Historii uczą nas anglosascy publicyści oraz Dan Brown
Kilka pokoleń Polaków wychowało się na jego książkach. Przynajmniej tych, dla których historia nie ograniczała się do nudy szkolnych podręczników, ale stanowiła niewyczerpane źródło pytań. Także bez odpowiedzi. Paweł Jasienica - bo o nim mowa - uwielbiał trudne pytania. Lansował własną wizję dziejów Polski - od jej prasłowiańskich korzeni po katastrofę rozbiorów. Tezy Jasienicy często wzbudzały zastrzeżenia historyków, ale przecież w publicystyce o to chodzi, by wywoływać ferment. Podczas gdy jedni zarzucali mu mitologizację dziejów naszego kraju, inni skłonni byli traktować jego książki jako realizację zamówienia komunistycznej władzy. Wszak źródeł upadku Rzeczypospolitej upatrywał w szlacheckim nadużywaniu wolności (czytaj - demokracji), a także twierdził, jakoby polskiej mentalności obca była chęć podnoszenia ręki - jak sam to określał na władzę centralną.
W czasach PRL "Polska Piastów", "Polska Jagiellonów" czy "Słowiański rodowód" były bestsellerami i kupowano je nie tylko po to, by zdobiły biblioteczne półki. Wyrosła z tradycji szlacheckiej gawędy i twórczości Melchiora Wańkowicza publicystyka Jasienicy, pisana językiem zrozumiałym, niekiedy wręcz reporterskim, odległym od naukowej hermetyczności, trafiała do rodaków i rzeczywiście popularyzowała wiedzę o przeszłości kraju.
Historia według bezpieki
Dziś po dawnej fascynacji pisarstwem Jasienicy, czyli Lecha Beynara, nie ma właściwie śladu. Jeśli jego nazwisko pojawia się w mediach, to nie w kontekście sporu o szlachecką Rzeczpospolitą, ale roli, jaką w życiu pisarza odegrała PRL-owska bezpieka. Kilka lat temu na światło dzienne wypłynął bulwersujący fakt: druga żona pisarza - Nena Obretenny (pseudonim "Max") była agentką SB, dzięki czemu władza miała pełną wiedzę na temat autora "Polski Piastów", a także środowiska, w którym się obracał. Czy dawny adiutant "łupaszki" niczego się nie domyślał? Prawdopodobnie nie, choć spekulacje w tej materii potrwają jeszcze długo. Tym bardziej że Władysław Gomułka zirytowany postawą Jasienicy, który poparł studenckie protesty w marcu 1968 r., publicznie zarzucił mu związki z bezpieką.
Jak na ironię prawa autorskie po pisarzu (zmarł w 1970 r.) przejął... syn agentki z jej pierwszego małżeństwa Marek Obretenny. Spór w tej sprawie toczy się przed sądem. Ostatnio ukazała się książka Ewy Beynar-Czeczott "Mój ojciec Paweł Jasienica". Autorka ubolewa, że prawne batalie blokują wznowienie dzieł. Jej zdaniem, przynosi to szkodę naszej kulturze. Ale czy Polacy rzeczywiście chcą się uczyć historii z książek Jasienicy, czy jego przekaz, wywodzący się z tradycji XIX-wiecznych dziejopisów (doskonale sprawdzający się w czasach PRL, gdy prawdę należało podawać w formie alegorycznej), ma u nas jeszcze odbiorców? Dlaczego w czasach, gdy literaturą rządzi rynek, nie pojawił się żaden poważny epigon Jasienicy? Deficyt osobowości czy raczej kwestia nikłego popytu? Niestety, raczej to drugie.
Koniec świata eseistów
W III RP historia stała się takim samym medialnym towarem jak towarzyskie plotki czy polityczne newsy. Owszem, sondaże informują o wzroście zainteresowania Polaków przeszłością, ale tym jej wycinkiem, który znajduje się w gestii Instytutu Pamięci Narodowej. Nie jest to zatem potrzeba refleksji natury historiozoficznej, ale po prostu ciekawość, kto donosił i na kogo? Kim był "Bolek", kim "Beata", a kim "Delegat" - oto wielkie pytania historyczne początku XXI wieku. Niedługo rozpoczną nadawanie kanały tematyczne: TVP Historia oraz TVN Historia. Najprawdopodobniej gros ich oferty wypełnią materiały wyciągnięte z teczek bezpieki. W gruncie rzeczy będą to więc pasma sensacyjno-polityczne.
