Europa z premedytacją popycha USA i Izrael do militarnego rozwiązania kwestii irańskiej
Czy to jest kabaret? - mogą się zastanawiać czytelnicy oświadczeń, którymi przerzucają się władze w Teheranie i negocjująca z nimi Bruksela. Sprawa tymczasem jest śmiertelnie poważna, bo dotyczy programu nuklearnego. Wznowienie przez Iran wzbogacania uranu, bez oglądania się na międzynarodowe protesty, obnaża nieskuteczność Unii Europejskiej i instytucji, które powinny być gwarantami bezpieczeństwa na świecie. Co więcej, niedołęstwo społeczności międzynarodowej jest zachętą dla wszystkich, którzy marzą o bombie A.
Negocjatorzy bez propozycji
Negocjacje z władzami Iranu Unia Europejska, a dokładnie trzech jej wysłanników: kanclerz Niemiec, francuski prezydent oraz premier Wielkiej Brytanii, prowadziła od dwóch lat. Kiedy Teheran na jesieni zeszłego roku zgodził się zawiesić program wzbogacania uranu, Gerhard Schroeder i Jacques Chirac potraktowali ten sukces jak prztyczek w nos dla USA. Waszyngton od dawna domagał się od Iranu wstrzymania programu, ostrzegając, że jeśli inne metody zawiodą, podejmie interwencję zbrojną. Amerykanie są przekonani, że Teheran, zachowując pozory programu pokojowego, buduje bombę atomową.
Pod koniec lipca władze irańskie ogłosiły, że program wznawiają. Powód? Do
1 sierpnia Bruksela miała przedstawić serię propozycji pomocy gospodarczej, w zamian za co Teheran miał zrezygnować z nuklearnych ambicji. W myśl napoleońskiej zasady, że "rządy dotrzymują słowa tylko wtedy, gdy są do tego zmuszone lub jest to dla nich korzystne", Iran nie czuł się zmuszony do rezygnacji ze wzbogacania uranu. To, iż prezydent George W. Bush zdecyduje się na rozpoczęcie kolejnej wojny, wydaje się mało prawdopodobne, a uchwalenie przez Radę Bezpieczeństwa rezolucji potępiającej Iran graniczyłoby z cudem. Wiadomo, że weto zgłosiłyby Rosja i Chiny ściśle współpracujące z Teheranem. Propozycje unii, szczególnie pomocy gospodarczej, mogły się jednak Irańczykom opłacać. Kraj od lat pogrąża się w kryzysie: rosną ceny i bezrobocie, prywatyzacja i otwieranie rynku na zagranicznych inwestorów postępują opornie. Bieda pogłębia konflikty na tle etnicznym - w lipcu w irańskim Kurdystanie doszło do najpoważniejszych od rewolucji islamskiej zamieszek. Niespokojnie jest też w irańskim Azerbejdżanie i w Chuzestanie, gdzie mniejszość arabska domaga się większych swobód. Jednocześnie obejmujący władzę konserwatywny prezydent Mahmud Ahmadinedżad musi mieć świadomość, że wygrał wybory nie dzięki populistycznym hasłom, lecz fali niezadowolenia z nieudanych rządów reformatorów.
Gabinet Ahmadinedżada miał do wyboru: pójść wypróbowaną drogą twardogłowych i wzmacniać jedność narodową wokół mocarstwowego celu, jakim jest rozwój programu atomowego, albo w imię poprawy sytuacji materialnej Irańczyków przeprowadzić - z pomocą UE - reformy gospodarcze. Teoretycznie dawało to Brukseli rewelacyjne wprost możliwości.
