Prokurator, który odmówi wszczęcia postępowania przeciw Cimoszewiczowi, ostatecznie zszarga opinię prokuratury
Aż chciałoby się krzyknąć: Jarucka na prezydenta! Jeżeli ta kobieta potrafi postawić na głowie kampanię jednego z najpoważniejszych kandydatów do Pałacu Prezydenckiego, to zdecydowanie bardziej niż on pasuje do objęcia schedy po Aleksandrze Kwaśniewskim. Przecież gdyby Włodzimierz Cimoszewicz przypadkiem wygrał te wybory, to miesiąc później może się okazać, że jego kucharka wypowiedziała wojnę Rosji, bo przypadkiem znalazła w piwnicy starą faksymilę lub papier z nadrukiem "Prezydent RP".
Kampania prezydencka trwa dopiero kilka tygodni, a już wynika z niej jednoznacznie, że to nie Andrzej Lepper, lecz właśnie Włodzimierz Cimoszewicz stanowi chodzące wyzwanie dla wymiaru sprawiedliwości. Jak wynika z informacji prasowych, w prokuraturze już jest prowadzone postępowanie w sprawie oświadczenia majątkowego marszałka Cimoszewicza. Teraz komisja ds. Orlenu kieruje zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa złożenia fałszywych zeznań przez marszałka, a Katarzyna Piekarska donosi o sfałszowaniu podpisu Cimoszewicza przez Jarucką. Z drugiej strony, ciągle wisi nierozstrzygnięty problem, czy, łącząc formalnie przez kilka miesięcy funkcję ministra spraw zagranicznych ze stanowiskiem szefa rady nadzorczej spółki BMC, Cimoszewicz złamał ustawę antykorupcyjną. Dodatkowo pozostaje prawnie wątpliwa kwestia transakcji giełdowej na rzecz zamieszkałych w USA córki i zięcia. I pomyśleć, że sam prezydent Nixon złamał sobie karierę tylko z tego powodu, że wiedział o zakładaniu podsłuchów w sztabie wyborczym partii demokratycznej, a Clinton o mało nie stracił stołka przez kilka chwil spędzonych ze stażystką.
Waterloo marszałka
Czasem dopiero kiedy zabrniemy w ślepy zaułek, wiemy, że nie ma z niego wyjścia. W taką uliczkę właśnie wpadł Cimoszewicz. Zamiast posłuchać żony i zakończyć karierę, dał się uwieść urokowi prezydentowej Kwaśniewskiej i własnej ambicji. Wrócił do Warszawy, po raz drugi odrzucając polityczną emeryturę na swej białowieskiej Elbie. Ale obecna prezydencka kampania wyborcza okazała się pułapką. Jest bardziej zindywidualizowana, wyborcy dojrzeli politycznie, a media i przeciwnicy bezlitośnie grzebią w życiorysach kontrkandydatów. W efekcie propaganda, tradycyjna broń lewicy, traci siłę rażenia i każdy dzień przybliża "małego kaprala lewicy" do politycznego Waterloo.
Dzieje utrwalania w świadomości społecznej fałszywego wizerunku Cimoszewicza są długie. Wykorzystywano ludzkie myślenie na skróty. Przez wiele lat wmawiano nam jego fachowość, bezinteresowność czy wstrzemięźliwość. Na piedestał wystawiano niezależność i indywidualizm. Łagodziło to bowiem rzeczywisty odbiór SLD. Siało wątpliwości - skoro jest chociaż jeden sprawiedliwy, może inni też nie są tacy źli?