Z życia publicznego znikły spory o przeszłość sprzed kilkuset lat - mało kogo obchodzi, czy król Stanisław August Poniatowski mógł zapobiec rozbiorom albo czy będące ich konsekwencją narodowe powstania miały jakikolwiek sens. Aż do upadku PRL pytania te pojawiały się często, bowiem dla Polaków było oczywiste, że ich aktualne położenie jest konsekwencją przeszłości. Mieliśmy pewność, że nie byłoby II wojny światowej bez sprowadzenia do kraju Krzyżaków przez Konrada Mazowieckiego (akurat Jasienica polemizował z tym poglądem), a Układu Warszawskiego bez carycy Katarzyny. Książki historyczne były - używając terminologii literackiej - powieściami z kluczem, nawet jeśli czasami stawał się on wytrychem do każdych drzwi.
Każde kolejne pokolenie miało swych historycznych "wieszczów". Dla generacji, która przeżyła powstanie styczniowe, wyrocznią byli autorzy wywodzący się z krakowskiej "pesymistycznej" szkoły historycznej, na czele z Michałem Bobrzyńskim. Z kolei obywatele wolnej II Rzeczypospolitej zaczytywali się w książkach warszawskiego "optymisty", czyli Szymona Askenazego, oraz jego uczniów.
W Polsce Ludowej schedę po nich przejęli Jasienica, autor "Końca świata szwoleżerów" Marian Brandys, a także Jerzy Łojek. Wszyscy trzej mieli literackie zacięcie i skłonność do ubarwiania narracji frazami niemal powieściowymi. Łojek publikował także w drugim obiegu, podpisując tym samym wyrok na swą naukową karierę - nigdy nie otrzymał tytułu profesora. Zmarł w 1986 r., na trzy lata przed upadkiem PRL, pozostawiając po sobie imponującą spuściznę - 34 książki. Wraz z nim zakończyła się wielka publicystyka historyczna w Polsce.
Pijany jak Zawisza
W ostatnim czasie pojawiło się jeszcze jedno źródło wiedzy o czasach minionych, choć jego rzetelność wzbudza wiele wątpliwości - literatura sensacyjno-historyczna. Lawina, którą poruszył superbestseller Dana Browna "Kod Leonarda da Vinci", jest zjawiskiem dotychczas niespotykanym w literaturze - powieści na nowo odkrywające historię ludzkości i genezę religii stały się główną ofertą księgarń na całym świecie. Także w Polsce. Problem w tym, że dostarczają one czytelnikom półprawdy, nieprawdy, a także całą masę ideologicznego bełkotu, który nie wszyscy traktują jako element rozrywki. Książek, które wywodzą się z postbrownowskiego pnia, są już tysiące i nic nie wskazuje na "zmęczenie materiału".
W Polsce ruch ten jest znacznie skromniejszy niż na Zachodzie. Ale w naszej prozie popularnej mamy autora, który próbuje nawiązywać do tradycji Henryka Sienkiewicza czy Józefa Ignacego Kraszewskiego. Chodzi o Andrzeja Sapkowskiego, najważniejszego polskiego twórcę nurtu fantasy, który coraz chętniej wprowadza do swych powieści elementy publicystyki historycznej. Przekonuje na przykład, że Zawisza Czarny, dotąd uważany za wzór średniowiecznych cnót rycerskich, w rzeczywistości był żałosnym pijakiem, a za młodu killerem do wynajęcia.
