Polak blogowy żyje w przekonaniu, że urodził się i to wystarczy: nie planuje, nie walczy
O czym naprawdę myślą i mówią Polacy w połowie kwietnia 2006 r.? Można się tego dowiedzieć z badań opinii publicznej albo z magla. Maglem współczesnej Polski są blogi - pamiętniki pisane w Internecie. Według najskromniejszych szacunków, każdego dnia Polskę i siebie opisuje pół miliona rodaków. W ten zbiorowy pamiętnik zapuściliśmy sondę - zespół dziennikarski ułożył obraz Polski z kilku tysięcy wybranych losowo zapisków z jednego dnia - poniedziałku 10 kwietnia. Oto Polska blogowa.
Wystarczy być
Żadnych złudzeń - 90 proc. zapisanych w Internecie stronic to bełkot i banał. Weźmy jednak ten banał pod lupę. Pierwsze wrażenie: Polak blogowy żyje w przekonaniu, że urodził się i to wystarczy. Nie planuje, nie walczy, nie podsyca swoich ambicji, nie reguluje poprzeczki. Zapiski typu "dziś osiągnąłem tyle, ale jutro może uda mi się odrobinę więcej" to absolutna rzadkość. Życie to gra przypadków, ślepego trafu, losu, na który nie mamy wpływu. Blogi to królestwo zaimków: "ktoś, gdzieś, kiedyś, jakoś, coś". "Gdy kiedyś zdarzy się tak, że...", "Jeżeli spotkam w życiu właściwego człowieka...", "Może mi się wreszcie pewnego dnia coś uda..." - czytamy na każdym kroku. Nawet więcej. Firma, urząd, gmina to organizacje, którymi z zewnątrz sterują "oni". "Niech wreszcie przyjadą i zrobią porządek" - zaklina pracownik sieci stacji benzynowych, który ma dosyć groszowo płatnych nadgodzin (tu zwanych overtime). Kto ma przyjechać - nie docieka.
Blogowicz jest chory na gadulstwo. Zamiast od razu przejść do rzeczy, stawia kilka zdań na rozbieg. "Któż z nas nie marzył o wyprawie w dalekie strony?" - pyta 25-letnia nauczycielka tylko po to, by zakomunikować, że wykupiła właśnie pierwszą zagraniczną wycieczkę. "Każdy chętnie wraca do czasów młodości" - zagaja inny, by podać, że kupił album na zdjęcia. Dlaczego nie piszą o tych drobiazgach bez wstępów? Bo sądzą, że czytelnik - jak oni - ciągle jest rozkojarzony i trzeba go podprowadzić "pod temat", żeby przyswoił najprostszy komunikat. A poza tym nic ich nie obchodzi, że czas bliźniego jest cenny. Więc blogowicze nagminnie piszą o tym, co robią w danej chwili. Całe gigabajty pamięci pochłania opis tego, że Kasia czy Romek właśnie usiedli i włączyli komputer, bo za chwilę będą pisać. A pod ręką mają bardzo smaczny jogurcik, a ze zdjęcia na biureczku uśmiechają się do nich pociechy.
Dwa seriale
Skąd u blogowiczów nawyk ględzenia? Rzecz wydaje się od razu - z seriali. Bo Polską rządzą dwa seriale: "M jak miłość" i "Wiadomości". Jeden serial sentymentalny, drugi satyryczny. W obu tak naprawdę niewiele się dzieje - aktorzy informują widza o tym, co akurat robią na jego oczach. I blogowicz "kupuje" tę konwencję. Polityka wydaje mu się sprawą drobnych manipulacji. "Niech Lepper zatrudni asystentkę czy jak? Ona przypilnuje, jak zadzwoni telefon od Kaczyńskiego, powie mu i się spotkają. Będzie koalicja" - rozumuje obserwator serialu politycznego o 19.30. I politykę rządu ocenia z odcinka na odcinek. "Dziś znowu zadyma z tym Lepperem. Brzydzą się chama na salonach, ale nie mają wyjścia" - czytamy u politycznego kibica. Właśnie - kibica. Bo blogowicze pogrupowali sobie obsadę politycznego spektaklu jak postacie w popularnym serialu. Jest "pyskaty samochwała, któremu nic się nie udaje" (Rokita), "nieprzystępny wujek w typie angielskiego lorda, który trzyma kasę" (Balcerowicz), "dwa cwane bliźniaki, których nikt nie docenia, bo są niewysocy, ale oni knują za dziesięciu", "daleki krewny z prowincji, który zjechał do rodziny do Warszawy i za nic nie chce wracać" (Lepper). Główne sekwencje tego serialu filmuje się w pubie przy Wiejskiej, gdzie darmozjady dużo gardłują, a nic nie robią. Dla prawdziwej polityki nie wynika z tego dosłownie nic, ale autorzy blogów wcale nie mają pretensji. Jest śmiesznie i wystarczy.
