Media publiczne były, są i będą atrakcyjnym tematem w politycznych dysputach czy wręcz w grze o poparcie społeczne dla poszczególnych polityków i formacji. Zawsze jedna strona politycznej sceny będzie zarzucać drugiej próbę czy też fakt zawłaszczenia tych mediów dla swoich interesów, cierpiąc przy tym z powodu antenowego niedowartościowania. Zawsze też będzie chodzić, rzecz jasna, jedynie o "wolność i demokrację", na co wszyscy są szczególnie wrażliwi. Jaskrawym przykładem takiej wrażliwości jest podjęta ostatnio w Krajowej Radzie Radiofonii i Telewizji próba unieważnienia mandatu jednego z członków rady nadzorczej TVP. Sposób, w jaki tę sprawę przeprowadzano, utwierdził mnie w przekonaniu, że była to w istocie dramatyczna reakcja lewicy na poczucie utraty wpływów (czytaj: kontroli) w Telewizji Polskiej. Na szczęście, odtrąbiane już gdzieniegdzie zwycięstwo "przywrócenia porządku" w tym medium znalazło inne niż siłowe rozwiązanie. Sprawą po prostu zajął się niezawisły sąd.
Grzech upolitycznienia
W ustawie o radiofonii i telewizji udało się wyłączyć bezpośredni wpływ władzy państwowej i organizacji politycznych na działalność publicznych mediów. Niestety, nie udało się uniemożliwić uczestniczenia we władzach tych mediów reprezentantom owych organizacji. Przy takim ukształtowaniu systemu nie tylko nie można było uniknąć upolitycznienia organów spółek (nadawcy publiczni działają w formie jednoosobowych spółek skarbu państwa), ale upolitycznienie to uzyskiwało ochronę właśnie poprzez niezależność powstałego układu od świata zewnętrznego. Paradoksalnie, nie media publiczne stały się wolne od wpływu polityków, ale politycy osadzeni we władzach tych mediów mogli się czuć niezależni od aktualnej władzy państwowej. Trzeba więc przyznać, że pokusa tworzenia w mediach publicznych państwa w państwie jest duża (bo możliwa) i, niestety, była realizowana (truizmem będzie tu wskazywanie palcem na TVP SA).
Nie można się dziwić, że zauważalne w publicznych mediach patologie budzą reakcje. Najprostszym rozwiązaniem problemu może się wydawać likwidacja (w ten czy inny sposób) publicznych mediów. Błąd takiego rozumowania polega na tym, że źródła zła upatruje się w instytucji, a nie w ludziach, którzy nią niewłaściwie zarządzają. I o tyle może się to wydawać zrozumiałe, że znacznie łatwiej na przykład sprywatyzować TVP, niż przebudować mentalność. A jak bywa z mentalnością, słyszymy niemal każdego dnia od wybuchu najbardziej medialnej afery III Rzeczypospolitej, czyli afery Rywina. Poczucie bezkarności, buta i przekonanie o wieczystym przejęciu władzy sprawiły, że mentalność grupy trzymającej władzę znajduje teraz finał (na razie indywidualnie) przed prokuraturą, sądami i w więzieniach.
Jaka misja?
Ekipy wyznające mentalność grupy trzymającej władzę są zdolne skompromitować każdy system i wywrócić każdą instytucję. Trudno też nie spostrzec, że nie tylko styl sprawowania władzy w mediach publicznych bardzo często tkwi korzeniami w PRL. Ten styl sprawia, że nadużywa się wszystkiego, czego tylko da się nadużyć. Zaradzenie takiej sytuacji poprzez wylanie dziecka z kąpielą nie wydaje się najlepszym rozwiązaniem. Publiczne media są potrzebne, a ich rola powinna się nawet zwiększyć. W czasie integracji naszego rynku z rynkiem Unii Europejskiej nikt nie jest w stanie zagwarantować, że polscy nadawcy prywatni wytrzymają konkurencję z mediami europejskimi, że stać ich będzie na realizowanie kosztownych audycji misyjnych.
Czy otwarte na obcy kapitał i dostosowujące swoją działalność do sytuacji rynkowej media komercyjne będą w stanie udźwignąć obowiązki, które powinny należeć do instytucji o narodowotwórczym charakterze? Bo takie zadania również mieszczą się, zwłaszcza obecnie, w pojęciu misji publicznej. A mam nieodparte wrażenie, że są one nagminnie utożsamiane jedynie z informacją. W każdym razie robią tak osoby, które postulują prywatyzację publicznych mediów, łącząc z tym nadzieję na realizowanie ich zadań przez nadawców komercyjnych. To trochę naiwna ocena sytuacji.
Warto pamiętać, że misja mediów to nie tylko program, który zawiera określone audycje, ale i program, który pewnych audycji pokazywać nie powinien. Trudno sobie wyobrazić na przykład Jedynkę TVP nadającą "Nieustraszonych". Trudno też zresztą wyobrazić sobie programy komercyjne bez tego typu produkcji. Ten przykład jest może jaskrawy, ale kariera cyklów reality show w telewizjach prywatnych wskazuje nie tylko na szczególną atrakcyjność takiej formuły dla nadawcy, ale także na systematyczne radykalizowanie się oferty. W tym kontekście pierwsza edycja "Big Brother" wydaje się audycją dla grzecznych dzieci.
Nowa ustawa
Obecna ustawa o radiofonii i telewizji nie tyle wymaga gruntownej nowelizacji, ile zastąpienia jej przez nową ustawę. I to nowe prawo powinno się pokusić o ustrojowe zmiany nie tylko w sposobie finansowania publicznych nadawców (co oczywiście będzie niezbędne dla samego ich istnienia), ale także w sferze powoływania i organizacji władz tych mediów. A bez jednoczesnego zweryfikowania w tym obszarze roli Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji nie da się tego zrobić. Jeżeli bowiem zmiany mają przynieść rzeczywiste, a nie tylko kosmetyczne rezultaty, muszą dotyczyć całego systemu.
Wprowadzane zmiany nie powinny, moim zdaniem, zmierzać do prywatyzacji publicznego radia i telewizji. Taką decyzję jest stosunkowo łatwo podjąć (wystarczy odpowiednia ustawa), ale jej skutków tak łatwo odwrócić się już nie da. Żadną ustawą nie przywróci się bowiem zaprzepaszczonego dorobku tych mediów, ich niekwestionowanej pozycji wśród instytucji tworzących kulturę i wspierających jej rozwój. Co do tego, że zrezygnowanie z mediów publicznych okazałoby się z czasem brzemiennym w skutki błędem, nie mam wątpliwości.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.