Strategiczne sojusze
Niezależnie od wygranej w Warszawie liderzy PO i PiS muszą zadecydować o strategicznych sojuszach na kolejne lata. W wypadku PO wygrana w pierwszej turze w sporej grupie dużych miast dowartościowała tę partię. Pytanie tylko, co platforma z tym zrobi. Możliwe są dwa scenariusze. PO może uznać, że wyniki wyborów są sygnałem do prowadzenia walki, aby roznieść IV RP w "proch i pył". Przy tej optyce jedynie lewica jest naturalnym sojusznikiem do zakończenia - by użyć słów Donalda Tuska - "polowań na czarownice" i totalizacji kraju. Drugi scenariusz zakładał, że PO, czując się pewniej, będzie skłonna do dialogu z PiS. Platforma może uznać, że odniosła pewien sukces, w związku z tym obie siły mogą rozmawiać jak równy z równym.
Platforma Hamletów
Jak wygląda powrót na zaczarowaną polanę polskiej prawicy, pokazał okres między dwoma turami wyborów samorządowych. Jan Rokita, który od roku nie może się doczekać obiecanej funkcji szefa klubu PO, zdecydował się na demonstrację samodzielności. Wraz z krakowskimi posłami i senatorami platformy poparł w drugiej turze krakowskich wyborów kandydata PiS Ryszarda Terleckiego. Taki odruch nie był trudny w sytuacji wyjątkowo nienawistnej kampanii lewicy przeciw Terleckiemu. "Trybuna" od miesięcy obraźliwie atakuje Terleckiego - wypominając mu hipisowską przeszłość i obraźliwie głosząc, że "zlustrował własnego ojca". Rokita poparł dobrze sobie znanego opozycjonistę i kolegę, by natychmiast trafić pod ostrzał Donalda Tuska. Przegrana Hanny Gronkiewicz-Waltz w stolicy jeszcze by ten ostrzał zwiększyła.
Atak na Rokitę za poparcie kandydata PiS i w ogóle dowartościowywanie osi podziału komuna - antykomuna nie wyjaśnia jednak, czy PO zamierza po wyborach wchodzić w sojusze z lewicą w samorządach. PO najlepiej czuje się w roli Hamleta. Dumna deklaracja Tuska, że wybiera samotność, czyli ani PiS, ani lewica, to jedynie retoryczny chwyt, a nie wyjaśnienie przyszłej strategii.
Hanna Gronkiewicz-Waltz wybrała z kolei taką taktykę, że wpierw wmawiała mediom, iż warszawiaków interesują jedynie równe chodniki, a nie wybór przez PO przyszłego koalicjanta w radzie Warszawy. Potem, gdy na finiszu kampanii okazało się, że wyborcy Borowskiego nie kwapią się do popierania jej kandydatury, zaczęła dopuszczać koalicję z lewicą w radzie miasta. Gdy dziennikarze przypomnieli jej, że jeszcze 17 listopada Donald Tusk zadeklarował, iż PO nie przewiduje koalicji z SLD w Warszawie, w sukurs pani Hannie przyszedł Bronisław Komorowski, pokazując, jak można żonglować słowami. - Słowa Tuska o tym, że nie planujemy koalicji z lewicą w Warszawie, w moim przekonaniu nie zamykają sprawy ostatecznie, bo nie planując, można wiele rzeczy zrobić - zadeklarował Komorowski. I dodał, że dla samorządów korzystne są różne formy współpracy, zarówno z lewicą, jak i z PiS.
Każda noc w innym łóżku
Platforma jest dziś niemal w tym samym punkcie co rok temu. Jej rachuby zakładały najpierw, że PiS nie będzie w stanie samodzielnie rządzić . Potem platformersi zakładali, że sojusz z Lepperem i Giertychem skompromituje braci Kaczyńskich. W myśl tej rachuby PO odrzuciła w lutym propozycję przyspieszonych wyborów parlamentarnych. Rokita nie krył, że liczy na spadek notowań PiS do jesieni na tyle, by wtedy platforma łaskawie mogła się zgodzić na przyspieszone wybory. Ale nic podobnego się nie stało. Jarosław Kaczyński przetrwał aferę z taśmami Renaty Beger, a jego kapryśni koalicjanci ostatnio stracili ochotę do brykania. Lepper po czasie krótkiego przebywania poza rządem uznał, że drażnienie PiS--owskiego tygrysa nie wychodzi mu na zdrowie. Wobec słabych wyników LPR i Samoobrony w wyborach samorządowych trudno liczyć na to, by liderzy "przystawek" mieli ochotę na przedterminowe wybory. Zamiast tego Lepperowi i Giertychowi znacznie milej delektować się wizją spokojnych trzech lat u władzy.
