Brytyjski "Vogue" obchodzi 90. urodziny
Spódniczka mini i styl punk, Twiggy i moda młodzieżowa po przystępnych cenach. Ale też pisarstwo Virginii Woolf, prawo do wolnych weekendów, piosenki Sade czy narodziny "bogini kuchni" - Nigelli Lawson. To świat zawdzięcza brytyjskiej edycji magazynu"Vogue", która obchodzi 90. urodziny.
Paryż zdetronizowany
"Zmieniliśmy świat raz na zawsze" - ogłosił w październiku 1967 r. "Vogue", pokazując na okładce modelkę Twiggy - chudą trzpiotkę w spódniczce mini. I miał rację. Od połowy lat 60. Londyn przejął od Paryża miano najbardziej wpływowego ośrodka mody na świecie. Stało się tak dlatego, że właśnie w Wielkiej Brytanii po raz pierwszy pomyślano o modzie młodzieżowej, której aż do czasu pojawienia się stylu swingujących Sixties praktycznie w ogóle w Europie nie było, a którą wsparł właśnie brytyjski "Vogue". - Większości młodych ludzi nie było stać na ubrania, które wówczas kosztowały fortunę, a i tak te w sklepach były przeznaczone co najmniej dla 30-, 40-latków, więc wszystkie pokolenia chodziły identycznie ubrane- mówi "Wprost" Barbara Hulanicki, założycielka londyńskiego domu mody Biba, protoplasty takich sieci odzieżowych, jak H&M, GAP czy Zara, które proponują modę świetnie zaprojektowaną, ale po niskich cenach. Moda młodzieżowa okazała się siłą napędową całego przemysłu i wzornictwa odzieżowego (a przy okazji "Vogue'a"), a eksplozja punku - stylu "obszarpańców", z którego Londyn uczynił prawdziwe haute couture, nadszarpnęła reputację tradycyjnych francuskich domów mody w rodzaju Chanel czy Diora. Brytyjski "Vogue" wyzbył się wówczas kompleksów francuskiej edycji magazynu. W latach 60., dzięki promocji w brytyjskim "Vogue'u", szyku Europie zadały Mary Quant i Barbara Hulanicki. W latach 70. karierę zaczęła Vivienne Westwood, a lata 80. należały do Paula Smitha. Później do światowej czołówki awangardy mody dołączyli John Galliano, Stella McCartney, Alexander McQueen czy Sophia Kokosalaki.
Specyfika brytyjskiej mody, polegająca na odrzuceniu przywiązania do tradycji i odcięciu się od wzorców sprzed wieków na rzecz wyobraęni, spowodowała, że tylko na Wyspach mogły rozkwitnąć talenty takich ekscentryków, jak projektanta butów Manolo Blahnika i modysty Phillipe'a Tracey'ego. - Wystarczy spojrzeć na dokonania Westwood, jej poszukiwania nowych form stroju, by się zorientować, że francuscy projektanci powielają jedynie modę dworską i nie mają obecnie nazwisk, które byłyby w stanie inspirować projektantów z całego świata - mówi prof. Małgorzata Garda z Katedry Ubioru ASP w Łodzi.
Oczywiście, z powodu słabych tradycji wzorniczych (bo z samego krawiectwa, zwłaszcza męskiego, Anglia słynęła już w połowie XIX wieku) Westwood czy Galliano są mniej znanymi nazwiskami niż Dior bądź Chanel, jednak we francuskiej modzie, poza Jeanem Paulem Gaultierem, ze świecą dziś szukać francuskich projektantów. Dość wspomnieć, że w domu mody Givenchy pracowali kolejno Brytyjczycy Galliano, McQueen i MacDonald, a obecnie absolwent londyńskiej St. Martins School of Art - Riccardo Tisci. I to właśnie Brytyjczycy, obok Włochów i Amerykanów, stanowią dziś elitę światowej mody. Duży wpływ na ekspansję brytyjskiej mody miała wielokulturowość Londynu, co pozwoliło na kreowanie nowej jakości. Rola "Vogue'a" na tym polu jest nie do przecenienia. Prof. Garda zauważa, że ważnym czynnikiem był i jest także klasowy podział społeczeństwa brytyjskiego, prowokujący młodych twórców do odważnego, często rewolucyjnego tworzenia, by się wyróżnić i zaistnieć w wyższych sferach. Ale przede wszystkim w Wielkiej Brytanii, inaczej niż we Francji, mody nigdy nie traktowano z nabożnością. Swobodne do niej podejście to także znak firmowy brytyjskiego "Vogue'a", w którym artykuły skrzą się dowcipem i finezją.
