrowego dziecka - rodzice złożyli skargę i gabinet został zamknięty. Wszystkie osoby korzystające z mało wiarogodnych badań - nawet wykonywanych przez osoby z dyplomem akademii medycznej - mogą liczyć tylko na pseudodiagnozę i pseudoterapię.
Atak na PET |
---|
W polskiej służbie zdrowia dochodzi już do takich absurdów, że uznane na świecie metody diagnostyczne traktowane są jak dzieło oszustów. Narodowy Fundusz Zdrowia - jak co roku - nie chce płacić za pozytonową tomografię emisyjną (PET-CT), którą jako jedyne w Polsce oferuje Centrum Onkologii w Bydgoszczy. Ta metoda pozwala na szybką i precyzyjną diagnostykę onkologiczną - wykrywanie ognisk raka i przerzutów, planowanie leczenia i ocenę jego skuteczności. Spór dotyczy stawki za badanie. Centrum proponuje 5 tys. zł, NFZ upiera się przy 3 tys. zł i grozi, że jeśli bydgoski szpital nie pójdzie na ustępstwa, zakontraktuje usługi w Niemczech, gdzie ponoć są one dużo tańsze. - Badanie całego ciała metodą PET-CT w niemieckich ośrodkach kosztuje 1,8-2,1 tys. euro, a więc 7-8 tys. zł. Podobnie jest w Czechach - mówi prof. Piotr Lass, przewodniczący Polskiego Towarzystwa Medycyny Nuklearnej. W efekcie NFZ nie wydaje zaplanowanych na PET 10 mln zł, szpital niemal nie wykorzystuje nowoczesnego sprzętu, a najbardziej cierpią - jak zwykle w takich sytuacjach - ciężko chorzy pacjenci. |
Więcej możesz przeczytać w 10/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.