Kościoły w Kościele
Im dalej od polityki, tym mniej banału. Religia? Owszem - głównie zalew folkloru wielkanocnego ("Alleluja, dobra nowina jest po naszej stronie"). I łatwego sentymentu po rocznicy śmierci papieża ("może [!] łez spłynęło mi po policzkach"). Ale i tony ciekawsze. Niezauważalnie Radio Maryja stało się narodowym alibi dla tych, którym coraz dalej do parafialnego kościoła. "Lubiłem sobie czasem nawet pójść na godzinki, choć wstać trzeba było o piątej, ale jak się dowiedziałem o tym maybachu, to coś się we mnie załamało" - taką mantrę można wyczytać co parę adresów. I jeszcze: "Kościół się nam rozłazi w szwach". Co to znaczy? "Słyszę, że 'Kościół mieni się różnymi środowiskami i każdy znajdzie tu miejsce dla siebie' i zgłupiałem" - oburza się "młody wierzący". Oburzony wylicza, że jest Kościół Rydzyka, Kościół nuncjusza apostolskiego, którego wszyscy w Polsce lekceważą, Kościół arcybiskupa intelektualisty Życińskiego, Kościół biskupa Gocłowskiego i paru innych jeszcze. Za każdym z tych przywódców kryje się jednak inna odmiana wiary. Często jedna wyklucza drugą. "I byłoby nawet fajnie, tylko oni się między sobą bez przerwy żrą, to z kim ja mam trzymać"- pyta "katolik na rozdrożu".
Dziadostwo na uniwersytecie
Interesująco piszą studenci. Uniwersytet? Na blogu to skrzyżowanie speluny z McDonaldem. Speluna, bo brudno, śmierdzi i ciasno, o czym setki stron zapisali studenci tylko Uniwersytetu Warszawskiego. "Oni myślą, że jak wykładają o Cyceronie, to z kibla przestaje śmierdzieć" - ironizuje pierwszoroczniak. - Dziadostwo w infrastrukturze i przeterminowany wkład naukowy. Czytam z Internetu w trzech językach. Z zażenowaniem więc patrzę, jak taki siwawy profesorek wyjmuje na wykładzie z podniszczonej teczuszki plik pożółkłych karteczek. Zapisał je pewnie z 20 lat temu i ciągle przedstawia jako rewelację". Doktorant z Krakowa: "Mój promotor działa jak kabareciarz. Pisze sobie jeden 'program' wykładowy i obskakuje z nim wszystkie uczelnie w okolicy. Dopiero jak wszyscy znają jego 'numery' do znudzenia, skrobnie coś następnego. I tak do emeryturki". A McDonald? "Zdrzaźnił mnie dziś jeden adiunkt - brzmi kolejna skarga - dał nam po cztery (dosłownie!) minuty na wypowiedź. Ja kułem przez dwa tygodnie, a on, że ma cztery minuty, bo już czekają na niego studenci w wyższej szkole czegoś tam, o której pies z kulawą nogą nie słyszał. Co to, k...., fabryka czy co?".