Pod prąd z lady Thatcher
Brytyjski "Vogue" jest jedną z 15 światowych edycji tego amerykańskiego pierwotnie magazynu, założonego w 1892 r. Na świecie liczą się tak naprawdę tylko trzy. Biblią mody nazywany jest amerykański "Vogue". Francuski magazyn jest z kolei wyrocznią w dziedzinie haute couture - konserwatywny, ostentacyjnie spływający luksusem i tradycją znamienitych domów mody. Brytyjski "Vogue" ma natomiast najwięcej do powiedzenia w kwestii stylu i kreowania nowych trendów - nie tylko w modzie. - Jako Brytyjczycy zawsze baliśmy się pretensjonalności i braku poczucia humoru, stąd łatwiej w naszym "Vogue'u" niż we francuskim czy włoskim było nam przekraczać ogólnie przyjęte normy - mówi "Wprost" Jackie de Jonge, ekspertka i ilustratorka mody brytyjskiego "Vogue'a". Za sprawą tego magazynu w latach 60. na wybiegach zatriumfowała Twiggy - zaprzeczenie modnej wówczas na świecie wybujałej kobiecości. W latach 80. redakcja ukochała sobie Margaret Thatcher, nazywając ją stylową ikoną dekady, co było ryzykowne, zważywszy na niechęć, jaką żelazna premier wzbudzała wśród przedstawicieli wolnych zawodów.
W 1995 r., czyli wtedy, kiedy wybiegi zdominowały anorektyczne modelki, redakcja zatrudniła Nigellę Lawson - późniejszą gwiazdę programów kulinarnych, która już na wstępie ogłosiła swój kulinarny manifest: precz z niedobrą kuchnią dietetyczną i "terrorem" estetyki przyrządzania posiłków.
Brytyjski "Vogue" idzie pod prąd także obecnie. Kiedy modelkę Kate Moss przyłapano na zażywaniu kokainy i kontrakty reklamowe zerwały z nią m.in. Chanel i Burberry, "Vogue" zatrudnił ją do sesji mody i zamieścił na okładce, grzmiąc przy okazji na hipokryzję "rozćpanego" świata mody.
Podręcznik dla ambitnych
"Vogue" przełamywał stereotypy nie tylko w dziedzinie mody, ale i obyczajów. "Sto lat temu wszystko było proste: kobiety były gwiazdami świecącymi wyłącznie w blasku mężczyzn" - tak w słynnym eseju z 1924 r. pisała Virginia Woolf, wieloletnia współpracowniczka "Vogue'a". Jednym z głównych powodów popularności pisma było właśnie kreowanie nowej roli kobiety. Pod koniec lat 20., na przykład, "Vogue" postulował: "Kobieta dnia wczorajszego była stworzona do prowadzenia limuzyny, dzisiejsza kobieta jest już stworzona do bycia pilotem samolotów". Prawo wyborcze, prawo do rozwodu, antykoncepcja czy sprzeciw wobec przemocy domowej - te hasła przyciągały czytelniczki nie mniej niż najnowsze kolekcje kreatorów.
Brytyjski "Vogue" był i pozostaje pismem z zacięciem intelektualnym, co odróżnia go od edycji włoskiej czy francuskiej. Eseje o kinie publikowała w brytyjskim magazynie Iris Murdoch. Samuel Beckett przysyłał reportaże z Nowego Jorku, Geremaine Greer ogłaszała manifesty feministyczne, a Peter Brook recenzował Teatr Bolszoj. Także lżejsze tematy znajdowały w piśmie oryginalną formę - Lee Miller pisała na przykład o 70. urodzinach Picassa, a Richard Burton o swoich podróżach z Elizabeth Taylor. - Kiedy byłam mała, wraz z koleżankami oglądałyśmy "Vogue" z wypiekami na twarzy - wyznaje pisarka Jacqueline Winspear, autorka m.in. "Wymijających kłamstw" nominowanych do Nagrody Edgara Allana Poe.
