Polsce grozi zmonopolizowanie rynku opinii przez niemieckie giganty medialne
To może doprowadzić do zmonopolizowania rynku opinii i może być szkodliwie dla wolności słowa - stwierdził niemiecki urząd ochrony konkurencji i zablokował kupno stacji telewizyjnych Sat1i ProSieben przez wydawnictwo Axel Springer. To, czego bali się Niemcy, niedługo może się stać rzeczywistością w Polsce.
Axel Springer jest już na finiszu negocjacji w sprawie zakupu jednej czwartej udziałów Polsatu. Inny niemiecki gigant medialny, Bertelsmann, z negocjacji się wycofał. - Nie jest tajemnicą, że prowadziliśmy rozmowy z Polsatem. Nie jesteśmy jednak instytucją finansową i nie interesuje nas tylko inwestowanie bez realnego wpływu na kształt telewizji czy skład zarządu - poinformowało "Wprost" biuro prasowe RTL Group, która u Bertelsmanna zajmuje się telewizją. Nie oznacza to jednak, że Bertelsmann w ogóle zrezygnował z ekspansji na polskim rynku mediów elektronicznych. Oba niemieckie giganty nie mają wyjścia, dysponują bowiem olbrzymimi zapasami gotówki, których u siebie, w Niemczech, nie mają już gdzie wydawać. By firmy te mogły się rozwijać, de facto są skazane na ekspansję.
Pozycja Springera w Polsce jest porównywalna z tą w Niemczech. Po obu stronach Odry koncern wydaje największe gazety - "Bild Zeitung" i "Fakt". Dysponuje też poważnymi gazetami, jakimi są "Die Welt" i "Dziennik". - Możliwości zablokowania ekspansji niemieckich koncernów na rynku mediów elektronicznych w Polsce są niewielkie. Nie ukrywam, że aktywność Niemców na tym polu jest niepokojąca - mówi Witold Kołodziejski z KRRiT.
Rywin - pomocnik Niemców
Do ekspansji niemieckich koncernów, paradoksalnie, najbardziej przyczyniła się afera Lwa Rywina. To właśnie ujawnienie propozycji korupcyjnej złożonej przez tego producenta filmowego spowodowało, że ustawa medialna z dnia na dzień stała się śmierdzącym jajkiem. Przypomnijmy, że projekt tej ustawy zakładał pewne ograniczenia w dziedzinie koncentracji mediów. Niemcy, widząc, co się dzieje, przystąpili do ofensywy na polski rynek medialny. A siły w tym starciu były i są nierówne. Wiele wskazuje na to, że narodowy nadawca, jakim jest TVP SA, może polec w starciu z gigantami zza Odry. Tym bardziej że nasza telewizja publiczna jest znacznie bardziej ograniczona prawem niż firmy prywatne. Nie jest w stanie konkurować z Polsatem czy TVN pod względem zarobków kadry zarządzającej, bo ogranicza ją tzw. ustawa kominowa. W rezultacie najlepsi menedżerowie są kupowani przez konkurencję. Podobna sytuacja dotyczy również dziennikarzy. Polsat i TVN ogołociły TVP z gwiazd, szczególnie jeśli chodzi o programy informacyjne i publicystyczne.
Ostatni kawałek tortu
Polska, z silnymi mediami rodzimego pochodzenia, jest ostatnim i najbardziej intratnym kawałkiem tortu medialnego w Unii Europejskiej. Kraje postkomunistyczne na południe od nas już straciły swoich narodowych nadawców, gdyż zostali oni zdominowani przez zagraniczne koncerny medialne, głównie z Niemiec. Dlatego ITI i Polsat są tym bardziej atrakcyjne dla niemieckich inwestorów. I to mimo że dokonująca się na rynku mediów elektronicznych rewolucja techniczna umożliwi znacznie większą konkurencję poprzez zwiększenie liczby programów. Nie ma jednak wątpliwości, że koncesja na nadawanie naziemne, która jest dobrem rzadkim, zapewni starym programom przewagę też po cyfrowej rewolucji. Widzowie są po prostu przyzwyczajeni do znanych marek, zatem po przejściu programów naziemnych na technologie zdigitalizowane marki te na pewno nie stracą na atrakcyjności.