Ofiary wolnego rynku
Praca? Standard: "Pracuję więcej, niż potrzebuję, kasa jest ok, a jednak wciąż dalej, wciąż więcej, coś mnie tak gna. Pracuję jak konik folwarczny, cały czas testując granice swej wytrzymałości. Inni piją, tabletkują, palą, a ja pracuję! Gdzie tu logika?!". I blog ratunkowy dla rodaka zarobkującego za oceanem: "Pamiętaj, że jak się zgubisz w New Yorku, to łapiesz kogoś na ulicy, dzwonisz do mnie, a ja sobie z tym kimś pogadam". Ale są i tacy, którzy po paru miesiącach bezrobocia wreszcie dostali wyczekaną pracę i nie umieją sobie z tym poradzić. "No niech to szlag! Nie umiem wstać na tę siódmą, bo przez parę miesięcy nie wyłaziłem z piżamy do południa" - raportuje swe zmagania specjalista od kładzenia kafelków, któremu trafiło się pierwsze w tym sezonie zamówienie. "Ja się do tego całego kapitalizmu nie nadaję" - wyznaje kolejna ofiara wolnego rynku. "Niech już będzie ta rencina, chlebek z masełkiem i jeden browarek dziennie. Ale żebym miał zapieprzać dzień po dniu za te 700 zł? Niedoczekanie!". To już nie pojedyncze głosy. To już całkiem spory chór "rentierów" III RP.
Bzykanko w przerwie na lunch
Po godzinach Polacy głównie zalegają: przed telewizorem, przy piwie, rzadziej z gazetą, prawie wcale z książką. Seks? Tu blog rejestruje próby podjęcia "współżycia" w sieci. Stąd problemy: "pobudliwa mężatka" puściła się na czacie z "napalonym24" i nie wie, czy powinna uważać to za zdradę. Kwitnie zjawisko "bzykanka w przerwie na lunch". "To moje biuro to jakaś nieustająca ruja - alarmuje pani po trzydziestce. - Panna niepanna, mężatka niemężatka: do każdej się ktoś tam dostawia, a potem to już kombinują, od kogo by tu klucz pożyczyć. Wyjeżdżają niby sprawy załatwiać na mieście, a kończy się popierdółką".
Archiwum X
Po seksie blogowiczów kręci najbardziej "archiwum X". Tysiące piszących wymienia się wiadomościami o wszystkim, co tajemnicze - bez ładu i składu. Trzecia tajemnica fatimska sąsiaduje z kręgami w zbożu, a cuda za przyczyną Jana Pawła II z inskrypcjami z Wyspy Dębowej. A miejsce ukrycia "złota Wrocławia", wywiezionego wiosną 1945 r. przez hitlerowców na dolnośląską prowincję, to już prawdziwa epidemia. Blogowicze marzą o tym złocie jak o wygranej w totku - wystarczy chwilę pokopać w dobrze wybranym miejscu i już miliony w kieszeni. Ale są i zwolennicy tajemnic mrocznych. Jeden blogowicz martwi się, że nie da się przewidzieć, jakim zwierzakiem okaże się w przyszłym wcieleniu (małpa za żadne skarby, ale szczur może być). Drugi, że bomba jądrowa, która niewątpliwie wybuchła w starożytnych Indiach, może eksplodować znowu. Trzeci - apokalipsą, która na pewno spełni się za sześć lat. "W roku 2012 Wenus, Mars, Orion i inne gwiazdy znajdą się w takiej samej pozycji szyfrowej jak w roku 9792 p.n.e. - roku poprzedniego przebiegunowania". Nie trzeba dodawać, że tego "przebiegunowania" już nie przeżyjemy.
Protokół z libacji
Odpoczywa się głównie przy alkoholu. Blog to jeden wielki protokół z libacji. "Matka się przypruła do mnie dzisiaj... że wróciłam nietrzeźwa do domu... że już nic tacie nie chciała mówić, bo by do szpitala go trzeba było zawozić...". Dalej: "Kupiliśmy chyba finlandię czerwoną 0,5 i rozpracowaliśmy ją do połowy w niecałe 5 minut na przystanku autobusowym...". I znowu: "Potem jeszcze gdzieś między blokami niedaleko kina... poszliśmy do sklepu po browary... po dwa na każdego... i do kina". Nic dziwnego, że setki porannych notek w poniedziałek 10 kwietnia zaczynały się od skargi: "Znów moja (stara, żona, matka) p.......ła, że wczoraj zachlałem. A co miałem robić, jak...".
W sieci kwitnie blogoterapia. Standardowy "pacjent sieciowy" przedstawia się: "Nie jestem nikim ważnym, zarabiam niewiele i niewiele też mam do powiedzenia. Ot, mąż w delegacji, dziecko ma gorączkę, pies się posikał w przedpokoju. Ale ty, czytelniku, też nie jesteś pewnie nikim nadzwyczajnym. Więc jak ty przeczytasz tę moją pisaninę, to ja przeczytam twoją i też dodam dwa słowa wsparcia. Cud się wprawdzie nie zdarzy, ale obu będzie nam odrobinę lżej". Warto.
