Dogonienie i przegonienie Ameryki przez Europę to mrzonka
Dogonienie i przegonienie Ameryki przez Europę to mrzonka
Jan Winiecki
Dyskusja na temat przyjęcia Turcji do Unii Europejskiej pokazuje - jak żadna inna - głupotę, hipokryzję, zmęczenie i strach zachodniej Europy, a wszystko podszyte politycznie poprawnym zidioceniem. Nie jest przypadkiem, że w tej dyskusji nie zadaje się głośno pytań oczywistych. Mało kto zastanawia się (nie mówiąc o zadawaniu pytań na głos!), do jakiej Unii Europejskiej mielibyśmy przyjmować Turcję. Nikt nie pyta w związku z tym, jakim projektem jest Europa: handlowym, politycznym czy cywilizacyjnym - i nie dostosowuje swego stosunku do członkostwa Turcji do odpowiedzi na to pytanie. Próba rzetelnej odpowiedzi z konieczności więcej powie nam o Europie niż o Turcji. I taki jest zresztą cel poniższych rozważań.
Unia jako kiełbasa wyborcza
Wśród politycznie poprawnej większości klasy politycznej w Europie Zachodniej intelektualnie dominuje typowa socjalistyczna iluzja, że konflikty mają przede wszystkim podłoże ekonomiczne i w związku z tym należy udzielać pomocy gospodarczej jako środka przeciwdziałającego konfliktom, tak międzynarodowym, jak i wewnętrznym. Społeczeństwa poddane politycznie poprawnemu praniu mózgu myślą podobnie.
Tak samo myśli się i o terroryzmie. Ponad 80 proc. zachodnich Europejczyków uważa, że to bieda rodzi terroryzm (w Polsce zresztą też istnieje spory intelektualny cielętnik tego rodzaju!). I nikt nie zauważa, że bin Laden to multimilioner, a wszyscy jego główni współpracownicy wywodzą się z zamożnych i na ogół dobrze wykształconych rodzin (przynajmniej biorąc pod uwagę lata spędzone w szkołach, bo nie to, co im się w mózgownicach zalęgło!). Dlatego zachodni Europejczycy traktują ewentualne członkostwo biednej i muzułmańskiej Turcji jako swoistą przynętę, kiełbasę wyborczą. Jeśli Turcy wejdą do Europy - myślą te nieboraki umysłowe - to wzrośnie zamożność Turcji, a w efekcie także szacunek dla demokracji, państwa prawa i wartości cywilizacji zachodniej. I, co ważniejsze, wybór dokonany przez Turków stanie się pośrednią kiełbasą wyborczą dla muzułmanów z innych krajów regionu, którzy - zachęceni przykładem Turcji - zaakceptują dobrodziejstwa płynące ze związków z Unią Europejską i nie będą terroryzować przestraszonej Europy.
Trudno powiedzieć, czego mamy więcej w takim myśleniu: niewiedzy i głupoty czy zmęczenia i strachu. Ani jedna, ani druga mieszanka nie jest dobrym doradcą (a przemieszane są najgorszym doradcą). Próba przebicia się przez złogi umysłowe marksistowskiego sloganiarstwa powinna jednak zaowocować dość oczywistym wnioskiem, że obecna (bynajmniej nie pierwsza!) fala muzułmańskiego fanatyzmu jest właśnie reakcją na intensyfikację kontaktów z Zachodem i wzrost zamożności.
Muzułmańscy fanatycy jak diabeł święconej wody boją się właśnie ucywilizowania w sensie akceptacji podstawowych reguł gry cywilizacji zachodniej. Boją się i demokracji, i rynku. Przypomnijmy, że usiłując - na szczęście bezskutecznie! - odstraszyć Irakijczyków od udziału w wyborach, Zarkawi, główny rzeźnik Al--Kaidy w Iraku, nazwał demokratyczne wybory "dziełem szatana". To, co daje i demokracja, i w jeszcze większym stopniu rynek, czyli wolność wyboru jest bowiem zmorą despotycznych reżimów opartych na symplicystycznych wyobrażeniach religii bazującej na dogmatach, których interpretacji zakazano prawie tysiąc lat temu.