Jak wyglądała propozycja unii? W ogóle jej nie było! Bruksela przegapiła termin, który sama wyznaczyła na przestawienie oferty. Dzień po tym, jak w zakładach pod Isfahanem wznowiono wzbogacanie uranu, Philippe Douste-Blazy, szef francuskiej dyplomacji, przekonywał: "Zawsze mówiliśmy, że jeśli Iran złamie pieczęcie na urządzeniach zabezpieczonych przez inspektorów Międzynarodowej Agencji Energii Atomowej i powróci do wzbogacania uranu w Isfahanie czy innych miejscach, właściwą odpowiedzią będzie zwrócenie się do ONZ z prośbą o nałożenie na ten kraj sankcji". Wtórował mu szef niemieckiego MSZ Joschka Fischer, twierdząc, że teraz wszystkie środki są usprawiedliwione, by "zapobiec strasznym konsekwencjom" czynu Irańczyków. Odpowiedź była natychmiastowa. "Żadnych pieczęci nie zrywaliśmy. Urządzenia, co do których MAEA miała zastrzeżenia, pozostały nietknięte" - podał Ali Aghamohammadi, rzecznik Najwyższej Rady Bezpieczeństwa Narodowego Iranu. Co więcej, Irańczycy przed rozpoczęciem prac poprosili inspektorów MAEA, by zainstalowali w Isfahanie dodatkowy sprzęt monitorujący.
Dymiący pistolet
"Mamy dość czekania" - oświadczył szef irańskiej dyplomacji Kamal Charazzi. Na europejskiej ofercie, która dotarła do Teheranu prawie z tygodniowym opóźnieniem, nie zostawił suchej nitki: "To bezwartościowa propozycja. Nie zawiera głównego elementu, który nas interesuje, czyli prawa do wzbogacania uranu". Choć minister deklarował, że Iran wciąż jest gotowy do negocjacji, o stosunku do nich świadczy to, iż dotychczasowego negocjatora ds. nuklearnych, pragmatyka Hasana Rohaniego, ma zastąpić ultrakonserwatysta Ali Laridżani.
Teoretycznie władze Iranu nie złamały porozumienia z UE ani innych międzynarodowych układów, wznawiając program dla celów - jak twierdzą - pokojowych. Jednocześnie w ubiegłym tygodniu ujawniono wnioski z raportu niezależnych ekspertów z Francji, Rosji, Japonii, Wielkiej Brytanii i USA, którzy badali ślady wzbogaconego uranu znalezione w irańskich urządzeniach nuklearnych. Nazywano je "dymiącą spluwą". Okazało się, że ślady pochodzą wprawdzie z urządzeń, dzięki którym wzbogacano uran do bomb, ale nie dokonali tego irańscy naukowcy, lecz Pakistańczycy, zanim urządzenia trafiły do Isfahanu.
Pewnie można by uwierzyć, że Irańczycy rzeczywiście prowadzą prace o charakterze pokojowym, gdyby nie masa pytań, które pozostają bez odpowiedzi. Nie wiadomo na przykład, w jakim zakresie Iran korzystał z nielegalnych źródeł zakupu technologii jądrowej - wirówki sprzedał dr Abdul Kadir Khan, twórca pakistańskiej bomby atomowej. Nieoficjalnie wiadomo, że Khan zeznał, iż sprzedał Libii i Iranowi komplet projektów niezbędnych do produkcji bomby. Co więcej, Irańczycy nie zamierzali się przyznawać, że owe wirówki mają, póki nie odkryli ich inspektorzy. Nie jest jasne, dlaczego Iran prowadzi prace nad samodzielnym wzbogacaniem plutonu - paliwo do reaktorów w elektrowni w Buszehr, gdzie ma być wykorzystywany pluton, będzie dostarczać Rosja, która zagwarantowała, że zajmie się też zużytymi prętami paliwowymi. Teheran nie chce pozwolić na przesłuchanie naukowców uczestniczących w programie nuklearnym. Podejrzane jest też to, że fragment jednego z ośrodów zrównano z ziemią, nim zostali tam wpuszczeni międzynarodowi inspektorzy.
Najlepszych dowodów na to, jakie są intencje irańskich władz, dostarczyli nie inspektorzy MAEA czy agenci wywiadu, lecz Instytut Badań nad Bliskim Wschodem (MEMRI), organizacja zajmująca się m.in. tłumaczeniem audycji nadawanych w językach lokalnych. MEMRI "przyłapała" Hosejna Musaviana, jednego z irańskich negocjatorów, jak wyjaśniał w państwowej telewizji, że dzięki przeciąganiu rozmów z Europą Iran "zyskał rok, podczas którego mógł prowadzić działania w fabryce w Isfahanie": "Zawiesiliśmy wzbogacanie uranu dopiero w październiku 2004 r., choć domagano się tego od października 2003 r. Byliśmy w stanie przetworzyć 36 ton tlenku uranu w gaz i sprzedać go. Dzięki temu teraz występujemy z pozycji siły". Złudzeń nie pozostawia też wewnętrzny dokument rządu, który przemycili irańscy opozycjoniści: "Podjęcie rozmów zakończyło duszącą presję ekonomiczną, jakiej nasz kraj był poddawany od października 2003 r. (...) [Teraz,] w sytuacji gdy Amerykanie głęboko utknęli w Iraku, Europejczycy mają świadomość, że będą musieli się pogodzić z naszymi słusznymi żądaniami".