Niemcy, którzy uzyskali znaczącą pozycję na rynku mediów drukowanych w Polsce, jeszcze do niedawna starali się trzymać z daleka od mediów elektronicznych. Nie było jednak wątpliwości, że w epoce rewolucji technicznej ta część rynku nie ujdzie ich uwagi. Jako pierwsze "padło" RMF FM, które zostało przejęte przez koncern Bauera.
Obrona TVP
- Nie oddamy ani guzika. A poważnie mówiąc, przygotowujemy się na starcie z globalnymi graczami. Unowocześniamy sprzęt, inwestujemy w ludzi - mówi Bronisław Wildstein, prezes TVP SA. Jedynym wyjściem w sytuacji, gdy niemieckie koncerny szykują się do wielkiego skoku, a na rynku jest też potężny gracz globalny - Rupert Murdoch, powinna być radykalna obrona pozycji telewizji publicznej. A to musi oznaczać reformę TVP SA. Powinna zostać ograniczona rola związków zawodowych, które blokują w telewizji zwalnianie niepotrzebnych pracowników, a jest ich większość w sześciotysięcznej załodze. Jeżeli już godzimy się na dodatkowy podatek, jakim jest abonament radiowo-telewizyjny, należy sprawić, by płacili go wszyscy. Sytuacja, w której telewizor ma każdy, a abonament płacą tylko niektórzy, jest co najmniej niezdrowa. Jeszcze bardziej niezdrowe jest to, że choć o poprawie ściągalności tego podatku mówi się od lat, to nic się nie robi. - Takie zaniechanie wygląda na wspieranie naszej konkurencji, telewizji prywatnych - mówi Wildstein.
Żeby telewizja publiczna mogła skutecznie konkurować z prywatnymi nadawcami, powinna przestać być terenem politycznych rozgrywek. W największych telewizjach publicznych, takich jak niemiecka ARD czy brytyjska BBC, stanowiska też są obsadzane z politycznego klucza. Różnica między nimi a TVP SA polega jednak na tym, że nasz publiczny nadawca przypomina prowincjonalny urząd gminy, w którym większość pracowników to krewni i znajomi królika. Menedżerowie zatrudnieni przez Bronisława Wildsteina opowiadają, jak to przewidziani do zwolnienia delikwenci, dowiedziawszy się o tym pocztą pantoflową, znikają na L--4 lub przenoszą się do innej, mniej niebezpiecznej komórki, gdzie akurat mają rodzinę lub znajomych.
Murdoch na pomoc
Drugim sposobem na zmniejszenie zagrożenia monopolem niemieckich koncernów powinno być dopuszczenie koncernów z innych państw. Potencjał w polskim rynku dostrzegł już wspomniany Murdoch i jego News Corp., która zainwestowała w należącą do franciszkanów telewizję Puls. Murdoch, korzystając z tego, że zakonnicy mają koncesję, chce budować telewizję od podstaw. W związku z tym wystąpił do KRRiT z wnioskiem o zmianę koncesji, aby znacznie ograniczyć religijny charakter stacji. To zaś oznacza, że zamierza grać na głównym boisku. Witold Kołodziejski, który sam jest związany z Kościołem katolickim, w planach Murdocha nie widzi niczego złego. - Nie znam stacji o charakterze ściśle religijnym, która byłaby w stanie utrzymać się na rynku. Myślę, że będzie się można przychylić do wniosku TV Puls - mówi Kołodziejski. Sam Murdoch to jednak za mało, by mówić o ograniczeniu potęgi niemieckich koncernów w Polsce. Dobrze by się stało, gdyby ich wpływy ograniczały inne medialne potęgi, takie jak Viacom czy Vivendi.
Obrona przed monopolem
Jak niebezpieczne jest uzyskanie dominującej pozycji przez poszczególnych nadawców, pokazują wydarzenia, które rozgrywają się w polityce. Ponieważ media nie ograniczają się już tylko do relacjonowania i komentowania wydarzeń, polityka powoli zamienia się w reality show. W obawie przed reakcją mediów politycy boją się np. podjąć decyzję o zakupie samolotów dla pułku lotnictwa obsługującego rząd. Od kilku lat najważniejsze osoby w Polsce podróżują latającymi trumnami, a jeden z helikopterów rozbił się nawet z premierem Leszkiem Millerem na pokładzie. Jak się jednak wydaje, politycy bardziej niż śmierci obawiają się tego, co napisze o nich "Fakt". A to jest już niebezpieczne. Będzie zaś o wiele bardziej niebezpieczne, gdy zaczną się obawiać reakcji potężnych koncernów Springera czy Bertelsmanna.