Rzeka czerwona
Ci, którzy nie ufają ani mediom, ani literaturze sensacyjno-historycznej, mogą czerpać wiedzę z importu. W ostatnich latach zalewa nas fala opracowań na temat Polski stworzonych przez zagranicznych autorów, a my zgodnie z zasadą "cudze chwalicie, swego nie macie" czytamy je chętnie. Szlak przetarł Norman Davies. Niczego nie ujmując wiedzy i warsztatowi Walijczyka, można podejrzewać, że gdyby "Boże igrzysko" czy "Powstanie ą44" zostały napisane przez Polaka, przeszłyby bez echa. Skoro zaś pisze o nas historyk reprezentujący szkołę brytyjską (wraz z jej przystępną formą przekazu), to znaczy, że otrzymujemy produkt najwyższej jakości, a do tego pozbawiony ideologicznego przechyłu i doraźnej publicystyki.
Księgarskie półki uginają się pod ciężarem tłumaczeń publikacji o Polsce króluje tu głównie tematyka II wojny światowej. Większość z nich nie ma szans, by się stać wydarzeniami na miarę Daviesa, choć często odkrywają zupełnie nieznane u nas fakty (jak choćby pomoc południowoafrykańskich lotników dla walczącej Warszawy - opisana przez Neila Orpena w książce "Lotnicy ą44"). Może więcej szczęścia będą miały wspomnienia Rona Jeffery'ego, angielskiego żołnierza Armii Krajowej, który zbiegł z obozu jenieckiego w łodzi, a podczas powstania warszawskiego zasłynął z niewiarygodnego męstwa. Jego książka "Wisła jak krew czerwona" to gotowy scenariusz hollywoodzkiej produkcji.
Pod strzechy może także trafić powieść amerykańskiego autora Jamesa Michenera "Polska". Ta opasła saga rozpoczynająca się najazdem Mongołów z 1241 r., a zakończona czasami "Solidarności", powstała wprawdzie ćwierć wieku temu, lecz do nas dotarła dopiero teraz. Ci, którzy reflektują na lekcję historii wymieszanej z fikcją, bez określenia wyraźnych granic, gdzie pierwsza przechodzi w drugą, ale za to prowadzoną przez zagranicznego nauczyciela, z pewnością będą usatysfakcjonowani. Autorzy zachodni już zrozumieli, że opracowania historyczne należy pisać niemal tak samo jak prozę rozrywkową - lekko, bez naukowego zadęcia, budując napięcie niczym w kryminale.
30 listopada rozpoczynają się w Warszawie XVI Targi Książki Historycznej. Ponad stu wydawców zaprezentuje prawie 1500 nowości, pośród których znakomitą większość stanowią pozycje zagraniczne. Z zapowiedzi nie wynika, byśmy mieli być świadkami narodzin literackiej gwiazdy rodzimego chowu. Czy jest się czym martwić? Chyba nie. W sumie ważniejsze jest to, by w ogóle się interesować historią, niż na siłę kreować następcę Jasienicy.
W czasach PRL "Polska Piastów", "Polska Jagiellonów" czy "Słowiański rodowód" były bestsellerami i kupowano je nie tylko po to, by zdobiły biblioteczne półki. Wyrosła z tradycji szlacheckiej gawędy i twórczości Melchiora Wańkowicza publicystyka Jasienicy, pisana językiem zrozumiałym, niekiedy wręcz reporterskim, odległym od naukowej hermetyczności, trafiała do rodaków i rzeczywiście popularyzowała wiedzę o przeszłości kraju.
Historia według bezpieki
Dziś po dawnej fascynacji pisarstwem Jasienicy, czyli Lecha Beynara, nie ma właściwie śladu. Jeśli jego nazwisko pojawia się w mediach, to nie w kontekście sporu o szlachecką Rzeczpospolitą, ale roli, jaką w życiu pisarza odegrała PRL-owska bezpieka. Kilka lat temu na światło dzienne wypłynął bulwersujący fakt: druga żona pisarza - Nena Obretenny (pseudonim "Max") była agentką SB, dzięki czemu władza miała pełną wiedzę na temat autora "Polski Piastów", a także środowiska, w którym się obracał. Czy dawny adiutant "łupaszki" niczego się nie domyślał? Prawdopodobnie nie, choć spekulacje w tej materii potrwają jeszcze długo. Tym bardziej że Władysław Gomułka zirytowany postawą Jasienicy, który poparł studenckie protesty w marcu 1968 r., publicznie zarzucił mu związki z bezpieką.
