Turcja coraz częściej zadaje sobie pytanie, po co jej właściwie akcesja do Unii Europejskiej
Według legendy, w kamiennym domku w Efezie mieszkała Matka Boska przygarnięta przez św. Jana. Dzisiaj ten dom jest celem pielgrzymek katolików i muzułmanów, którzy zostawiają tu fragmenty swoich ubrań z wypisanymi intencjami modlitewnymi. W kiosku z dewocjonaliami można kupić makatkę z wizerunkiem Jana Pawła II ozdobionym metalowymi krzyżykami i okiem proroka. Ta pamiątka oddaje tureckie rozdarcie między Azją i Europą, przychylną chrześcijaństwu świeckością i umiarkowanym islamem. Turcja przypomina trochę Polskę, która przez lata była "na wschód od Zachodu i na zachód od Wschodu".
W ostatnich latach po kolejnych czarnych polewkach serwowanych Ankarze przez Unię Europejską Turcji coraz bliżej do Azji, choć jest tam postrzegana jako kraj europejski. Zirytowana pukaniem do drzwi Europy Ankara coraz częściej zadaje sobie pytanie, po co jej właściwie akcesja do unii.
Tureckie asy
Ostatni raport Komisji Europejskiej był zimnym prysznicem dla tureckich euroentuzjastów. Bruksela wypomniała Ankarze nie rozwiązany konflikt cypryjski, łamanie praw człowieka, zwróciła uwagę na konieczność dalszych reform. I nie przedstawiła żadnych konkretnych propozycji. - Spodziewaliśmy się takiego wydźwięku raportu - mówi Bahadir Kaleagasi, przedstawiciel Turcji w Brukseli. Za to tureckie media nie kryły żalu i złości. Poparcie akcesji w kilku ostatnich latach spadło z 80 proc. do niespełna 60 proc. i ta tendencja się utrzymuje. Coraz częściej słychać głosy tureckich polityków, że to unia nie dojrzała do członkostwa Turcji i że wejście do wewnętrznie niespójnej i gospodarczo słabszej wspólnoty nie jest dla Turcji spełnieniem marzeń. Skrajne nacjonalistyczne partie żądają zaprzestania negocjacji i zwrócenia się w stronę muzułmańskich braci.
Wraz z żalem do Europy rosną nastroje antyamerykańskie, które osiągnęły apogeum po rozpoczęciu operacji w Afganistanie i Iraku. Przejawem niechęci do USA jest coraz większa liczba filmów, w których źli amerykańscy bohaterzy są w końcu zabijani.
Przede wszystkim jednak Turcja zaczęła być świadoma własnej wartości. Jako 18. potęga gospodarcza świata chętnie się posługuje danymi organizacji niemieckich przedsiębiorców, którzy uznali, że już w 2014 r. Ankara będzie gotowa do członkostwa w UE. - Turcja ma wiele asów w rękawie, na przykład Afganistan. Turcy mają tam co najmniej tyle samo do powiedzenia co Amerykanie. Jeżeli Europa i Ameryka chcą stabilizacji w regionie, muszą się liczyć ze zdaniem Ankary. Turcja nie musi posyłać wojska, by rozdawać karty. Wystarczą jej inwestycje - uważa prominentny analityk NATO. Najważniejszym atutem Turcji jest energetyka. Rurociąg Baku - Tbilisi - Ceyhan ma dostarczać ropę z Morza Kaspijskiego do krajów śródziemnomorskich. Turecko-rosyjski rurociąg Blue Stream zbudowano pod Morzem Czarnym cztery lata temu. W 2011 r. powinna zostać uruchomiona najważniejsza inwestycja, gazociąg Nabucco, który będzie dostarczać gaz z terenów Morza Kaspijskiego przez Turcję, Bułgarię, Rumunię i Węgry do Austrii. Kolejny projekt, w który jest zaangażowana Turcja, to rurociąg ze złóż gazu Shah Deniz. - Z punktu widzenia bezpieczeństwa energetycznego jesteśmy kluczowym państwem, wszystkie strategiczne linie gazowe przechodzą przez nasze terytorium. Jeśli Europa chce się uniezależnić od Rosji, musi pomyśleć o nas - mówi Ömer Sabanci, przewodniczący Tureckiego Stowarzyszenia Przedsiębiorców i Przemysłowców TÜSIAD.
Nie chciana, ale niezbędna
- Nikt w Europie nie chce Turcji w unii, ale wszyscy wiedzą, że ten kraj musi w końcu przystąpić do wspólnoty, bo tak będzie dla nas lepiej - mówi wpływowy polityk europejski. Roli głównego przeciwnika członkostwa Turcji w UE podjęła się Francja, która wykorzystując m.in. przyjętą latem rezolucję potępiającą turecką rzeź na Ormianach, prowokuje Ankarę. Londyn z kolei jest głównym adwokatem kraju nad Bosforem. - Europa popełnia błąd, igrając z Turcją i przeciągając rozmowy przedakcesyjne. Ankara może się w końcu zniecierpliwić. Wejście Turcji do unii opłaci się wszystkim i zagwarantuje stabilność w regionie - mówi "Wprost" Jack Straw, były szef brytyjskiej dyplomacji. Dodaje, że na ochładzaniu relacji europejsko-tureckich korzysta Rosja.