Axel Springer jest już na finiszu negocjacji w sprawie zakupu jednej czwartej udziałów Polsatu. Inny niemiecki gigant medialny, Bertelsmann, z negocjacji się wycofał. - Nie jest tajemnicą, że prowadziliśmy rozmowy z Polsatem. Nie jesteśmy jednak instytucją finansową i nie interesuje nas tylko inwestowanie bez realnego wpływu na kształt telewizji czy skład zarządu - poinformowało "Wprost" biuro prasowe RTL Group, która u Bertelsmanna zajmuje się telewizją. Nie oznacza to jednak, że Bertelsmann w ogóle zrezygnował z ekspansji na polskim rynku mediów elektronicznych. Oba niemieckie giganty nie mają wyjścia, dysponują bowiem olbrzymimi zapasami gotówki, których u siebie, w Niemczech, nie mają już gdzie wydawać. By firmy te mogły się rozwijać, de facto są skazane na ekspansję.
Pozycja Springera w Polsce jest porównywalna z tą w Niemczech. Po obu stronach Odry koncern wydaje największe gazety - "Bild Zeitung" i "Fakt". Dysponuje też poważnymi gazetami, jakimi są "Die Welt" i "Dziennik". - Możliwości zablokowania ekspansji niemieckich koncernów na rynku mediów elektronicznych w Polsce są niewielkie. Nie ukrywam, że aktywność Niemców na tym polu jest niepokojąca - mówi Witold Kołodziejski z KRRiT.
Rywin - pomocnik Niemców
Do ekspansji niemieckich koncernów, paradoksalnie, najbardziej przyczyniła się afera Lwa Rywina. To właśnie ujawnienie propozycji korupcyjnej złożonej przez tego producenta filmowego spowodowało, że ustawa medialna z dnia na dzień stała się śmierdzącym jajkiem. Przypomnijmy, że projekt tej ustawy zakładał pewne ograniczenia w dziedzinie koncentracji mediów. Niemcy, widząc, co się dzieje, przystąpili do ofensywy na polski rynek medialny. A siły w tym starciu były i są nierówne. Wiele wskazuje na to, że narodowy nadawca, jakim jest TVP SA, może polec w starciu z gigantami zza Odry. Tym bardziej że nasza telewizja publiczna jest znacznie bardziej ograniczona prawem niż firmy prywatne. Nie jest w stanie konkurować z Polsatem czy TVN pod względem zarobków kadry zarządzającej, bo ogranicza ją tzw. ustawa kominowa. W rezultacie najlepsi menedżerowie są kupowani przez konkurencję. Podobna sytuacja dotyczy również dziennikarzy. Polsat i TVN ogołociły TVP z gwiazd, szczególnie jeśli chodzi o programy informacyjne i publicystyczne.
Ostatni kawałek tortu
Polska, z silnymi mediami rodzimego pochodzenia, jest ostatnim i najbardziej intratnym kawałkiem tortu medialnego w Unii Europejskiej. Kraje postkomunistyczne na południe od nas już straciły swoich narodowych nadawców, gdyż zostali oni zdominowani przez zagraniczne koncerny medialne, głównie z Niemiec. Dlatego ITI i Polsat są tym bardziej atrakcyjne dla niemieckich inwestorów. I to mimo że dokonująca się na rynku mediów elektronicznych rewolucja techniczna umożliwi znacznie większą konkurencję poprzez zwiększenie liczby programów. Nie ma jednak wątpliwości, że koncesja na nadawanie naziemne, która jest dobrem rzadkim, zapewni starym programom przewagę też po cyfrowej rewolucji. Widzowie są po prostu przyzwyczajeni do znanych marek, zatem po przejściu programów naziemnych na technologie zdigitalizowane marki te na pewno nie stracą na atrakcyjności.
Niemcy, którzy uzyskali znaczącą pozycję na rynku mediów drukowanych w Polsce, jeszcze do niedawna starali się trzymać z daleka od mediów elektronicznych. Nie było jednak wątpliwości, że w epoce rewolucji technicznej ta część rynku nie ujdzie ich uwagi. Jako pierwsze "padło" RMF FM, które zostało przejęte przez koncern Bauera.