Samozatopienie
Polityka nie zna próżni. Kiedy Cimoszewicz odmówił Tuskowi debaty o przyzwoitości w polityce, dostał w zamian debatę ze społeczeństwem o politycznych brudach. Problem w tym, że własnych, bo na Tuska i Kaczyńskiego lewica nie może znaleźć żadnego haka. Jednak wbrew postawionej publicznie przez prezydenta tezie, Cimoszewicza wcale nie pogrąża komisja śledcza ani rzekomy spisek reszty kandydatów. Marszałek topi się sam, a na dno ciągnie go własna małostkowość i arogancja. Nie podważam tu wcale teorii posła Giertycha, że termin sprzedaży akcji Orlenu przez marszałka Cimoszewicza powiązany był z posiadaniem informacji o aresztowaniu prezesa Modrzejewskiego i chęcią ukrycia tego faktu. Moim zdaniem, jest jednak jeszcze bardziej przyziemne wytłumaczenie - chęć ukrycia nielegalnego zarobku rodziny.
Z prawnego punktu widzenia sprawa jest bowiem prosta - jeżeli rzeczywiście obywatele i rezydenci USA nie mogli nabyć akcji Orlenu w obrocie pierwotnym, to pośredniczenie marszałka Cimoszewicza w zakupie akcji przez jego córkę i zięcia było działaniem co najmniej praeter legem (obok prawa) i ze szkodą dla osób trzecich. Sam zakaz został przecież wprowadzony celowo - dla ochrony interesów obywateli polskich zamieszkałych w kraju. Gdyby transakcja na rzecz nieuprawnionych wyszła na jaw, istniał - spoczywający na organach giełdowych - obowiązek jej unieważnienia i żądania zwrotu ewentualnego zysku. Dlatego sprawę trzeba było ukryć.
Wzorzec Pęczak
Pomyłki lewicowych kandydatów na prezydenta zdarzają się za często. Już raz przerabialiśmy nieumyślny błąd w informacji o wykształceniu Aleksandra Kwaśniewskiego. Wtedy też słyszeliśmy o rzekomych brudnych prowokacjach i fałszywych informacjach ze strony prawicy. Dziś historia się powtarza, a rozpaczliwe słowa krytyki skierowane w stronę komisji śledczej ds. Orlenu świadczą o obawie, że tym razem rozwiązanie a` la Kwaśniewski czy nawet a` la Ungier może się nie udać.
Od poprzednich wyborów minęło dziesięć lat. Aż chce się spytać, czy przez ten czas lewica nie znalazła nawet jednego kandydata, który stworzyłby chociaż pozory uczciwości? Gdyby tylko 10 proc. podejrzeń dotyczących Cimoszewicza potwierdziło się, to Pęczak ze swoim mercedesem czy Kwaśniewski i reszta grupy zamieszanej w sprawę Polisy błyszczeliby przy nim jak prawdziwe wzorce niewinności.
Robota dla prokuratora
W tym zdarzeniu największy problem ma jednak prokuratura. Czy swym obiektywizmem przerwie pasmo publicznych zarzutów o jej upolitycznieniu i zdecydowanie zatrzyma destrukcję państwa? Ustawa jasno mówi, za jaki okres wypełnia się oświadczenie majątkowe. Wypełniający zostaje pouczony o trybie odpowiedzialności karnej za podanie fałszywych danych, co potwierdza własnym podpisem. W tej sytuacji nie jest ważne, czy oświadczenie było zmieniane czy nie. Istotne jest, że to ostateczne nie zostało wypełnione zgodnie ze stanem faktycznym. Tym samym działanie marszałka kwalifikuje się jako czyn karalny z art. 233 kodeksu karnego. I nie można tu powoływać się na jakiekolwiek pomyłki. Przestępstwo to ma charakter formalny - nie zależy od zaistnienia szkody. Wszyscy posłowie są pouczani, że oświadczenie wypełnia się według stanu majątkowego na koniec roku podatkowego.
Z drugiej strony, Cimoszewicz jest doktorem prawa i bardzo często szczycił się własną fachowością. Doskonale więc zdaje sobie sprawę, że w jego ustach powoływanie się na błąd brzmi kuriozalnie. A kiedy jeszcze na światło dzienne wypłynęły dokumenty, że komisja etyki poselskiej zwracała marszałkowi pisemnie uwagę w tej kwestii, a on odpowiedział, że akcje sprzedał - jasno widać nie tylko intencje, ale też poczucie bezkarności i pychę. Chyba że niedługo dowiemy się na konferencji prasowej, że te dokumenty także są sfałszowane.