Istotnie, Rosja staje się coraz ważniejszym partnerem Turcji i w wymianie handlowej tego kraju zajmuje drugie po unii miejsce. Między Rosją a krajami Europy Wschodniej toczy się walka o tureckie inwestycje. Stawka jest niebagatelna, bo w samej Rumunii działają 4 tys. tureckich spółek. Dyplomacja kremlowska zaciera ręce, widząc tureckie zniecierpliwienie zachowaniem unii. Zawiązanie turecko-rosyjskiego sojuszu energetycznego uniemożliwiłoby Europie uniezależnienie się w tej kwestii od Rosji. Tą kartą Ankara gra coraz częściej.
Polski łącznik
Polska, nawiązująca do tradycyjnie dobrych, opartych na niechęci do Rosji, relacji z Turcją oraz przychylna dalszemu rozszerzeniu unii, skłania się ku stanowisku brytyjskiemu. Wypowiedź Lecha Kaczyńskiego, który podczas wykładu w londyńskim Instytucie Studiów Strategicznych zadeklarował poparcie dla tureckich ambicji, została odnotowana przez Ankarę. "Nawet katolicka Polska nas popiera, to o czymś świadczy" - pisały tureckie gazety.
Coraz głośniej też o polskiej inicjatywie zorganizowania pojednawczej turecko-ormiańskiej konferencji. Choć niektórzy wyśmiewają polskie ambicje odegrania roli mediatora, to inicjatywa Warszawy jest cenna. Polska, w sojuszu z Wielką Brytanią, mogłaby być europejskim adwokatem Turcji. Interesujące dla naszych władz mogą też być tureckie inwestycje w branży energetycznej. - Nie chodzi o sprzedawanie praw człowieka za ropę czy gaz, ale o rozsądne podejście do Turcji. Ankara ma wciąż wiele do zrobienia i unia, przyjmując ją bez spełnienia kryteriów, zniszczyłaby swój autorytet. Ale nie można tylko wymagać, nie dając niczego w zamian - uważa były minister spraw zagranicznych prof. Bronisław Geremek.
Z Turcją do niedawna było jak z narzeczoną z piosenki Kazika Staszewskiego, która nie najmłodsza i nie najpiękniejsza wybaczała wszystko, przymykała oczy na zdrady i zgadzała się na bycie "notoryczną narzeczoną". Teraz jednak Turcja, choć wie, że ona i Europa są na siebie skazane, zaczyna się rozglądać za innym konkurentem. Może go znaleźć i w Rosji, i w krajach islamskich. Odmowa przyjęcia Benedykta XVI przez tureckiego premiera, który bał się narazić społeczeństwu spotkaniem z Niemcem, katolikiem i Europejczykiem, powinna być dla Brukseli ostrzeżeniem.
W ostatnich latach po kolejnych czarnych polewkach serwowanych Ankarze przez Unię Europejską Turcji coraz bliżej do Azji, choć jest tam postrzegana jako kraj europejski. Zirytowana pukaniem do drzwi Europy Ankara coraz częściej zadaje sobie pytanie, po co jej właściwie akcesja do unii.
Tureckie asy
Ostatni raport Komisji Europejskiej był zimnym prysznicem dla tureckich euroentuzjastów. Bruksela wypomniała Ankarze nie rozwiązany konflikt cypryjski, łamanie praw człowieka, zwróciła uwagę na konieczność dalszych reform. I nie przedstawiła żadnych konkretnych propozycji. - Spodziewaliśmy się takiego wydźwięku raportu - mówi Bahadir Kaleagasi, przedstawiciel Turcji w Brukseli. Za to tureckie media nie kryły żalu i złości. Poparcie akcesji w kilku ostatnich latach spadło z 80 proc. do niespełna 60 proc. i ta tendencja się utrzymuje. Coraz częściej słychać głosy tureckich polityków, że to unia nie dojrzała do członkostwa Turcji i że wejście do wewnętrznie niespójnej i gospodarczo słabszej wspólnoty nie jest dla Turcji spełnieniem marzeń. Skrajne nacjonalistyczne partie żądają zaprzestania negocjacji i zwrócenia się w stronę muzułmańskich braci.
Wraz z żalem do Europy rosną nastroje antyamerykańskie, które osiągnęły apogeum po rozpoczęciu operacji w Afganistanie i Iraku. Przejawem niechęci do USA jest coraz większa liczba filmów, w których źli amerykańscy bohaterzy są w końcu zabijani.
