Jan Paweł II wkładał swój papieski but i sprawiał, że raz otwartych drzwi nie dawało się już zatrzasnąć
Testament Jana Pawła II odwołuje się do dwóch wielkich wydarzeń, które określiły czasy pontyfikatu tego największego, jak chce Jaś Gawroński, papieża. Pierwsze to jesień ludów i rok 1989. Drugie to wielki jubileusz i wprowadzenie Kościoła w trzecie tysiąclecie. Oba stały się dla Karola Wojtyły bezpośrednim celem jego posługi. Wymiar czysto religijny i symboliczny roku wielkiego jubileuszu nie mógłby się dokonać bez wydarzeń roku 1989, który przyniósł wolność narodom środkowej i wschodniej Europy. Papież bacznie śledził to, co się działo za żelazną kurtyną, a jednocześnie od początku nie miał złudzeń, że wolność ma tylko dobre strony.
"Ostatnie dziesięciolecie ubiegłego stulecia wolne było od dawniejszych napięć, co nie znaczy, że nie przyniosło z sobą nowych problemów i trudności. Niech będą dzięki Bożej Opatrzności w sposób szczególny za to, że okres tzw. zimnej wojny zakończył się bez zbrojnego konfliktu nuklearnego, którego niebezpieczeństwo w minionym okresie wisiało nad światem" - napisał Jan Paweł II w testamencie. Dziś można się jedynie domyślać, że zabrał z sobą do grobu tajemnicę prawdziwego i realnego zagrożenia wiszącego nad Europą i światem w latach 80. Ten fragment przesłania Jana Pawła II pokazuje, jak wielkie znaczenie przywiązywał on do społecznego wymiaru swojej misji. Nigdy w oderwaniu od przesłania religijnego i duchowego (czego niektórzy nie mogli zrozumieć nawet w jego ojczyźnie), ale zawsze przez pryzmat problemów zwykłego człowieka.
Papieski but w drzwiach totalitaryzmu
Papież odwiedzał zachodnie demokracje i dyktatury rządzone przez czerwone lub czarne junty. Przybywał do społeczności bogatych i coraz liczniejszych na kuli ziemskiej miejsc biedy i upodlenia. Paradoksalnie, choć w każdym wypadku nieco inaczej rozkładał akcenty, posługiwał się językiem miłości i dialogu. Równie mocno ściskał dłonie weteranów walki o wolność - takich jak Havel czy Wałęsa - jak i dyktatorów, a czasem nawet zwykłych politycznych bandytów. Dlaczego? Dziś widać, że papież, wykorzystując jedynie pozornie dyplomatyczną kurtuazję, wkładał swój papieski but i sprawiał, że raz otwartych drzwi nie dawało się już nigdy po jego wyjeździe zatrzasnąć.
Papież mówił do ludzi, którzy reprezentowali różne systemy polityczne i przekonania. Niektórzy, stanąwszy przy nim, ostentacyjnie demonstrowali swój katolicyzm, inni wręcz przeciwnie - ateizm. Kiedy spotykali się z Janem Pawłem II, chcieli udowodnić światu, że nie są tacy źli, skoro najwyższy autorytet moralny podaje im dłoń i odbywa oficjalne spotkania w rządzonych przez nich krajach. A państwa te na ogół omijali przedstawiciele demokratycznego świata. Odwiedzając Chile rządzone przez Pinocheta, Paragwaj trzymany twardą ręką gen. Alfreda Stroessnera, Filipiny opanowane przez rodzinę Marcosów, Nikaraguę pod rządami lewicowej junty sandinistów czy komunistyczną Kubę Fidela Castro, przybywał zawsze do prostych ludzi, dając im nadzieję nie tylko na polityczną wolność i demokrację, ale również (a może przede wszystkim) na wolność w wymiarze duchowym, która przynajmniej w Europie pozwoliła całym narodom zrzucić jarzmo komunistycznego totalitaryzmu.