Wyjście awaryjne
W tak jednoznacznej sytuacji prokuratura jest zobowiązana działać z urzędu w sprawie samego oświadczenia. Każdy prokurator, który odmówi wszczęcia postępowania, zszarga ostatecznie opinię prokuratury i wzmocni zwolenników jej radykalnej reformy - strukturalnej i kadrowej. Jedyną racjonalną drogą pozwalającą na ucieczkę marszałka od odpowiedzialności karnej jest wszczęcie postępowania przygotowawczego, a następnie umorzenie sprawy z powodu tzw. znikomej społecznej szkodliwości czynu. Czy taki ratunek szykuje mu powracający znad morza prezydent? Przesłanka ta ma charakter ocenny i doskonale nadaje się na wyjście awaryjne.
W wypadku Cimoszewicza społeczna szkodliwość czynu nie jest jednak wcale znikoma. Wręcz przeciwnie - rozstrzygnięcie sprawy jednej z pierwszych osób w państwie będzie mieć kapitalne znaczenie dla tzw. prewencji generalnej (odstraszania potencjalnych przestępców). Przecież znając mentalność Polaków, już teraz można przewidzieć konsekwencje takiego umorzenia - w przyszłym roku wypełniając zeznania podatkowe, obywatele będą się mogli mylić na potęgę z nadzieją, że uda się coś ukryć. W razie wpadki zawsze będzie można się powołać na kazus Cimoszewicza.
W demokratycznej Europie praworządność rozumiana jest jako rządy prawa (rule of law) i definiowana przez pojęcie państwa prawa. W codziennej praktyce oznacza ona przestrzeganie prawa przez organy państwa. Kiedy przed tygodniem do społeczeństwa trafiła informacja o skazaniu Andrzeja Leppera, media wręcz zachłystywały się radością, że sprawiedliwości stało się zadość. Uznały to za dowód polskiej praworządności. Dlatego trzeba wyraźnie podkreślić, że prawdziwą miarą dla oceny, czy Polska jest państwem prawa, nie jest sprawa Leppera. Będzie nią dopiero sposób rozstrzygnięcia przez prokuraturę spraw Cimoszewicza.
Kampania prezydencka trwa dopiero kilka tygodni, a już wynika z niej jednoznacznie, że to nie Andrzej Lepper, lecz właśnie Włodzimierz Cimoszewicz stanowi chodzące wyzwanie dla wymiaru sprawiedliwości. Jak wynika z informacji prasowych, w prokuraturze już jest prowadzone postępowanie w sprawie oświadczenia majątkowego marszałka Cimoszewicza. Teraz komisja ds. Orlenu kieruje zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa złożenia fałszywych zeznań przez marszałka, a Katarzyna Piekarska donosi o sfałszowaniu podpisu Cimoszewicza przez Jarucką. Z drugiej strony, ciągle wisi nierozstrzygnięty problem, czy, łącząc formalnie przez kilka miesięcy funkcję ministra spraw zagranicznych ze stanowiskiem szefa rady nadzorczej spółki BMC, Cimoszewicz złamał ustawę antykorupcyjną. Dodatkowo pozostaje prawnie wątpliwa kwestia transakcji giełdowej na rzecz zamieszkałych w USA córki i zięcia. I pomyśleć, że sam prezydent Nixon złamał sobie karierę tylko z tego powodu, że wiedział o zakładaniu podsłuchów w sztabie wyborczym partii demokratycznej, a Clinton o mało nie stracił stołka przez kilka chwil spędzonych ze stażystką.
