Asy służb specjalnych uznały za prawdziwą naiwnie sporządzoną fałszywkę
Łatwość, z jaką komisja badająca aferę Orlenu nabrała się na fałszywy dokument przedstawiony przez Annę Jarucką, długo będzie trudnym do pobicia rekordem śledczej naiwności. Nawet najmniej rozgarnięty student pierwszego roku historii wie, że nie można mieć zaufania do kopii wykonanej na kserografie, a taki właśnie egzemplarz przedstawiła Jarucka. Na kserokopii można jednak odróżnić autentyczny podpis od jego wyobrażenia wykonanego pieczątką podpisu. A dokument Jaruckiej został opatrzony właśnie faksymile podpisu. Już student wie, że w takim wypadku trzeba precyzyjnie sprawdzić czas i okoliczności używania wspomnianej pieczęci. Najłatwiejszy w wykonaniu rodzaj fałszerstwa polega bowiem na późniejszym ostemplowaniu falsyfikatu, pretendującego do miana dokumentu sporządzonego w czasie autentycznego posługiwania się pieczęcią.
W tym wypadku solidny student ustaliłby, że dokument Jaruckiej został ostemplowany podobizną podpisu ponad dwa miesiące wcześniej, nim pieczęć z wyobrażeniem tego podpisu znalazła się w dyspozycji MSZ, w którym Jarucka pracowała. Jarucka miała jakoby otrzymać ww. dokument z sekretariatu Cimoszewicza 20 kwietnia 2002 r., podczas gdy znajdujące się pod tym tekstem faksymile trafiło do MSZ dopiero 28 czerwca 2002 r. Takie cuda się oczywiście nie zdarzają.
W tej sytuacji nie ma wątpliwości, że dokument został sfałszowany, czyli wykonany po dacie, jaka na nim widnieje. Solidny student sięgnąłby też po zarchiwizowany kalendarz zajęć ministra Cimoszewicza z kwietnia 2002 r. i wyczytałby w nim, że ministra i jego sekretarek 20 kwietnia 2002 r. w ogóle nie było w pracy, bo dzień ten przypadał w wolną sobotę. Student dotarłby także do informacji mówiących, że wspomnianą pieczęć z wyobrażeniem podpisu Cimoszewicza w MSZ widziano tylko raz, 28 czerwca 2002 r., kiedy to włożyła ją do swojego plecaka właśnie Anna Jarucka. W świetle tych informacji rodzi się pytanie: jak to możliwe, że tak prymitywne fałszerstwo zostało niezauważone przez organ sejmowy powołany do wykrywania oszustw. Organ, który jest nadziany oficerami służb specjalnych. W komisji śledczej zasiada przecież były szef kontrwywiadu płk Konstanty Miodowicz, a jej ekspertami są: były szef UOP płk Zbigniew Nowek i były szef wywiadu gen. Bogdan Libera. Co więcej, to właśnie płk Miodowicz doprowadził Jarucką przed komisję i to on zaprezentował dziennikarzom sfałszowany dokument jako koronny dowód winy Cimoszewicza.
Jak to możliwe, że takie asy służb specjalnych dały się nabrać na taką fałszywkę? Ogłuchły i oślepły czy specjalnie wystawiły na strzał niewygodnego dla nich polityka? Na te pytania będzie musiała sobie odpowiedzieć opinia publiczna, by wiedzieć, czy w grę wchodzi zwykła głupota czy perfidna zdrada.
Więcej możesz przeczytać w 35/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.