W Orlando jednej nocy zginęło prawie tylu Amerykanów, ilu w listopadzie 2004 r. poległo w walkach o iracką Faludżę. Niemal natychmiast po zamachu przeprowadzonym przez 29-letniego Omara Mira Seddique’a Mateena sztaby obu kandydatów na prezydenta ruszyły do akcji. Jedna i druga strona wie, że może to być przełomowy moment w całej kampanii wyborczej. „Czy chcą, czy nie, kandydaci muszą teraz sformułować polityczną odpowiedź na kryzys, byle tylko nie oddać pola rywalowi” – tłumaczył w CNN, dzień po ataku, prof. Julian Zelizer z Uniwersytetu Princeton.
Polityczny teatr
Wymianę ciosów rozpoczął Donald Trump. Na Twitterze napisał, że modli się za ofiary i ich rodziny, ale zaraz dodał: „Kiedy zaczniemy być twardzi, czujni i przebiegli?”. W kolejnej wiadomości, kiedy było już wiadomo, że zamachowiec przyznaje się do związków z ISIS, Trump przeszedł do ataku i wezwał Baracka Obamę do użycia słów „radykalny islamski terroryzm”, przekonując jednocześnie, że jeśli prezydent tego nie zrobi, powinien zrezygnować z urzędu. Hillary Clinton odcięła się Trumpowi, przypominając, że w czasach, kiedy kierowała Departamentem Stanu, Amerykanie dopadli Bin Ladena, zatem liczą się czyny, a nie słowa, choć jest także gotowa użyć określenia „radykalny dżihadyzm” albo „radykalny islam”. Słowny ping-pong kandydatów nabiera rozpędu. Tylko Bernie Sanders, który wciąż nie rezygnuje z walki wyborczej, pozostaje wyraźnie w cieniu. Trump świetnie wie, że przerysowane wypowiedzi przynosiły mu profity. Po zamachu w San Bernardino, w którym para islamistów zabiła 14 osób, Trump wezwał do ustanowienia czasowego zakazu wjazdu muzułmanów do USA. Według sondaży po tym oświadczeniu poparcie dla niego wyraźnie wzrosło. W dodatku, jak często podkreśla, w prawyborach zagłosowało na niego najwięcej republikanów w historii, dlatego musi teraz to zainteresowanie swoją osobą podtrzymać. Kluczem znów ma być zdecydowany przekaz. Coraz lepiej rozumie to także Hillary Clinton, która znacznie ostrzej odniosła się do zamachu niż popierający ją już oficjalnie prezydent Obama. I nawet komentator „New York Timesa” Thomas L. Friedman przyznaje, że trudno udawać, że islam nie ma nic wspólnego z antygejowską i antykobiecą propagandą głoszoną przez wielu imamów. Nie dziwi więc, że Trump zdecydował się na niepoprawne politycznie przemówienie w Manchesterze. W dzień po ataku obiecał, że jeśli wygra wybory, wprowadzi czasowy zakaz wjazdu do USA muzułmańskich imigrantów, którzy mają związki z terroryzmem. Przypomniał, że w ciągu roku liczba imigrantów z Afganistanu wzrosła w USA pięciokrotnie, a amerykańskie służby nie potrafią wyłowić wśród przybyszów osób zagrażających bezpieczeństwu. Uderzył przy okazji w Clinton, krytykując jej plan sprowadzenia do USA 65 tys. syryjskich imigrantów.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.