Ilustracja: D. Krupa
Wystarczy być
Żadnych złudzeń - 90 proc. zapisanych w Internecie stronic to bełkot i banał. Weźmy jednak ten banał pod lupę. Pierwsze wrażenie: Polak blogowy żyje w przekonaniu, że urodził się i to wystarczy. Nie planuje, nie walczy, nie podsyca swoich ambicji, nie reguluje poprzeczki. Zapiski typu "dziś osiągnąłem tyle, ale jutro może uda mi się odrobinę więcej" to absolutna rzadkość. Życie to gra przypadków, ślepego trafu, losu, na który nie mamy wpływu. Blogi to królestwo zaimków: "ktoś, gdzieś, kiedyś, jakoś, coś". "Gdy kiedyś zdarzy się tak, że...", "Jeżeli spotkam w życiu właściwego człowieka...", "Może mi się wreszcie pewnego dnia coś uda..." - czytamy na każdym kroku. Nawet więcej. Firma, urząd, gmina to organizacje, którymi z zewnątrz sterują "oni". "Niech wreszcie przyjadą i zrobią porządek" - zaklina pracownik sieci stacji benzynowych, który ma dosyć groszowo płatnych nadgodzin (tu zwanych overtime). Kto ma przyjechać - nie docieka.
Blogowicz jest chory na gadulstwo. Zamiast od razu przejść do rzeczy, stawia kilka zdań na rozbieg. "Któż z nas nie marzył o wyprawie w dalekie strony?" - pyta 25-letnia nauczycielka tylko po to, by zakomunikować, że wykupiła właśnie pierwszą zagraniczną wycieczkę. "Każdy chętnie wraca do czasów młodości" - zagaja inny, by podać, że kupił album na zdjęcia. Dlaczego nie piszą o tych drobiazgach bez wstępów? Bo sądzą, że czytelnik - jak oni - ciągle jest rozkojarzony i trzeba go podprowadzić "pod temat", żeby przyswoił najprostszy komunikat. A poza tym nic ich nie obchodzi, że czas bliźniego jest cenny. Więc blogowicze nagminnie piszą o tym, co robią w danej chwili. Całe gigabajty pamięci pochłania opis tego, że Kasia czy Romek właśnie usiedli i włączyli komputer, bo za chwilę będą pisać. A pod ręką mają bardzo smaczny jogurcik, a ze zdjęcia na biureczku uśmiechają się do nich pociechy.
Dwa seriale
Skąd u blogowiczów nawyk ględzenia? Rzecz wydaje się od razu - z seriali. Bo Polską rządzą dwa seriale: "M jak miłość" i "Wiadomości". Jeden serial sentymentalny, drugi satyryczny. W obu tak naprawdę niewiele się dzieje - aktorzy informują widza o tym, co akurat robią na jego oczach. I blogowicz "kupuje" tę konwencję. Polityka wydaje mu się sprawą drobnych manipulacji. "Niech Lepper zatrudni asystentkę czy jak? Ona przypilnuje, jak zadzwoni telefon od Kaczyńskiego, powie mu i się spotkają. Będzie koalicja" - rozumuje obserwator serialu politycznego o 19.30. I politykę rządu ocenia z odcinka na odcinek. "Dziś znowu zadyma z tym Lepperem. Brzydzą się chama na salonach, ale nie mają wyjścia" - czytamy u politycznego kibica. Właśnie - kibica. Bo blogowicze pogrupowali sobie obsadę politycznego spektaklu jak postacie w popularnym serialu. Jest "pyskaty samochwała, któremu nic się nie udaje" (Rokita), "nieprzystępny wujek w typie angielskiego lorda, który trzyma kasę" (Balcerowicz), "dwa cwane bliźniaki, których nikt nie docenia, bo są niewysocy, ale oni knują za dziesięciu", "daleki krewny z prowincji, który zjechał do rodziny do Warszawy i za nic nie chce wracać" (Lepper). Główne sekwencje tego serialu filmuje się w pubie przy Wiejskiej, gdzie darmozjady dużo gardłują, a nic nie robią. Dla prawdziwej polityki nie wynika z tego dosłownie nic, ale autorzy blogów wcale nie mają pretensji. Jest śmiesznie i wystarczy.