Izrael nie da się spalić
Wydaje się, że na wyjaśnieniu irańskiego zagrożenia naprawdę zależy tylko władzom w Tel Awiwie. W końcu nad MSZ w Teheranie wisiał transparent: "Spalić Izrael". Izraelczycy powołują się na sytuację z 1981 r., gdy przeprowadzono atak lotniczy na iracki reaktor w Osiraku. Irańczycy, obawiając się takiego scenariusza, celowo rozmieścili zakłady w kilku miejscach. Zadanie utrudnia też to, że Iran położony jest dalej od Izraela niż Irak i wątpliwe, by samoloty izraelskie były w stanie osiągnąć irańskie cele bez tankowania. Izrael dysponuje jednak znacznie lepszymi pociskami niż użyte w 1981 r. "Celem nie będzie zniszczenie irańskiego programu nuklearnego, ale z pewnością możemy go opóźnić" - uważa David Ivri, emerytowany oficer izraelskiego lotnictwa, który dowodził atakiem na Osirak. Atak na Irak przeprowadzono, gdy Mossad zdobył niepodważalne dowody, że Saddam w ciągu kilku lat zbuduje broń nuklearną. Według źródeł w Mossadzie, cytowanych przez "Jerusalem Post", Iran nie wyprodukuje broni jądrowej przed 2008 r. - Najlepszy scenariusz dla Izraela to pomyślne zakończenie negocjacji między Iranem a UE - mówi Emily Landau z Centrum Studiów Strategicznych w Jaffie. Tyle że, jak mawiał amerykański pisarz Robert Anson Heinlein, "wojskowy przepis jest jak rak - nikt nie wie, skąd się wziął, ale nie można go ignorować".
Gary Milhollin, szef Projektu Kontroli Nuklearnej w Wisconsin, uważa, że Iran rozpoczął w tym miesiącu istotną część budowy bomby: "Jeśli prace będą prowadzone w dotychczasowym tempie, Iran będzie mieć trzy bomby w ciągu trzech lat, a sześć bomb w ciągu czterech lat".
Izrael liczy jeszcze na mediacje unii, choć dotychczasowe efekty są mizerne. Administracja USA nie wtrącała się ostatnio, ale prezydent Bush przypomniał, że propozycja zbrojnego rozwiązania ciągle leży na stole. Patrick Clawson z waszyngtońskiego Instytutu Polityki Bliskowschodniej sugeruje, że na instytucje międzynarodowe nie ma co liczyć. Co najwyżej pozostanie zakazać irańskiej drużynie futbolowej startu w mistrzostwach świata, choć i to pewnie byłoby zbyt wojownicze rozwiązanie dla polityków pokroju Schroedera czy Chiraca. Europejczycy z pełną świadomością zdają się popychać USA i Izrael do militarnego rozwiązania kwestii irańskiej broni atomowej. Kanclerz Schroeder będzie miał szansę na pokojową Nagrodę Nobla, kiedy zaprotestuje przeciw atakowi na irańskie instalacje atomowe. Rosja zyska kolejnego niezawodnego sojusznika. Amerykanie zaś będą przypominali światu, że "tylko ten, kto ma dużo armat, ma moralne prawo być pacyfistą". Iran staje się kolejnym przykładem hipokryzji społeczności międzynarodowej, która wpycha Amerykanów w rolę szeryfa z przymusu, a potem nieszczerze protestuje. Otwarte pozostaje pytanie - co się stanie z Europą, jeśli Amerykanie i Izrael nie zechcą kiedyś wyciągnąć kolta z kabury.
Więcej możesz przeczytać w 35/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.