Waterloo marszałka
Czasem dopiero kiedy zabrniemy w ślepy zaułek, wiemy, że nie ma z niego wyjścia. W taką uliczkę właśnie wpadł Cimoszewicz. Zamiast posłuchać żony i zakończyć karierę, dał się uwieść urokowi prezydentowej Kwaśniewskiej i własnej ambicji. Wrócił do Warszawy, po raz drugi odrzucając polityczną emeryturę na swej białowieskiej Elbie. Ale obecna prezydencka kampania wyborcza okazała się pułapką. Jest bardziej zindywidualizowana, wyborcy dojrzeli politycznie, a media i przeciwnicy bezlitośnie grzebią w życiorysach kontrkandydatów. W efekcie propaganda, tradycyjna broń lewicy, traci siłę rażenia i każdy dzień przybliża "małego kaprala lewicy" do politycznego Waterloo.
Dzieje utrwalania w świadomości społecznej fałszywego wizerunku Cimoszewicza są długie. Wykorzystywano ludzkie myślenie na skróty. Przez wiele lat wmawiano nam jego fachowość, bezinteresowność czy wstrzemięźliwość. Na piedestał wystawiano niezależność i indywidualizm. Łagodziło to bowiem rzeczywisty odbiór SLD. Siało wątpliwości - skoro jest chociaż jeden sprawiedliwy, może inni też nie są tacy źli?
Samozatopienie
Polityka nie zna próżni. Kiedy Cimoszewicz odmówił Tuskowi debaty o przyzwoitości w polityce, dostał w zamian debatę ze społeczeństwem o politycznych brudach. Problem w tym, że własnych, bo na Tuska i Kaczyńskiego lewica nie może znaleźć żadnego haka. Jednak wbrew postawionej publicznie przez prezydenta tezie, Cimoszewicza wcale nie pogrąża komisja śledcza ani rzekomy spisek reszty kandydatów. Marszałek topi się sam, a na dno ciągnie go własna małostkowość i arogancja. Nie podważam tu wcale teorii posła Giertycha, że termin sprzedaży akcji Orlenu przez marszałka Cimoszewicza powiązany był z posiadaniem informacji o aresztowaniu prezesa Modrzejewskiego i chęcią ukrycia tego faktu. Moim zdaniem, jest jednak jeszcze bardziej przyziemne wytłumaczenie - chęć ukrycia nielegalnego zarobku rodziny.
Z prawnego punktu widzenia sprawa jest bowiem prosta - jeżeli rzeczywiście obywatele i rezydenci USA nie mogli nabyć akcji Orlenu w obrocie pierwotnym, to pośredniczenie marszałka Cimoszewicza w zakupie akcji przez jego córkę i zięcia było działaniem co najmniej praeter legem (obok prawa) i ze szkodą dla osób trzecich. Sam zakaz został przecież wprowadzony celowo - dla ochrony interesów obywateli polskich zamieszkałych w kraju. Gdyby transakcja na rzecz nieuprawnionych wyszła na jaw, istniał - spoczywający na organach giełdowych - obowiązek jej unieważnienia i żądania zwrotu ewentualnego zysku. Dlatego sprawę trzeba było ukryć.
Wzorzec Pęczak
Pomyłki lewicowych kandydatów na prezydenta zdarzają się za często. Już raz przerabialiśmy nieumyślny błąd w informacji o wykształceniu Aleksandra Kwaśniewskiego. Wtedy też słyszeliśmy o rzekomych brudnych prowokacjach i fałszywych informacjach ze strony prawicy. Dziś historia się powtarza, a rozpaczliwe słowa krytyki skierowane w stronę komisji śledczej ds. Orlenu świadczą o obawie, że tym razem rozwiązanie a` la Kwaśniewski czy nawet a` la Ungier może się nie udać.
Od poprzednich wyborów minęło dziesięć lat. Aż chce się spytać, czy przez ten czas lewica nie znalazła nawet jednego kandydata, który stworzyłby chociaż pozory uczciwości? Gdyby tylko 10 proc. podejrzeń dotyczących Cimoszewicza potwierdziło się, to Pęczak ze swoim mercedesem czy Kwaśniewski i reszta grupy zamieszanej w sprawę Polisy błyszczeliby przy nim jak prawdziwe wzorce niewinności.