Kościoły w Kościele
Im dalej od polityki, tym mniej banału. Religia? Owszem - głównie zalew folkloru wielkanocnego ("Alleluja, dobra nowina jest po naszej stronie"). I łatwego sentymentu po rocznicy śmierci papieża ("może [!] łez spłynęło mi po policzkach"). Ale i tony ciekawsze. Niezauważalnie Radio Maryja stało się narodowym alibi dla tych, którym coraz dalej do parafialnego kościoła. "Lubiłem sobie czasem nawet pójść na godzinki, choć wstać trzeba było o piątej, ale jak się dowiedziałem o tym maybachu, to coś się we mnie załamało" - taką mantrę można wyczytać co parę adresów. I jeszcze: "Kościół się nam rozłazi w szwach". Co to znaczy? "Słyszę, że 'Kościół mieni się różnymi środowiskami i każdy znajdzie tu miejsce dla siebie' i zgłupiałem" - oburza się "młody wierzący". Oburzony wylicza, że jest Kościół Rydzyka, Kościół nuncjusza apostolskiego, którego wszyscy w Polsce lekceważą, Kościół arcybiskupa intelektualisty Życińskiego, Kościół biskupa Gocłowskiego i paru innych jeszcze. Za każdym z tych przywódców kryje się jednak inna odmiana wiary. Często jedna wyklucza drugą. "I byłoby nawet fajnie, tylko oni się między sobą bez przerwy żrą, to z kim ja mam trzymać"- pyta "katolik na rozdrożu".
Dziadostwo na uniwersytecie
Interesująco piszą studenci. Uniwersytet? Na blogu to skrzyżowanie speluny z McDonaldem. Speluna, bo brudno, śmierdzi i ciasno, o czym setki stron zapisali studenci tylko Uniwersytetu Warszawskiego. "Oni myślą, że jak wykładają o Cyceronie, to z kibla przestaje śmierdzieć" - ironizuje pierwszoroczniak. - Dziadostwo w infrastrukturze i przeterminowany wkład naukowy. Czytam z Internetu w trzech językach. Z zażenowaniem więc patrzę, jak taki siwawy profesorek wyjmuje na wykładzie z podniszczonej teczuszki plik pożółkłych karteczek. Zapisał je pewnie z 20 lat temu i ciągle przedstawia jako rewelację". Doktorant z Krakowa: "Mój promotor działa jak kabareciarz. Pisze sobie jeden 'program' wykładowy i obskakuje z nim wszystkie uczelnie w okolicy. Dopiero jak wszyscy znają jego 'numery' do znudzenia, skrobnie coś następnego. I tak do emeryturki". A McDonald? "Zdrzaźnił mnie dziś jeden adiunkt - brzmi kolejna skarga - dał nam po cztery (dosłownie!) minuty na wypowiedź. Ja kułem przez dwa tygodnie, a on, że ma cztery minuty, bo już czekają na niego studenci w wyższej szkole czegoś tam, o której pies z kulawą nogą nie słyszał. Co to, k...., fabryka czy co?".
Ofiary wolnego rynku
Praca? Standard: "Pracuję więcej, niż potrzebuję, kasa jest ok, a jednak wciąż dalej, wciąż więcej, coś mnie tak gna. Pracuję jak konik folwarczny, cały czas testując granice swej wytrzymałości. Inni piją, tabletkują, palą, a ja pracuję! Gdzie tu logika?!". I blog ratunkowy dla rodaka zarobkującego za oceanem: "Pamiętaj, że jak się zgubisz w New Yorku, to łapiesz kogoś na ulicy, dzwonisz do mnie, a ja sobie z tym kimś pogadam". Ale są i tacy, którzy po paru miesiącach bezrobocia wreszcie dostali wyczekaną pracę i nie umieją sobie z tym poradzić. "No niech to szlag! Nie umiem wstać na tę siódmą, bo przez parę miesięcy nie wyłaziłem z piżamy do południa" - raportuje swe zmagania specjalista od kładzenia kafelków, któremu trafiło się pierwsze w tym sezonie zamówienie. "Ja się do tego całego kapitalizmu nie nadaję" - wyznaje kolejna ofiara wolnego rynku. "Niech już będzie ta rencina, chlebek z masełkiem i jeden browarek dziennie. Ale żebym miał zapieprzać dzień po dniu za te 700 zł? Niedoczekanie!". To już nie pojedyncze głosy. To już całkiem spory chór "rentierów" III RP.