Jak na ironię prawa autorskie po pisarzu (zmarł w 1970 r.) przejął... syn agentki z jej pierwszego małżeństwa Marek Obretenny. Spór w tej sprawie toczy się przed sądem. Ostatnio ukazała się książka Ewy Beynar-Czeczott "Mój ojciec Paweł Jasienica". Autorka ubolewa, że prawne batalie blokują wznowienie dzieł. Jej zdaniem, przynosi to szkodę naszej kulturze. Ale czy Polacy rzeczywiście chcą się uczyć historii z książek Jasienicy, czy jego przekaz, wywodzący się z tradycji XIX-wiecznych dziejopisów (doskonale sprawdzający się w czasach PRL, gdy prawdę należało podawać w formie alegorycznej), ma u nas jeszcze odbiorców? Dlaczego w czasach, gdy literaturą rządzi rynek, nie pojawił się żaden poważny epigon Jasienicy? Deficyt osobowości czy raczej kwestia nikłego popytu? Niestety, raczej to drugie.
Koniec świata eseistów
W III RP historia stała się takim samym medialnym towarem jak towarzyskie plotki czy polityczne newsy. Owszem, sondaże informują o wzroście zainteresowania Polaków przeszłością, ale tym jej wycinkiem, który znajduje się w gestii Instytutu Pamięci Narodowej. Nie jest to zatem potrzeba refleksji natury historiozoficznej, ale po prostu ciekawość, kto donosił i na kogo? Kim był "Bolek", kim "Beata", a kim "Delegat" - oto wielkie pytania historyczne początku XXI wieku. Niedługo rozpoczną nadawanie kanały tematyczne: TVP Historia oraz TVN Historia. Najprawdopodobniej gros ich oferty wypełnią materiały wyciągnięte z teczek bezpieki. W gruncie rzeczy będą to więc pasma sensacyjno-polityczne.
Z życia publicznego znikły spory o przeszłość sprzed kilkuset lat - mało kogo obchodzi, czy król Stanisław August Poniatowski mógł zapobiec rozbiorom albo czy będące ich konsekwencją narodowe powstania miały jakikolwiek sens. Aż do upadku PRL pytania te pojawiały się często, bowiem dla Polaków było oczywiste, że ich aktualne położenie jest konsekwencją przeszłości. Mieliśmy pewność, że nie byłoby II wojny światowej bez sprowadzenia do kraju Krzyżaków przez Konrada Mazowieckiego (akurat Jasienica polemizował z tym poglądem), a Układu Warszawskiego bez carycy Katarzyny. Książki historyczne były - używając terminologii literackiej - powieściami z kluczem, nawet jeśli czasami stawał się on wytrychem do każdych drzwi.
Każde kolejne pokolenie miało swych historycznych "wieszczów". Dla generacji, która przeżyła powstanie styczniowe, wyrocznią byli autorzy wywodzący się z krakowskiej "pesymistycznej" szkoły historycznej, na czele z Michałem Bobrzyńskim. Z kolei obywatele wolnej II Rzeczypospolitej zaczytywali się w książkach warszawskiego "optymisty", czyli Szymona Askenazego, oraz jego uczniów.
W Polsce Ludowej schedę po nich przejęli Jasienica, autor "Końca świata szwoleżerów" Marian Brandys, a także Jerzy Łojek. Wszyscy trzej mieli literackie zacięcie i skłonność do ubarwiania narracji frazami niemal powieściowymi. Łojek publikował także w drugim obiegu, podpisując tym samym wyrok na swą naukową karierę - nigdy nie otrzymał tytułu profesora. Zmarł w 1986 r., na trzy lata przed upadkiem PRL, pozostawiając po sobie imponującą spuściznę - 34 książki. Wraz z nim zakończyła się wielka publicystyka historyczna w Polsce.