Nic dziwnego, że dziś lewicowy i zazwyczaj antykościelny brytyjski tygodnik "New Statesman" napisał o polskim papieżu, że "był jedną z niewielu, jeśli nie jedyną osobistością publiczną, która otwarcie mówiła o sprawach, przed którymi wzdragają się politycy: równości ludzi i sprawiedliwości społecznej". Od początku też Jan Paweł II kierował swe przesłanie do całego świata. Pierwsze słowa pontyfikatu - "Nie lękajcie się! Otwórzcie drzwi Chrystusowi" - nie były jedynie religijnym kredo skierowanym do lekko zastraszonych i wątpiących katolików, ale stały się konsekwentnie realizowanym programem "papieża globalisty".
Pogromca dyktatorów
Kiedy okazało się, że filipiński dyktator Ferdinand Marcos zaprosił papieża jedynie po to, by propagandowo wykorzystać jego wizytę w tym jedynym katolickim kraju Azji, Watykan nie odrzucił zaproszenia. Papieski "cios" został zadany w najmniej spodziewanym momencie. Podczas oficjalnego przyjęcia wydanego przez Marcosa w pałacu prezydenckim Jan Paweł II skrytykował styl dyktatorskich rządów i wskazał, że nie wystarczy odwołać stanu wyjątkowego, ale każdy konflikt między bezpieczeństwem narodowym a prawami człowieka trzeba rozstrzygać na korzyść człowieka, bo "państwo istnieje po to, by służyć ludziom". Filipińczycy, wsparci przez Kościół, dokonali wkrótce, w 1986 r., "różańcowej rewolucji", odpowiadając modlitwą na terror, fałszerstwa wyborcze i prześladowanie opozycji, popieranej przez miejscowych biskupów. Po roku walki i modlitwy o wolność papież mógł otrzymać od kardynała Sin z Manili wiadomość: "Maryja zwyciężyła, Filipiny są wolne i czekają na Ciebie".
Niezwykłe pokłosie przyniosło papieskie nauczanie w Ameryce Południowej, gdzie dziś mieszka ponad połowa katolików. To demograficzne centrum katolickiego świata za czasów pontyfikatu Jana Pawła II najbardziej zmieniło swoje oblicze: od kontynentu rządzonego przez dyktatury, junty wojskowe i lokalnych zamordystów zaczęło przechodzić do demokracji. Z pewnością wielki wpływ na te zmiany miały duszpasterskie wizyty papieża, który rozmawiając także z dyktatorami, nigdy nie przestał przypominać podstawowych praw człowieka. Świadkiem najbardziej widowiskowej papieskiej lekcji było w 1987 r. Chile. Kraj ten, z wielką tradycją miejscowego Kościoła, od 1973 r. był rządzony przez gen. Augusta Pinocheta, człowieka, który zatrzymał komunistyczną rewolucję prezydenta Allendego, ale zarazem przyjął odpowiedzialność za gwałty, tortury i śmierć tysięcy ludzi. Już podczas lotu papież, odpowiadając na pytanie o rolę, jaką powinien odegrać w Chile Kościół, nie pozostawił wątpliwości: miejsce i głos Kościoła muszą być równie wyraźne jak podczas wydarzeń na Filipinach, "bo jest to część duszpasterskiej misji Kościoła". W tym czasie znaczna część chilijskiego episkopatu otwarcie popierała opozycyjne partie centrowe i utrzymywała żywe kontakty z Wikariatem Solidarności - kościelną strukturą stworzoną na rzecz demokratyzacji państwa.
Wizyta w Chile, a zwłaszcza spotkanie z Pinochetem, była od początku krytykowana i przedstawiana jako powrót do swoistego sojuszu tronu z ołtarzem. Po przylocie papież długo rozmawiał z gen. Pinochetem. Rozmowa, która - jak potem wspominał sam Pinochet - nie pozostała bez wpływu na jego decyzje. Słynne zdjęcie papieża i Pinocheta na balkonie pałacu prezydenckiego wywołało wiele pytań o intencje tego gestu. Następnego dnia na stadionie w stolicy kraju, niemal w tym samym miejscu, gdzie niegdyś więziono i torturowano przeciwników Pinocheta, podczas spotkania z młodzieżą Jan Paweł II otwarcie domagał się rezygnacji ze stosowania przemocy i poparł tych, którzy pragną żyć w "społeczeństwie w większym stopniu odpowiadającym ludzkiej godności". Półtora roku później w demokratycznym głosowaniu odrzucono rządy wojskowych, a Pinochet wybór narodu przyjął i zaakceptował. Wkrótce opozycyjny działacz i chrześcijański polityk Patricio Aylwin został wybrany na prezydenta Chile, a kraj stał się przykładem stabilnej demokracji.
