W filmie Fosse`a nie ma przeciwstawienia świata "kabaretu" i nazizmu, ale jest ich zaskakująca symbioza
Wprawdzie felieton mój posługiwał się właściwym dla tego gatunku uproszczeniem i wyjaskrawieniem, ale wydaje się mi, że Tadeusz Sobolewski w swoim liście potwierdza tylko moje tezy. Wbrew temu, co krytyk pisze, nie widzę w "Kabarecie" tych, którzy siłą chcieliby przywrócić ład moralny, bo z pewnością nie są tak pokazani w filmie naziści, i co więcej, nie widzę przeciwstawienia świata "kabaretu" i nazizmu, ale ich zaskakującą symbiozę. Gdyby było tak, że musimy dokonywać wyboru między hitlerowcami a infantylnymi i groteskowymi, choć swoiście sympatycznymi (tak, świat jest skomplikowany) "kabareciarzami", to ja również nie miałbym wątpliwości, starając się jak Sally Bowles możliwie wesoło zakończyć swoją egzystencję. Na szczęście, takiej konieczności nie ma ani w rzeczywistości, ani w filmie. Nawet w filmie kabaret można opuścić, jak czyni to Brian czy nawrócony, bo zakochany, żigolak i można w nim pozostać - jak Sally.
Sobolewski zarzuca mi upraszczanie swoich myśli, "upupiając" mnie równocześnie zawzięcie. W żadnym momencie nie próbowałem sprowadzić filmu do prostego moralitetu, tak jak nie są prostym moralitetem teksty Witkacego, na którego się powoływałem. I nie o niemoralność oskarżałem, ale, jak by to grzecznie ująć, brak głębszej refleksji. Gdybym natomiast szukał analogii "Kabaretu" do świata nam współczesnego, widziałbym go we wszechogarniającym nas kabarecie, którego uczestnicy ślepi na rzeczywistość oskarżają o najgorsze zbrodnie tych, którzy przeszkadzają im w zabawie.
Więcej możesz przeczytać w 35/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.