Wenecja 2005: powrót do klasycznego piękna i tradycyjnego malarstwa
Koniec bełkotu krytyków sztuki i zapowiedź wielkiego powrotu do klasycznego malarstwa zapowiedział w ubiegłym roku Donald Kuspit, guru amerykańskiej krytyki. Zaapelował o powrót do solidnego warsztatu i do tego, czego
w sztuce od dawna nie ma, czyli do piękna.
I uruchomił lawinę, która dotarła także na biennale w Wenecji. Szkoda, że na razie tylko na obrzeża tej imprezy. Ale może dzięki temu lepiej widać, co w Wenecji jest ślepym zaułkiem, by nie powiedzieć aberracją.
Zdrada Saatchiego
W lipcu tego roku z galerii sztuki Saatchi w Londynie zniknęły hipernowoczesne rzeźby i instalacje brytyjskich artystów, m.in. Tracey Emin i Damiena Hirsta. Na ścianach zawisły zaś prace klasycyzujące, m.in. polskiego artysty figuratywnego Wilhelma Sasnala. Charles Saatchi, właściciel galerii, potentat branży reklamowej, zdradził tym samym lansowaną wcześniej przez siebie hurraawangardę. To przecież on był w 1999 r. pomysłodawcą pokazu "Sensation" w Brooklyn Museum w Nowym Jorku, gdzie zaprezentowano Matkę Boską obrzuconą łajnem. To również on w latach 90. współtworzył popyt na dzieła hurraawangardzistów, m.in. brytyjskiej grupy Young British Artists. To dzięki niemu zaistnieli m.in. Chris Ofili, Damien Hirst, Tracey Emin czy Ron Mueck. Teraz Saatchi pozbył się jednak głośnego rekina w formalinie autorstwa Hirsta, wyprzedał rzeźby Muecka i Rachel Whiteread i zaczął promować klasyczny warsztat malarski.
Na działania Saatchiego natychmiast zareagował ruch tzw. stuckistów, czyli zacofańców. Od kilku lat protestują oni przeciw przyznawaniu artystom konceptualnym prestiżowej nagrody Turnera (od Williama Turnera, angielskiego malarza żyjącego w latach 1775-1851). Na stronie internetowej napisali, że wystawa Saatchiego zamiast "Triumf malarstwa" powinna się nazywać "Triumf stuckizmu". Złośliwi twierdzą, że zwrot Saatchiego to jego kolejny chwyt marketingowy. Wydarzenia towarzyszące 51. Biennale Sztuki w Wenecji (do 6 listopada) dowodzą, że w zdradzie Saatchiego nie chodzi jedynie o biznes, lecz o to, że nie tylko on uświadomił sobie, iż współczesna straciła kontakt z widzem, a jej ekstremalne odmiany przestały uczyć, inspirować, a nawet bawić, lecz często są zwyczajnie obrzydliwe czy po prostu brzydkie. Tę prawdę uświadamia już sobie także spora grupa artystów, w tym byłych awangardzistów.
Triumf Freuda
To, co jest najbardziej interesujące na tegorocznym biennale w Wenecji, dzieje się na peryferiach imprezy. Przez pierwsze jej dni przed galerią Giardini odbywały się protesty artystów przeciw odchodzeniu od tzw. sztuki czystej. Protestował m.in. wenecki rzeźbiarz Matteo Lo Greco. Protestował rzeźbiarz Patrick Mimran, który rozdawał ulotki z manifestem "Sztuka nie musi być brzydka, by była mądra". Za najważniejszą wystawę weneckiej imprezy uznano retrospektywę Luciana Freuda, 81-letniego malarza realisty. Zarabia on 18 mln euro rocznie ze sprzedaży swoich dzieł.
Entuzjazm weneckiej publiczności wzbudziły dzieła artystki polskiego pochodzenia - Iris Brosch. Jej performance "Divinity Le Paradis est ou je suis" (Raj jest tam, gdzie jestem) ma być odpowiedzią na agresywną sztukę feministyczną, która zdominowała tegoroczne biennale. U Brosch pełno jest pięknych nagich kobiet, czyli tego, co feministki uznają za dowód uprzedmiotowienia ich płci. - Nigdy nie odwracam się od piękna, bo sztuka powinna godzić człowieka ze światem. Piękno wprawdzie broni się samo, ale by artysta mógł je wyrazić, potrzebna mu jest wrażliwość, a co najważniejsze - warsztat - mówi "Wprost" Brosch.
Dla kontrastu na oficjalnych weneckich salonach najważniejsze są w tym roku kuratorki: Maria de Corral i Rosa Martinez. To one zrobiły z Wenecji imprezę zdominowaną przez multimedia i ultrafeministyczną ideologię. W weneckim Arsenale pod sufitem zawieszono żyrandol z higienicznych tamponów, wykonany przez portugalską artystkę Joanę Vasconcelos. Można też obejrzeć artystkę siedzącą na grzbiecie wielkiego glinianego zwierzaka, wymachującą nogami i czytającą swoje wiersze. Na innym ekranie kobieta znaczy swoje ślady menstruacyjną krwią. Praca filmowa Reginy Jose Galindo dokumentuje natomiast operację zszywania błony dziewiczej.
Polska w awangardzie ariergardy
- Artyści postanowili solidarnie stawić opór najnowszej sztuce prezentowanej w Wenecji, co jest bezprecedensowe. Przedstawiciele różnych dyscyplin jednomyślnie wyrażali zdumienie wyczynem kuratorek obecnego biennale. Grupa młodych performerów częstowała przechodzących kwaśnym winem współczesnej sztuki - mówi krytyk sztuki i reżyser filmów dokumentalnych Grażyna Banaszkiewicz, która od lat odwiedza wenecką imprezę. Ona i inni krytycy po obejrzeniu tego, co się dzieje wokół imprezy w Wenecji, zaczynają wierzyć, że nasze stulecie przejdzie do historii sztuki niekoniecznie za sprawą multimediów i śmietnika, wspieranego filozofią nieudaczników.
Polska sztuka w Wenecji też trzyma się awangardowej sztancy, czyli jest na wenecki sposób politycznie poprawna. Wyświetlany na biennale film Artura Żmijewskiego "Powtórzenie" nawiązuje do amerykańskiego eksperymentu socjologicznego, w którym ochotnikom powierzono rolę więźniów i nadzorców. Niestety, wszystko w tym dziele razi: od kiepskich ról po fatalny montaż.
Przed laty Stanisław Lem dziwił się, że "przeciw wszystkiemu ludzie gotowi są się buntować, ale przeciw idiotyzmom nie: łykają je jak tuczony gąsior". Wydarzenia wokół tegorocznego weneckiego biennale dowodzą, że coraz częściej zaczynają się jednak buntować właśnie przeciw idiotyzmom.
Więcej możesz przeczytać w 35/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.