Obrona TVP
- Nie oddamy ani guzika. A poważnie mówiąc, przygotowujemy się na starcie z globalnymi graczami. Unowocześniamy sprzęt, inwestujemy w ludzi - mówi Bronisław Wildstein, prezes TVP SA. Jedynym wyjściem w sytuacji, gdy niemieckie koncerny szykują się do wielkiego skoku, a na rynku jest też potężny gracz globalny - Rupert Murdoch, powinna być radykalna obrona pozycji telewizji publicznej. A to musi oznaczać reformę TVP SA. Powinna zostać ograniczona rola związków zawodowych, które blokują w telewizji zwalnianie niepotrzebnych pracowników, a jest ich większość w sześciotysięcznej załodze. Jeżeli już godzimy się na dodatkowy podatek, jakim jest abonament radiowo-telewizyjny, należy sprawić, by płacili go wszyscy. Sytuacja, w której telewizor ma każdy, a abonament płacą tylko niektórzy, jest co najmniej niezdrowa. Jeszcze bardziej niezdrowe jest to, że choć o poprawie ściągalności tego podatku mówi się od lat, to nic się nie robi. - Takie zaniechanie wygląda na wspieranie naszej konkurencji, telewizji prywatnych - mówi Wildstein.
Żeby telewizja publiczna mogła skutecznie konkurować z prywatnymi nadawcami, powinna przestać być terenem politycznych rozgrywek. W największych telewizjach publicznych, takich jak niemiecka ARD czy brytyjska BBC, stanowiska też są obsadzane z politycznego klucza. Różnica między nimi a TVP SA polega jednak na tym, że nasz publiczny nadawca przypomina prowincjonalny urząd gminy, w którym większość pracowników to krewni i znajomi królika. Menedżerowie zatrudnieni przez Bronisława Wildsteina opowiadają, jak to przewidziani do zwolnienia delikwenci, dowiedziawszy się o tym pocztą pantoflową, znikają na L--4 lub przenoszą się do innej, mniej niebezpiecznej komórki, gdzie akurat mają rodzinę lub znajomych.
Murdoch na pomoc
Drugim sposobem na zmniejszenie zagrożenia monopolem niemieckich koncernów powinno być dopuszczenie koncernów z innych państw. Potencjał w polskim rynku dostrzegł już wspomniany Murdoch i jego News Corp., która zainwestowała w należącą do franciszkanów telewizję Puls. Murdoch, korzystając z tego, że zakonnicy mają koncesję, chce budować telewizję od podstaw. W związku z tym wystąpił do KRRiT z wnioskiem o zmianę koncesji, aby znacznie ograniczyć religijny charakter stacji. To zaś oznacza, że zamierza grać na głównym boisku. Witold Kołodziejski, który sam jest związany z Kościołem katolickim, w planach Murdocha nie widzi niczego złego. - Nie znam stacji o charakterze ściśle religijnym, która byłaby w stanie utrzymać się na rynku. Myślę, że będzie się można przychylić do wniosku TV Puls - mówi Kołodziejski. Sam Murdoch to jednak za mało, by mówić o ograniczeniu potęgi niemieckich koncernów w Polsce. Dobrze by się stało, gdyby ich wpływy ograniczały inne medialne potęgi, takie jak Viacom czy Vivendi.
Obrona przed monopolem
Jak niebezpieczne jest uzyskanie dominującej pozycji przez poszczególnych nadawców, pokazują wydarzenia, które rozgrywają się w polityce. Ponieważ media nie ograniczają się już tylko do relacjonowania i komentowania wydarzeń, polityka powoli zamienia się w reality show. W obawie przed reakcją mediów politycy boją się np. podjąć decyzję o zakupie samolotów dla pułku lotnictwa obsługującego rząd. Od kilku lat najważniejsze osoby w Polsce podróżują latającymi trumnami, a jeden z helikopterów rozbił się nawet z premierem Leszkiem Millerem na pokładzie. Jak się jednak wydaje, politycy bardziej niż śmierci obawiają się tego, co napisze o nich "Fakt". A to jest już niebezpieczne. Będzie zaś o wiele bardziej niebezpieczne, gdy zaczną się obawiać reakcji potężnych koncernów Springera czy Bertelsmanna.
Więcej możesz przeczytać w 48/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.