Skończyła się sekwencja trzech wyborów - prezydenckich, parlamentarnych i samorządowych. Wykazały one, że prócz lewicy na polskiej scenie liczą się wciąż niemal równie silne PO i PiS. Czy ten fakt dał do myślenia publicystom życzliwym platformie? Bynajmniej. Ireneusz Krzemiński na łamach "Faktu" zbył sondaż TNS OBOP, który wykazał, że 70 proc. Polaków pragnie powrotu do wizji koalicji PO-PiS. Krzemiński wyśmiał opinie Polaków, jakoby myśleli, że "polityka to sielanka". Zinterpretował te wyniki jako zadufanie "zwolenników narodowo-katolickiej jedności", która chce zmusić liberalną PO do zgięcia karku przed PiS. Z kolei w "Gazecie Wyborczej" Piotr Pacewicz opory takich polityków jak Rokita przed aliansem z SLD wyśmiewa jako "obłudną cnotę platformy". Pacewicz krytykuje PO, że jest niesprawiedliwa wobec centrolewu, "który nie jest już SLD", i żąda wystawienia sztuki "Pożegnanie PiS" z lewicowo-liberalną obsadą aktorską.
Walka szkieletów
Czy marzenie o prawicowej koalicji popierane przez 70 proc. respondentów można zbyć paroma ironicznymi frazami? Czy pozostawanie w opozycji nie będzie dla PO zabójcze? Przez te lata PiS może słabnąć, choć w ciągu ostatniego roku - jak w grach komputerowych - pokazało, że ma wiele "żyć". Ale załóżmy, że władza PiS będzie się zużywać. Nie musi to przygotowywać comebacku platformy. Lewica może się wzmocnić, moda na prawicę minąć i PO może nie skorzystać na pozostawaniu w opozycji.
Groźny dla platformy jest inny scenariusz - wchodząc raz w alianse z centrolewem, raz z PiS, zacznie tracić wyrazistość. Rola PO jako żyranta przyzwoitości dla niespecjalnie odmienionej wewnętrznie lewicy może być dla Tuska i Rokity wyniszczająca. Tym bardziej że platformę wyjaławia też ciągła kampania przeciw PiS. Kolejne trzy lata tego niezdrowego rauszu nie uczyni liderów PO atrakcyjniejszym towarem. Papierkiem lakmusowym posuwania się tego procesu jest niedawny raport platformy o stanie mediów publicznych. Pokazuje on, jak politycy PO zaczynają widzieć świat w konwencji czarno-białej: szlachetnych sojuszników i coraz liczniejszych wrogów czyhających na ich życie.
Równie mocno brakiem koalicji z PO powinno się martwić PiS. Wizja kilku lat spokojnego rządzenia ze słabymi koalicjantami nie powinna nikogo cieszyć. Przydałoby się nieco nowych twarzy - choćby w polityce zagranicznej brakuje wpływu takich polityków PO, jak Jacek Saryusz-Wolski czy Bogusław Sonik. W gospodarce liberalna wrażliwość pomogłaby zdynamizować wzrost i zracjonalizować wykorzystanie unijnych funduszy.
PiS skazane na PO?
Mniej drażliwa jest już kwestia walki z pozostałościami dawnego układu. Kaczyńscy mieli wolną rękę w wysprzątaniu takich zapalnych miejsc jak WSI, wprowadzeniu nowej formy lustracji i wyczyszczeniu choćby dyplomacji z PRL-owskich repów. Teraz PiS potrzebuje doświadczenia PO w intensyfikacji polityki europejskiej. Fakt, że Bronisław Komorowski w czasie wizyty w Berlinie wsparł ideę ustawowego zamknięcia spraw własnościowych z Niemcami, pokazuje, jak silna mogłaby być polska polityka wobec Niemiec, gdyby obie partie mówiły jednym głosem. Dla PiS i samego Jarosława Kaczyńskiego powrót do rozmów z PO będzie testem na zdolność od zapominania przykrych słów, jakie padły z obu stron.
Na przeszkodzie do realizacji wizji bliskich dużej części Polaków stoi mur w głowach liderów prawicy. Ale decyzja należy w głównej mierze do PO. Gdy opadnie gorączka wyborcza, platforma musi spojrzeć w przyszłość. Czy chce ją spędzić na wygrażaniu "Kaczorom", czy na budowie koalicji mogącej wzmocnić Polskę? I tego dylematu nie zmieni to, kto wygrał wybory w stolicy. Bo wygrać i przegrać można nie tylko stolicę, ale i cały kraj. Prawicowe partie znów się spotykają na środku polany. Czy uznają miniony rok za stracony, czy też znów obrócą się plecami i pójdą szukać dróg w zaczarowanym polskim lesie?
WPROST EXTRA |
---|
Pakt zamiast koalicji Krótka historia IV RP
|
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.