Bzykanko w przerwie na lunch
Po godzinach Polacy głównie zalegają: przed telewizorem, przy piwie, rzadziej z gazetą, prawie wcale z książką. Seks? Tu blog rejestruje próby podjęcia "współżycia" w sieci. Stąd problemy: "pobudliwa mężatka" puściła się na czacie z "napalonym24" i nie wie, czy powinna uważać to za zdradę. Kwitnie zjawisko "bzykanka w przerwie na lunch". "To moje biuro to jakaś nieustająca ruja - alarmuje pani po trzydziestce. - Panna niepanna, mężatka niemężatka: do każdej się ktoś tam dostawia, a potem to już kombinują, od kogo by tu klucz pożyczyć. Wyjeżdżają niby sprawy załatwiać na mieście, a kończy się popierdółką".
Archiwum X
Po seksie blogowiczów kręci najbardziej "archiwum X". Tysiące piszących wymienia się wiadomościami o wszystkim, co tajemnicze - bez ładu i składu. Trzecia tajemnica fatimska sąsiaduje z kręgami w zbożu, a cuda za przyczyną Jana Pawła II z inskrypcjami z Wyspy Dębowej. A miejsce ukrycia "złota Wrocławia", wywiezionego wiosną 1945 r. przez hitlerowców na dolnośląską prowincję, to już prawdziwa epidemia. Blogowicze marzą o tym złocie jak o wygranej w totku - wystarczy chwilę pokopać w dobrze wybranym miejscu i już miliony w kieszeni. Ale są i zwolennicy tajemnic mrocznych. Jeden blogowicz martwi się, że nie da się przewidzieć, jakim zwierzakiem okaże się w przyszłym wcieleniu (małpa za żadne skarby, ale szczur może być). Drugi, że bomba jądrowa, która niewątpliwie wybuchła w starożytnych Indiach, może eksplodować znowu. Trzeci - apokalipsą, która na pewno spełni się za sześć lat. "W roku 2012 Wenus, Mars, Orion i inne gwiazdy znajdą się w takiej samej pozycji szyfrowej jak w roku 9792 p.n.e. - roku poprzedniego przebiegunowania". Nie trzeba dodawać, że tego "przebiegunowania" już nie przeżyjemy.
Protokół z libacji
Odpoczywa się głównie przy alkoholu. Blog to jeden wielki protokół z libacji. "Matka się przypruła do mnie dzisiaj... że wróciłam nietrzeźwa do domu... że już nic tacie nie chciała mówić, bo by do szpitala go trzeba było zawozić...". Dalej: "Kupiliśmy chyba finlandię czerwoną 0,5 i rozpracowaliśmy ją do połowy w niecałe 5 minut na przystanku autobusowym...". I znowu: "Potem jeszcze gdzieś między blokami niedaleko kina... poszliśmy do sklepu po browary... po dwa na każdego... i do kina". Nic dziwnego, że setki porannych notek w poniedziałek 10 kwietnia zaczynały się od skargi: "Znów moja (stara, żona, matka) p.......ła, że wczoraj zachlałem. A co miałem robić, jak...".
W sieci kwitnie blogoterapia. Standardowy "pacjent sieciowy" przedstawia się: "Nie jestem nikim ważnym, zarabiam niewiele i niewiele też mam do powiedzenia. Ot, mąż w delegacji, dziecko ma gorączkę, pies się posikał w przedpokoju. Ale ty, czytelniku, też nie jesteś pewnie nikim nadzwyczajnym. Więc jak ty przeczytasz tę moją pisaninę, to ja przeczytam twoją i też dodam dwa słowa wsparcia. Cud się wprawdzie nie zdarzy, ale obu będzie nam odrobinę lżej". Warto.
Ilustracja: D. Krupa
Więcej możesz przeczytać w 16/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.