Zapętlona hipokryzja politycznej poprawności
Zmęczeni współczesnością, konkurencją globalną i w ogóle wymaganiami kapitalistycznej gospodarki rynkowej, w dodatku wystraszeni przez muzułmańskich terrorystów i zdemoralizowani pacyfizmem zachodni Europejczycy gotowi są pójść bardzo daleko, byleby tylko im nikt nie przeszkadzał w przeżuwaniu dóbr materialnych, które ciągle jeszcze posiadają w wielkiej obfitości. I, oczywiście, w wygłaszaniu faryzeuszowskich pouczeń pod adresem Ameryki bądź walczącego o przetrwanie w morzu muzułmańskiej nienawiści Izraela czy niesfornej "nowej" Europy. Może zresztą i zaczęliby myśleć z większym sensem, gdyby nie pułapki zastawiane przez kanon politycznie poprawnego zidiocenia. Słyszy się wprawdzie, że wejście Turcji do UE to byłby koniec Europy, ale nie rozwija się zbytnio tego wątku. Turkom rysuje się jakieś odległe perspektywy, przedstawiając im warunki polityczne, których realizacji przez Turcję jeszcze długo się nie doczekamy i zawsze będzie można tę realizację zakwestionować. Ale też i nie mówi się Turkom, dlaczego ich się nie chce w Europie, bo na to nie pozwala polityczna poprawność.
Żeby móc im z sensem odpowiedzieć, jakie są interesy Europy czy poszczególnych jej krajów, trzeba by bowiem najpierw czasu na głęboką introspekcję. I odpowiedzi na pytanie, jakiej Europy chcą sami Europejczycy. Stracił rację bytu projekt polityczny Europy jako bastionu wolności i rynku, wspieranego w obliczu sowieckiego zagrożenia w ramach NATO przez Stany Zjednoczone.
Jakie jeszcze projekty mogą zostać zaakceptowane przez Europejczyków? A więc jest możliwy projekt cywilizacyjny, czyli Europa stanowiąca ciągłość historyczną cywilizacji zachodniej. Ale ci, którzy najgłośniej krzyczą, że nie chcą Turcji, musieliby najpierw przyznać, że jednym z filarów cywilizacji zachodniej obok dziedzictwa antycznej Grecji i Rzymu jest chrześcijaństwo, a przecież to oni właśnie najgorliwiej walczyli o wykreślenie chrześcijaństwa z preambuły traktatu europejskiego!
Oczywiście, można podejrzewać, że politycznie poprawnym postępowcom marzy się model antyzachodni, będący de facto rakowatą naroślą na zachodniej cywilizacji. Trudno bowiem za mający cechy trwałości model uznać patologiczny antyamerykanizm idący w parze z dożywającym powoli swoich dni demoralizującym na wskroś państwem opiekuńczym i takimi wyznacznikami postępowości w sferze społecznej, jak na przykład małżeństwa homoseksualne czy grupy stadne ("małżeństwa" większej liczby osób). A wszystko to wspierane strategią lizbońską, która jest niczym więcej jak poganianiem zdechłego mustanga.
Jest wreszcie klasycznie liberalny projekt ekonomiczny minimum, czyli owa pogardzana przez politycznie poprawnych postępowców Europa jako strefa wolnego handlu czy raczej unia celna. Ewentualnie, do wynegocjowania, wolny rynek przepływu kapitału (bo o wolnym rynku pracy na przełomie XX i XXI wieku nie ma co marzyć) i usług.
Dopiero po określeniu, jakiej chcemy Europy, możemy poważnie rozmawiać o przyjęciu lub nieprzyjęciu Turcji. Jest oczywiste, że dla Turcji nie ma miejsca w Europie będącej projektem cywilizacyjnym. Z drugiej strony, jeżeli byłby to tylko przepływ towarów, ewentualnie usług i kapitału, to istnieją oczywiste korzyści członkostwa Turcji. Europejczycy zamiast próby reanimacji zbędnej i szkodliwej konstytucji, powinni najpierw porozmawiać o tym, czego sami chcą. Nie tylko ewentualni nowi członkowie, ale i obecni członkowie mają bowiem mniej lub bardziej wyraźne preferencje.
Ryba po europejsku
Tuż przed Wigilią zostałem zapytany przez TVP o różnice między gospodarką amerykańską a europejską. Uwzględniając czas wigilijny, użyłem metafory rybnej. Porównałem bowiem Amerykę do dziarskiego szczupaka buszującego w jeziorze i gotowego zawsze do walki w obronie swego w nim miejsca. Zaś Europę Zachodnią określiłem jako dorodnego karpia żyjącego w doskonale urządzonym akwarium, w którym jednak w wyniku awarii nie działa napowietrzanie. Karp jest więc świetnie odżywiony, robi doskonałe wrażenie, ale porusza się coraz wolniej i z braku tlenu w jakimś momencie przestanie się poruszać w ogóle.