90-letnia historia brytyjskiego wydania "Vogue'a", fetowana limitowaną edycją szampana Brut Imperial Moet & Chanson, jest ważnym zapisem nie tylko historii mody, ale i społeczeństwa.
Paryż zdetronizowany
"Zmieniliśmy świat raz na zawsze" - ogłosił w październiku 1967 r. "Vogue", pokazując na okładce modelkę Twiggy - chudą trzpiotkę w spódniczce mini. I miał rację. Od połowy lat 60. Londyn przejął od Paryża miano najbardziej wpływowego ośrodka mody na świecie. Stało się tak dlatego, że właśnie w Wielkiej Brytanii po raz pierwszy pomyślano o modzie młodzieżowej, której aż do czasu pojawienia się stylu swingujących Sixties praktycznie w ogóle w Europie nie było, a którą wsparł właśnie brytyjski "Vogue". - Większości młodych ludzi nie było stać na ubrania, które wówczas kosztowały fortunę, a i tak te w sklepach były przeznaczone co najmniej dla 30-, 40-latków, więc wszystkie pokolenia chodziły identycznie ubrane- mówi "Wprost" Barbara Hulanicki, założycielka londyńskiego domu mody Biba, protoplasty takich sieci odzieżowych, jak H&M, GAP czy Zara, które proponują modę świetnie zaprojektowaną, ale po niskich cenach. Moda młodzieżowa okazała się siłą napędową całego przemysłu i wzornictwa odzieżowego (a przy okazji "Vogue'a"), a eksplozja punku - stylu "obszarpańców", z którego Londyn uczynił prawdziwe haute couture, nadszarpnęła reputację tradycyjnych francuskich domów mody w rodzaju Chanel czy Diora. Brytyjski "Vogue" wyzbył się wówczas kompleksów francuskiej edycji magazynu. W latach 60., dzięki promocji w brytyjskim "Vogue'u", szyku Europie zadały Mary Quant i Barbara Hulanicki. W latach 70. karierę zaczęła Vivienne Westwood, a lata 80. należały do Paula Smitha. Później do światowej czołówki awangardy mody dołączyli John Galliano, Stella McCartney, Alexander McQueen czy Sophia Kokosalaki.
Specyfika brytyjskiej mody, polegająca na odrzuceniu przywiązania do tradycji i odcięciu się od wzorców sprzed wieków na rzecz wyobraęni, spowodowała, że tylko na Wyspach mogły rozkwitnąć talenty takich ekscentryków, jak projektanta butów Manolo Blahnika i modysty Phillipe'a Tracey'ego. - Wystarczy spojrzeć na dokonania Westwood, jej poszukiwania nowych form stroju, by się zorientować, że francuscy projektanci powielają jedynie modę dworską i nie mają obecnie nazwisk, które byłyby w stanie inspirować projektantów z całego świata - mówi prof. Małgorzata Garda z Katedry Ubioru ASP w Łodzi.
Oczywiście, z powodu słabych tradycji wzorniczych (bo z samego krawiectwa, zwłaszcza męskiego, Anglia słynęła już w połowie XIX wieku) Westwood czy Galliano są mniej znanymi nazwiskami niż Dior bądź Chanel, jednak we francuskiej modzie, poza Jeanem Paulem Gaultierem, ze świecą dziś szukać francuskich projektantów. Dość wspomnieć, że w domu mody Givenchy pracowali kolejno Brytyjczycy Galliano, McQueen i MacDonald, a obecnie absolwent londyńskiej St. Martins School of Art - Riccardo Tisci. I to właśnie Brytyjczycy, obok Włochów i Amerykanów, stanowią dziś elitę światowej mody. Duży wpływ na ekspansję brytyjskiej mody miała wielokulturowość Londynu, co pozwoliło na kreowanie nowej jakości. Rola "Vogue'a" na tym polu jest nie do przecenienia. Prof. Garda zauważa, że ważnym czynnikiem był i jest także klasowy podział społeczeństwa brytyjskiego, prowokujący młodych twórców do odważnego, często rewolucyjnego tworzenia, by się wyróżnić i zaistnieć w wyższych sferach. Ale przede wszystkim w Wielkiej Brytanii, inaczej niż we Francji, mody nigdy nie traktowano z nabożnością. Swobodne do niej podejście to także znak firmowy brytyjskiego "Vogue'a", w którym artykuły skrzą się dowcipem i finezją.