Robota dla prokuratora
W tym zdarzeniu największy problem ma jednak prokuratura. Czy swym obiektywizmem przerwie pasmo publicznych zarzutów o jej upolitycznieniu i zdecydowanie zatrzyma destrukcję państwa? Ustawa jasno mówi, za jaki okres wypełnia się oświadczenie majątkowe. Wypełniający zostaje pouczony o trybie odpowiedzialności karnej za podanie fałszywych danych, co potwierdza własnym podpisem. W tej sytuacji nie jest ważne, czy oświadczenie było zmieniane czy nie. Istotne jest, że to ostateczne nie zostało wypełnione zgodnie ze stanem faktycznym. Tym samym działanie marszałka kwalifikuje się jako czyn karalny z art. 233 kodeksu karnego. I nie można tu powoływać się na jakiekolwiek pomyłki. Przestępstwo to ma charakter formalny - nie zależy od zaistnienia szkody. Wszyscy posłowie są pouczani, że oświadczenie wypełnia się według stanu majątkowego na koniec roku podatkowego.
Z drugiej strony, Cimoszewicz jest doktorem prawa i bardzo często szczycił się własną fachowością. Doskonale więc zdaje sobie sprawę, że w jego ustach powoływanie się na błąd brzmi kuriozalnie. A kiedy jeszcze na światło dzienne wypłynęły dokumenty, że komisja etyki poselskiej zwracała marszałkowi pisemnie uwagę w tej kwestii, a on odpowiedział, że akcje sprzedał - jasno widać nie tylko intencje, ale też poczucie bezkarności i pychę. Chyba że niedługo dowiemy się na konferencji prasowej, że te dokumenty także są sfałszowane.
Wyjście awaryjne
W tak jednoznacznej sytuacji prokuratura jest zobowiązana działać z urzędu w sprawie samego oświadczenia. Każdy prokurator, który odmówi wszczęcia postępowania, zszarga ostatecznie opinię prokuratury i wzmocni zwolenników jej radykalnej reformy - strukturalnej i kadrowej. Jedyną racjonalną drogą pozwalającą na ucieczkę marszałka od odpowiedzialności karnej jest wszczęcie postępowania przygotowawczego, a następnie umorzenie sprawy z powodu tzw. znikomej społecznej szkodliwości czynu. Czy taki ratunek szykuje mu powracający znad morza prezydent? Przesłanka ta ma charakter ocenny i doskonale nadaje się na wyjście awaryjne.
W wypadku Cimoszewicza społeczna szkodliwość czynu nie jest jednak wcale znikoma. Wręcz przeciwnie - rozstrzygnięcie sprawy jednej z pierwszych osób w państwie będzie mieć kapitalne znaczenie dla tzw. prewencji generalnej (odstraszania potencjalnych przestępców). Przecież znając mentalność Polaków, już teraz można przewidzieć konsekwencje takiego umorzenia - w przyszłym roku wypełniając zeznania podatkowe, obywatele będą się mogli mylić na potęgę z nadzieją, że uda się coś ukryć. W razie wpadki zawsze będzie można się powołać na kazus Cimoszewicza.
W demokratycznej Europie praworządność rozumiana jest jako rządy prawa (rule of law) i definiowana przez pojęcie państwa prawa. W codziennej praktyce oznacza ona przestrzeganie prawa przez organy państwa. Kiedy przed tygodniem do społeczeństwa trafiła informacja o skazaniu Andrzeja Leppera, media wręcz zachłystywały się radością, że sprawiedliwości stało się zadość. Uznały to za dowód polskiej praworządności. Dlatego trzeba wyraźnie podkreślić, że prawdziwą miarą dla oceny, czy Polska jest państwem prawa, nie jest sprawa Leppera. Będzie nią dopiero sposób rozstrzygnięcia przez prokuraturę spraw Cimoszewicza.
Więcej możesz przeczytać w 34/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.