Tym tlenem są przekonanie o etycznej wartości własnej cywilizacji, wolność, której rewersem jest odpowiedzialność, własność prywatna i konkurencja wymuszana przez rynek. To właśnie dało Europie, a później rozszerzonej cywilizacji zachodniej, tak ogromną przewagę nad resztą świata. Tylko jakoś ciężko politycznie poprawnym zidiociałym postępowcom powracać do tego, co zwalczano od ponad stulecia i co pokrywało się rakowatą naroślą antycywilizacji.
Z drugiej strony resztki instynktu samozachowawczego każą Europejczykom naśladować Amerykę, która najwyraźniej strząsa z siebie tę rakowatą narośl, zresztą i tak słabszą niż w Europie. I rzeczywiście, jeśli spojrzeć na dane o przeregulowaniu, o subsydiach dla przedsiębiorstw i podobne, to widać, że zachodnia Europa od 20-25 lat powoli i niechętnie, ale jednak podąża śladami Ameryki, tyle że nierównym krokiem i w ramach samej Europy różnice między krajami są coraz większe.
Ale sam instynkt samozachowawczy może nie wystarczyć do ocalenia Europy, czyli - powracając do alegorii - do włączenia tlenu w europejskim akwarium. To, co Europejczycy robią powoli i niechętnie, zarzekając się przy tym, że są przeciwni modelowi amerykańskiemu, Amerykanie robią z przekonaniem i wiarą (także religijną!) o słuszności tego, co robią. Dlatego nawet uwalniając gospodarkę od narośli regulacji i innych ingerencji oraz redukując demoralizujące państwo opiekuńcze, Europejczycy mogą z braku tego przekonania nie odnieść sukcesu. Nie w sensie dogonienia i przegonienia Ameryki, bo to jest w ogóle mrzonką, ale w sensie przetrwania jako mniej sprawny, ale jednak trwały komponent cywilizacji zachodniej.
Ilustracja: D. Krupa
Jan Winiecki
Dyskusja na temat przyjęcia Turcji do Unii Europejskiej pokazuje - jak żadna inna - głupotę, hipokryzję, zmęczenie i strach zachodniej Europy, a wszystko podszyte politycznie poprawnym zidioceniem. Nie jest przypadkiem, że w tej dyskusji nie zadaje się głośno pytań oczywistych. Mało kto zastanawia się (nie mówiąc o zadawaniu pytań na głos!), do jakiej Unii Europejskiej mielibyśmy przyjmować Turcję. Nikt nie pyta w związku z tym, jakim projektem jest Europa: handlowym, politycznym czy cywilizacyjnym - i nie dostosowuje swego stosunku do członkostwa Turcji do odpowiedzi na to pytanie. Próba rzetelnej odpowiedzi z konieczności więcej powie nam o Europie niż o Turcji. I taki jest zresztą cel poniższych rozważań.
Unia jako kiełbasa wyborcza
Wśród politycznie poprawnej większości klasy politycznej w Europie Zachodniej intelektualnie dominuje typowa socjalistyczna iluzja, że konflikty mają przede wszystkim podłoże ekonomiczne i w związku z tym należy udzielać pomocy gospodarczej jako środka przeciwdziałającego konfliktom, tak międzynarodowym, jak i wewnętrznym. Społeczeństwa poddane politycznie poprawnemu praniu mózgu myślą podobnie.
Tak samo myśli się i o terroryzmie. Ponad 80 proc. zachodnich Europejczyków uważa, że to bieda rodzi terroryzm (w Polsce zresztą też istnieje spory intelektualny cielętnik tego rodzaju!). I nikt nie zauważa, że bin Laden to multimilioner, a wszyscy jego główni współpracownicy wywodzą się z zamożnych i na ogół dobrze wykształconych rodzin (przynajmniej biorąc pod uwagę lata spędzone w szkołach, bo nie to, co im się w mózgownicach zalęgło!). Dlatego zachodni Europejczycy traktują ewentualne członkostwo biednej i muzułmańskiej Turcji jako swoistą przynętę, kiełbasę wyborczą. Jeśli Turcy wejdą do Europy - myślą te nieboraki umysłowe - to wzrośnie zamożność Turcji, a w efekcie także szacunek dla demokracji, państwa prawa i wartości cywilizacji zachodniej. I, co ważniejsze, wybór dokonany przez Turków stanie się pośrednią kiełbasą wyborczą dla muzułmanów z innych krajów regionu, którzy - zachęceni przykładem Turcji - zaakceptują dobrodziejstwa płynące ze związków z Unią Europejską i nie będą terroryzować przestraszonej Europy.