Pod prąd z lady Thatcher
Brytyjski "Vogue" jest jedną z 15 światowych edycji tego amerykańskiego pierwotnie magazynu, założonego w 1892 r. Na świecie liczą się tak naprawdę tylko trzy. Biblią mody nazywany jest amerykański "Vogue". Francuski magazyn jest z kolei wyrocznią w dziedzinie haute couture - konserwatywny, ostentacyjnie spływający luksusem i tradycją znamienitych domów mody. Brytyjski "Vogue" ma natomiast najwięcej do powiedzenia w kwestii stylu i kreowania nowych trendów - nie tylko w modzie. - Jako Brytyjczycy zawsze baliśmy się pretensjonalności i braku poczucia humoru, stąd łatwiej w naszym "Vogue'u" niż we francuskim czy włoskim było nam przekraczać ogólnie przyjęte normy - mówi "Wprost" Jackie de Jonge, ekspertka i ilustratorka mody brytyjskiego "Vogue'a". Za sprawą tego magazynu w latach 60. na wybiegach zatriumfowała Twiggy - zaprzeczenie modnej wówczas na świecie wybujałej kobiecości. W latach 80. redakcja ukochała sobie Margaret Thatcher, nazywając ją stylową ikoną dekady, co było ryzykowne, zważywszy na niechęć, jaką żelazna premier wzbudzała wśród przedstawicieli wolnych zawodów.
W 1995 r., czyli wtedy, kiedy wybiegi zdominowały anorektyczne modelki, redakcja zatrudniła Nigellę Lawson - późniejszą gwiazdę programów kulinarnych, która już na wstępie ogłosiła swój kulinarny manifest: precz z niedobrą kuchnią dietetyczną i "terrorem" estetyki przyrządzania posiłków.
Brytyjski "Vogue" idzie pod prąd także obecnie. Kiedy modelkę Kate Moss przyłapano na zażywaniu kokainy i kontrakty reklamowe zerwały z nią m.in. Chanel i Burberry, "Vogue" zatrudnił ją do sesji mody i zamieścił na okładce, grzmiąc przy okazji na hipokryzję "rozćpanego" świata mody.
Podręcznik dla ambitnych
"Vogue" przełamywał stereotypy nie tylko w dziedzinie mody, ale i obyczajów. "Sto lat temu wszystko było proste: kobiety były gwiazdami świecącymi wyłącznie w blasku mężczyzn" - tak w słynnym eseju z 1924 r. pisała Virginia Woolf, wieloletnia współpracowniczka "Vogue'a". Jednym z głównych powodów popularności pisma było właśnie kreowanie nowej roli kobiety. Pod koniec lat 20., na przykład, "Vogue" postulował: "Kobieta dnia wczorajszego była stworzona do prowadzenia limuzyny, dzisiejsza kobieta jest już stworzona do bycia pilotem samolotów". Prawo wyborcze, prawo do rozwodu, antykoncepcja czy sprzeciw wobec przemocy domowej - te hasła przyciągały czytelniczki nie mniej niż najnowsze kolekcje kreatorów.
Brytyjski "Vogue" był i pozostaje pismem z zacięciem intelektualnym, co odróżnia go od edycji włoskiej czy francuskiej. Eseje o kinie publikowała w brytyjskim magazynie Iris Murdoch. Samuel Beckett przysyłał reportaże z Nowego Jorku, Geremaine Greer ogłaszała manifesty feministyczne, a Peter Brook recenzował Teatr Bolszoj. Także lżejsze tematy znajdowały w piśmie oryginalną formę - Lee Miller pisała na przykład o 70. urodzinach Picassa, a Richard Burton o swoich podróżach z Elizabeth Taylor. - Kiedy byłam mała, wraz z koleżankami oglądałyśmy "Vogue" z wypiekami na twarzy - wyznaje pisarka Jacqueline Winspear, autorka m.in. "Wymijających kłamstw" nominowanych do Nagrody Edgara Allana Poe.
90-letnia historia brytyjskiego wydania "Vogue'a", fetowana limitowaną edycją szampana Brut Imperial Moet & Chanson, jest ważnym zapisem nie tylko historii mody, ale i społeczeństwa.
Więcej możesz przeczytać w 48/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.