Pijany jak Zawisza
W ostatnim czasie pojawiło się jeszcze jedno źródło wiedzy o czasach minionych, choć jego rzetelność wzbudza wiele wątpliwości - literatura sensacyjno-historyczna. Lawina, którą poruszył superbestseller Dana Browna "Kod Leonarda da Vinci", jest zjawiskiem dotychczas niespotykanym w literaturze - powieści na nowo odkrywające historię ludzkości i genezę religii stały się główną ofertą księgarń na całym świecie. Także w Polsce. Problem w tym, że dostarczają one czytelnikom półprawdy, nieprawdy, a także całą masę ideologicznego bełkotu, który nie wszyscy traktują jako element rozrywki. Książek, które wywodzą się z postbrownowskiego pnia, są już tysiące i nic nie wskazuje na "zmęczenie materiału".
W Polsce ruch ten jest znacznie skromniejszy niż na Zachodzie. Ale w naszej prozie popularnej mamy autora, który próbuje nawiązywać do tradycji Henryka Sienkiewicza czy Józefa Ignacego Kraszewskiego. Chodzi o Andrzeja Sapkowskiego, najważniejszego polskiego twórcę nurtu fantasy, który coraz chętniej wprowadza do swych powieści elementy publicystyki historycznej. Przekonuje na przykład, że Zawisza Czarny, dotąd uważany za wzór średniowiecznych cnót rycerskich, w rzeczywistości był żałosnym pijakiem, a za młodu killerem do wynajęcia.
Rzeka czerwona
Ci, którzy nie ufają ani mediom, ani literaturze sensacyjno-historycznej, mogą czerpać wiedzę z importu. W ostatnich latach zalewa nas fala opracowań na temat Polski stworzonych przez zagranicznych autorów, a my zgodnie z zasadą "cudze chwalicie, swego nie macie" czytamy je chętnie. Szlak przetarł Norman Davies. Niczego nie ujmując wiedzy i warsztatowi Walijczyka, można podejrzewać, że gdyby "Boże igrzysko" czy "Powstanie ą44" zostały napisane przez Polaka, przeszłyby bez echa. Skoro zaś pisze o nas historyk reprezentujący szkołę brytyjską (wraz z jej przystępną formą przekazu), to znaczy, że otrzymujemy produkt najwyższej jakości, a do tego pozbawiony ideologicznego przechyłu i doraźnej publicystyki.
Księgarskie półki uginają się pod ciężarem tłumaczeń publikacji o Polsce króluje tu głównie tematyka II wojny światowej. Większość z nich nie ma szans, by się stać wydarzeniami na miarę Daviesa, choć często odkrywają zupełnie nieznane u nas fakty (jak choćby pomoc południowoafrykańskich lotników dla walczącej Warszawy - opisana przez Neila Orpena w książce "Lotnicy ą44"). Może więcej szczęścia będą miały wspomnienia Rona Jeffery'ego, angielskiego żołnierza Armii Krajowej, który zbiegł z obozu jenieckiego w łodzi, a podczas powstania warszawskiego zasłynął z niewiarygodnego męstwa. Jego książka "Wisła jak krew czerwona" to gotowy scenariusz hollywoodzkiej produkcji.
Pod strzechy może także trafić powieść amerykańskiego autora Jamesa Michenera "Polska". Ta opasła saga rozpoczynająca się najazdem Mongołów z 1241 r., a zakończona czasami "Solidarności", powstała wprawdzie ćwierć wieku temu, lecz do nas dotarła dopiero teraz. Ci, którzy reflektują na lekcję historii wymieszanej z fikcją, bez określenia wyraźnych granic, gdzie pierwsza przechodzi w drugą, ale za to prowadzoną przez zagranicznego nauczyciela, z pewnością będą usatysfakcjonowani. Autorzy zachodni już zrozumieli, że opracowania historyczne należy pisać niemal tak samo jak prozę rozrywkową - lekko, bez naukowego zadęcia, budując napięcie niczym w kryminale.
30 listopada rozpoczynają się w Warszawie XVI Targi Książki Historycznej. Ponad stu wydawców zaprezentuje prawie 1500 nowości, pośród których znakomitą większość stanowią pozycje zagraniczne. Z zapowiedzi nie wynika, byśmy mieli być świadkami narodzin literackiej gwiazdy rodzimego chowu. Czy jest się czym martwić? Chyba nie. W sumie ważniejsze jest to, by w ogóle się interesować historią, niż na siłę kreować następcę Jasienicy.
Więcej możesz przeczytać w 48/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.