Trudno powiedzieć, czego mamy więcej w takim myśleniu: niewiedzy i głupoty czy zmęczenia i strachu. Ani jedna, ani druga mieszanka nie jest dobrym doradcą (a przemieszane są najgorszym doradcą). Próba przebicia się przez złogi umysłowe marksistowskiego sloganiarstwa powinna jednak zaowocować dość oczywistym wnioskiem, że obecna (bynajmniej nie pierwsza!) fala muzułmańskiego fanatyzmu jest właśnie reakcją na intensyfikację kontaktów z Zachodem i wzrost zamożności.
Muzułmańscy fanatycy jak diabeł święconej wody boją się właśnie ucywilizowania w sensie akceptacji podstawowych reguł gry cywilizacji zachodniej. Boją się i demokracji, i rynku. Przypomnijmy, że usiłując - na szczęście bezskutecznie! - odstraszyć Irakijczyków od udziału w wyborach, Zarkawi, główny rzeźnik Al--Kaidy w Iraku, nazwał demokratyczne wybory "dziełem szatana". To, co daje i demokracja, i w jeszcze większym stopniu rynek, czyli wolność wyboru jest bowiem zmorą despotycznych reżimów opartych na symplicystycznych wyobrażeniach religii bazującej na dogmatach, których interpretacji zakazano prawie tysiąc lat temu.
Zapętlona hipokryzja politycznej poprawności
Zmęczeni współczesnością, konkurencją globalną i w ogóle wymaganiami kapitalistycznej gospodarki rynkowej, w dodatku wystraszeni przez muzułmańskich terrorystów i zdemoralizowani pacyfizmem zachodni Europejczycy gotowi są pójść bardzo daleko, byleby tylko im nikt nie przeszkadzał w przeżuwaniu dóbr materialnych, które ciągle jeszcze posiadają w wielkiej obfitości. I, oczywiście, w wygłaszaniu faryzeuszowskich pouczeń pod adresem Ameryki bądź walczącego o przetrwanie w morzu muzułmańskiej nienawiści Izraela czy niesfornej "nowej" Europy. Może zresztą i zaczęliby myśleć z większym sensem, gdyby nie pułapki zastawiane przez kanon politycznie poprawnego zidiocenia. Słyszy się wprawdzie, że wejście Turcji do UE to byłby koniec Europy, ale nie rozwija się zbytnio tego wątku. Turkom rysuje się jakieś odległe perspektywy, przedstawiając im warunki polityczne, których realizacji przez Turcję jeszcze długo się nie doczekamy i zawsze będzie można tę realizację zakwestionować. Ale też i nie mówi się Turkom, dlaczego ich się nie chce w Europie, bo na to nie pozwala polityczna poprawność.
Żeby móc im z sensem odpowiedzieć, jakie są interesy Europy czy poszczególnych jej krajów, trzeba by bowiem najpierw czasu na głęboką introspekcję. I odpowiedzi na pytanie, jakiej Europy chcą sami Europejczycy. Stracił rację bytu projekt polityczny Europy jako bastionu wolności i rynku, wspieranego w obliczu sowieckiego zagrożenia w ramach NATO przez Stany Zjednoczone.
Jakie jeszcze projekty mogą zostać zaakceptowane przez Europejczyków? A więc jest możliwy projekt cywilizacyjny, czyli Europa stanowiąca ciągłość historyczną cywilizacji zachodniej. Ale ci, którzy najgłośniej krzyczą, że nie chcą Turcji, musieliby najpierw przyznać, że jednym z filarów cywilizacji zachodniej obok dziedzictwa antycznej Grecji i Rzymu jest chrześcijaństwo, a przecież to oni właśnie najgorliwiej walczyli o wykreślenie chrześcijaństwa z preambuły traktatu europejskiego!