Podobny jak w Chile scenariusz powtórzył się rok później w Paragwaju, gdzie doszło do konfrontacji z reżimem gen. Alfreda Stroessnera, rządzącego tym krajem nieprzerwanie od 1954 r. Podstawowym przesłaniem papieża były myśli z wydanej przed pielgrzymką encykliki "Sollicitudo rei socialis". Papież uczył, że "wolność, sprawiedliwość i uczestnictwo są nieodzowne w budowaniu prawdziwej demokracji". Polityczny żywot generała już się kończył: dziewięć miesięcy później został obalony w wyniku przewrotu wojskowego, a w 1993 r. w Paragwaju odbyły się już powszechne i wolne wybory. Słowa papieża po raz kolejny stały się ciałem.
Wiemy, także z polskiego doświadczenia, że papież, udając się do krajów rządzonych przez dyktatorów, znakomicie potrafił "mówić za ludzi". Udzielając poparcia ruchom demokratycznym, potrafił także upominać tych, którzy w fascynacji jedynie społecznymi czy politycznymi rozwiązaniami pobłądzili. Inspirowane przez Kościół przemiany w postsandinowskiej Nikaragui czy przywrócenie niepodległości Timorowi Wschodniemu stały się przykładem "pokojowych rewolucji" Jana Pawła II. Dziś prawie nikt już nie pamięta o takich dyktatorach jak rządzący Indonezją Suharto, przywódca Nikaragui Daniel Ortega czy niszcząca z premedytacją Haiti rodzina Duvalierów. Jeśli zaś ktoś czuje się zawiedziony trwaniem reżimu Fidela Castro na Kubie, warto przypomnieć, że od czasu wizyty papieża Kubańczycy ponownie mogą świętować Boże Narodzenie. Wielu ludziom Zachodu, którzy zatracili sens tego wielkiego święta, nie mieści się w głowie, że na Kubie spełniło się marzenie milionów.
Vox populi czy vox Dei?
Znany brytyjski publicysta Neal Ascherson nie ma złudzeń, że najtrudniej było papieżowi podjąć dialog ze współczesnym światem zachodniej kultury. "Umiał dostrzec przestrzeń, jaką stwarza człowiekowi liberalna demokracja - napisał Ascherson - ale nie podobało mu się to, co w tym świecie dostrzegał". Dlatego papież jako pierwszy i chyba jedyny przywódca o światowym autorytecie miał odwagę (połączoną ze świadomością potencjalnego odrzucenia) głosić, że z tego, iż większość czegoś się domaga, wcale nie wynika, że powinna to otrzymać. Kolejne wizyty w USA z jednej strony akcentowały wartość wolności, z drugiej - konieczność bezwarunkowej obrony życia.
Liberalne środowiska i największe amerykańskie media miały twardy orzech do zgryzienia tuż po wizycie w 1999 r., której kanwą było nauczanie zawarte w encyklice "Veritatis splendor". Jak tu pochwalić papieża za jego sprzeciw wobec kary śmierci (co ostatecznie papież wpisał nawet do katechizmu) i jednocześnie skrytykować za potępienie aborcji, którą przez cały pontyfikat uważał za największe zło. Podobnie nieugięty Jan Paweł II okazywał się w zderzeniu papieskiej wizji roli kobiety we współczesnym świecie i sztandarowych pomysłów katolickich liberałów, chcących zmiany stanowiska w sprawie wyświęcania kobiet.
Jan Paweł II doceniał i znakomicie rozumiał problemy i zmiany, jakie zachodziły w społeczeństwach zarówno Europy Zachodniej, jak i Ameryki Północnej, ale nie pozostawiał też złudzeń, że to, co było afirmowane przez "pokolenie Ő68", jest odejściem i bolesną dla papieża zdradą wartości chrześcijańskiej cywilizacji. Dlatego do końca prosił o umieszczenie w europejskim traktacie konstytucyjnym odwołania do chrześcijaństwa. Europa, która właśnie papieżowi zawdzięcza dzisiejszy kształt, potraktowała jego pokorną prośbę jak grymas staruszka i czyniąc z politycznej poprawności regułę, odrzuciła ją.