Przede wszystkim jednak Turcja zaczęła być świadoma własnej wartości. Jako 18. potęga gospodarcza świata chętnie się posługuje danymi organizacji niemieckich przedsiębiorców, którzy uznali, że już w 2014 r. Ankara będzie gotowa do członkostwa w UE. - Turcja ma wiele asów w rękawie, na przykład Afganistan. Turcy mają tam co najmniej tyle samo do powiedzenia co Amerykanie. Jeżeli Europa i Ameryka chcą stabilizacji w regionie, muszą się liczyć ze zdaniem Ankary. Turcja nie musi posyłać wojska, by rozdawać karty. Wystarczą jej inwestycje - uważa prominentny analityk NATO. Najważniejszym atutem Turcji jest energetyka. Rurociąg Baku - Tbilisi - Ceyhan ma dostarczać ropę z Morza Kaspijskiego do krajów śródziemnomorskich. Turecko-rosyjski rurociąg Blue Stream zbudowano pod Morzem Czarnym cztery lata temu. W 2011 r. powinna zostać uruchomiona najważniejsza inwestycja, gazociąg Nabucco, który będzie dostarczać gaz z terenów Morza Kaspijskiego przez Turcję, Bułgarię, Rumunię i Węgry do Austrii. Kolejny projekt, w który jest zaangażowana Turcja, to rurociąg ze złóż gazu Shah Deniz. - Z punktu widzenia bezpieczeństwa energetycznego jesteśmy kluczowym państwem, wszystkie strategiczne linie gazowe przechodzą przez nasze terytorium. Jeśli Europa chce się uniezależnić od Rosji, musi pomyśleć o nas - mówi Ömer Sabanci, przewodniczący Tureckiego Stowarzyszenia Przedsiębiorców i Przemysłowców TÜSIAD.
Nie chciana, ale niezbędna
- Nikt w Europie nie chce Turcji w unii, ale wszyscy wiedzą, że ten kraj musi w końcu przystąpić do wspólnoty, bo tak będzie dla nas lepiej - mówi wpływowy polityk europejski. Roli głównego przeciwnika członkostwa Turcji w UE podjęła się Francja, która wykorzystując m.in. przyjętą latem rezolucję potępiającą turecką rzeź na Ormianach, prowokuje Ankarę. Londyn z kolei jest głównym adwokatem kraju nad Bosforem. - Europa popełnia błąd, igrając z Turcją i przeciągając rozmowy przedakcesyjne. Ankara może się w końcu zniecierpliwić. Wejście Turcji do unii opłaci się wszystkim i zagwarantuje stabilność w regionie - mówi "Wprost" Jack Straw, były szef brytyjskiej dyplomacji. Dodaje, że na ochładzaniu relacji europejsko-tureckich korzysta Rosja.
Istotnie, Rosja staje się coraz ważniejszym partnerem Turcji i w wymianie handlowej tego kraju zajmuje drugie po unii miejsce. Między Rosją a krajami Europy Wschodniej toczy się walka o tureckie inwestycje. Stawka jest niebagatelna, bo w samej Rumunii działają 4 tys. tureckich spółek. Dyplomacja kremlowska zaciera ręce, widząc tureckie zniecierpliwienie zachowaniem unii. Zawiązanie turecko-rosyjskiego sojuszu energetycznego uniemożliwiłoby Europie uniezależnienie się w tej kwestii od Rosji. Tą kartą Ankara gra coraz częściej.
Polski łącznik
Polska, nawiązująca do tradycyjnie dobrych, opartych na niechęci do Rosji, relacji z Turcją oraz przychylna dalszemu rozszerzeniu unii, skłania się ku stanowisku brytyjskiemu. Wypowiedź Lecha Kaczyńskiego, który podczas wykładu w londyńskim Instytucie Studiów Strategicznych zadeklarował poparcie dla tureckich ambicji, została odnotowana przez Ankarę. "Nawet katolicka Polska nas popiera, to o czymś świadczy" - pisały tureckie gazety.
Coraz głośniej też o polskiej inicjatywie zorganizowania pojednawczej turecko-ormiańskiej konferencji. Choć niektórzy wyśmiewają polskie ambicje odegrania roli mediatora, to inicjatywa Warszawy jest cenna. Polska, w sojuszu z Wielką Brytanią, mogłaby być europejskim adwokatem Turcji. Interesujące dla naszych władz mogą też być tureckie inwestycje w branży energetycznej. - Nie chodzi o sprzedawanie praw człowieka za ropę czy gaz, ale o rozsądne podejście do Turcji. Ankara ma wciąż wiele do zrobienia i unia, przyjmując ją bez spełnienia kryteriów, zniszczyłaby swój autorytet. Ale nie można tylko wymagać, nie dając niczego w zamian - uważa były minister spraw zagranicznych prof. Bronisław Geremek.
Z Turcją do niedawna było jak z narzeczoną z piosenki Kazika Staszewskiego, która nie najmłodsza i nie najpiękniejsza wybaczała wszystko, przymykała oczy na zdrady i zgadzała się na bycie "notoryczną narzeczoną". Teraz jednak Turcja, choć wie, że ona i Europa są na siebie skazane, zaczyna się rozglądać za innym konkurentem. Może go znaleźć i w Rosji, i w krajach islamskich. Odmowa przyjęcia Benedykta XVI przez tureckiego premiera, który bał się narazić społeczeństwu spotkaniem z Niemcem, katolikiem i Europejczykiem, powinna być dla Brukseli ostrzeżeniem.
Więcej możesz przeczytać w 48/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.