Oczywiście, można podejrzewać, że politycznie poprawnym postępowcom marzy się model antyzachodni, będący de facto rakowatą naroślą na zachodniej cywilizacji. Trudno bowiem za mający cechy trwałości model uznać patologiczny antyamerykanizm idący w parze z dożywającym powoli swoich dni demoralizującym na wskroś państwem opiekuńczym i takimi wyznacznikami postępowości w sferze społecznej, jak na przykład małżeństwa homoseksualne czy grupy stadne ("małżeństwa" większej liczby osób). A wszystko to wspierane strategią lizbońską, która jest niczym więcej jak poganianiem zdechłego mustanga.
Jest wreszcie klasycznie liberalny projekt ekonomiczny minimum, czyli owa pogardzana przez politycznie poprawnych postępowców Europa jako strefa wolnego handlu czy raczej unia celna. Ewentualnie, do wynegocjowania, wolny rynek przepływu kapitału (bo o wolnym rynku pracy na przełomie XX i XXI wieku nie ma co marzyć) i usług.
Dopiero po określeniu, jakiej chcemy Europy, możemy poważnie rozmawiać o przyjęciu lub nieprzyjęciu Turcji. Jest oczywiste, że dla Turcji nie ma miejsca w Europie będącej projektem cywilizacyjnym. Z drugiej strony, jeżeli byłby to tylko przepływ towarów, ewentualnie usług i kapitału, to istnieją oczywiste korzyści członkostwa Turcji. Europejczycy zamiast próby reanimacji zbędnej i szkodliwej konstytucji, powinni najpierw porozmawiać o tym, czego sami chcą. Nie tylko ewentualni nowi członkowie, ale i obecni członkowie mają bowiem mniej lub bardziej wyraźne preferencje.
Ryba po europejsku
Tuż przed Wigilią zostałem zapytany przez TVP o różnice między gospodarką amerykańską a europejską. Uwzględniając czas wigilijny, użyłem metafory rybnej. Porównałem bowiem Amerykę do dziarskiego szczupaka buszującego w jeziorze i gotowego zawsze do walki w obronie swego w nim miejsca. Zaś Europę Zachodnią określiłem jako dorodnego karpia żyjącego w doskonale urządzonym akwarium, w którym jednak w wyniku awarii nie działa napowietrzanie. Karp jest więc świetnie odżywiony, robi doskonałe wrażenie, ale porusza się coraz wolniej i z braku tlenu w jakimś momencie przestanie się poruszać w ogóle.
Tym tlenem są przekonanie o etycznej wartości własnej cywilizacji, wolność, której rewersem jest odpowiedzialność, własność prywatna i konkurencja wymuszana przez rynek. To właśnie dało Europie, a później rozszerzonej cywilizacji zachodniej, tak ogromną przewagę nad resztą świata. Tylko jakoś ciężko politycznie poprawnym zidiociałym postępowcom powracać do tego, co zwalczano od ponad stulecia i co pokrywało się rakowatą naroślą antycywilizacji.
Z drugiej strony resztki instynktu samozachowawczego każą Europejczykom naśladować Amerykę, która najwyraźniej strząsa z siebie tę rakowatą narośl, zresztą i tak słabszą niż w Europie. I rzeczywiście, jeśli spojrzeć na dane o przeregulowaniu, o subsydiach dla przedsiębiorstw i podobne, to widać, że zachodnia Europa od 20-25 lat powoli i niechętnie, ale jednak podąża śladami Ameryki, tyle że nierównym krokiem i w ramach samej Europy różnice między krajami są coraz większe.
Ale sam instynkt samozachowawczy może nie wystarczyć do ocalenia Europy, czyli - powracając do alegorii - do włączenia tlenu w europejskim akwarium. To, co Europejczycy robią powoli i niechętnie, zarzekając się przy tym, że są przeciwni modelowi amerykańskiemu, Amerykanie robią z przekonaniem i wiarą (także religijną!) o słuszności tego, co robią. Dlatego nawet uwalniając gospodarkę od narośli regulacji i innych ingerencji oraz redukując demoralizujące państwo opiekuńcze, Europejczycy mogą z braku tego przekonania nie odnieść sukcesu. Nie w sensie dogonienia i przegonienia Ameryki, bo to jest w ogóle mrzonką, ale w sensie przetrwania jako mniej sprawny, ale jednak trwały komponent cywilizacji zachodniej.
Ilustracja: D. Krupa
Więcej możesz przeczytać w 16/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.