John L. Allen, piszący na co dzień dla "National Catholic Reporter", rozwiewa wątpliwości co do popularności papieża: nie był lubiany i był czasem traktowany nienawistnie przez zwolenników reform w Kościele i poza nim, którzy sami byli zaszokowani materializmem, ale papieską odmowę liberalizacji doktryny mogli rozumieć tylko w kategoriach reakcyjnego sprzeciwu. Jednocześnie warto zauważyć, że podkreślana na każdym kroku jako wartość demokracja nigdy przez papieża nie była traktowana w sposób absolutny. Papież postrzegał demokrację podobnie jak wolność: jako środek do celu. Dlatego też uważał za oczywiste przekazanie współczesnemu światu na kartach encykliki "Centesimus annus", że totalitaryzm rodzi się z negacji prawdy. Jeżeli nie istnieje prawda transcendentna, przez posłuszeństwo której człowiek zdobywa pełną tożsamość, to nie istnieje też żadna pewna zasada gwarantująca sprawiedliwe stosunki pomiędzy ludźmi - przestrzegał Jan Paweł II. I mówił, że tam, gdzie demokracja nie respektuje wartości wywodzących się z religijnej wizji osoby ludzkiej, możemy mieć do czynienia z powrotem totalitaryzmu. Jako przejaw takiego totalitarnego myślenia papież najczęściej wymieniał kwestię legalizacji aborcji oraz zanik cywilizacji miłości i życia.
"Nie" dla wojny!
Zachodnim krytykom myśl i słowa Jana Pawła II sprawiały wiele problemów także w kwestii wojny: zdecydowane "nie" dla wojny w Iraku i wcześniejszy sprzeciw wobec tragedii na Bałkanach nie wypływały jedynie z prostej rewizji zasady tzw. wojny sprawiedliwej. Kościół za czasów Jana Pawła II po prostu tę zasadę odrzucił. Postawa papieża wynikała również (a może przede wszystkim) z jego z osobistych doświadczeń i odrzucenia siły jako argumentu w porządkowaniu świata. Ta zdecydowana postawa nie przeszkodziła papieżowi w przyjęciu George`a W. Busha czy w opowiedzeniu się przeciwko antyamerykańskiej histerii w okresie irackiego konfliktu. Niemniej, jak twierdzą znawcy tego pontyfikatu, obok niewątpliwych sukcesów w zażegnaniu konfliktu granicznego między Chile i Argentyną czy wygaszeniu wojny o Falklandy (pamiętne wizyty w Argentynie i Wielkiej Brytanii) Stolicy Apostolskiej nie udało się obronić świata przed wojną na Bałkanach czy w Iraku, co było także osobistym dramatem papieża.
Papieskie przesłanie trafiło niemal do każdego kraju i na wszystkie kontynenty. Wpływ nauki Jana Pawła II jeszcze dziś nie może być określony do końca i zamknięty. Z pewnością wpływ ten był największy w krajach uciskanych i biednych, a najmniejszy w wolnym i dostatnim świecie. Ten pontyfikat nie był jednak jakąś akcją duszpasterską obliczoną na efektowne wydarzenia i prosty sukces. Był, o czym sam papież wielokrotnie mówił, zasiewem obliczonym na długotrwały wzrost. Belgijski "La Libre Belgique", dziennik o korzeniach katolicko-socjalnych, w artykule opublikowanym po śmierci papieża zastanawiał się, dlaczego "ten wielki rewolucjonista", który ogromnie przyczynił się do upadku komunistycznego reżimu w Europie Wschodniej i uwolnił znaczną część Ameryki Południowej od prawicowych dyktatur, w wymiarze kościelnym okazał się raczej zwolennikiem ustalonego porządku. Zamiast odpowiedzi warto się zastanowić, czy na pontyfikat Jana Pawła II nie patrzyliśmy już zbyt często (także w Polsce) przez okulary pokolenia rewolucji 1968 r.?
Więcej możesz przeczytać w 15/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.