Adam Gaafar
Był ciepły sobotni poranek 9 maja 1987 r. Pogoda idealna na rodzinny spacer. Tego dnia Jerzy Bogucki przejeżdżał wraz żoną i kilkuletnim synkiem w okolicach Lasu Kabackiego. Nie spodziewał się, że za moment będzie świadkiem największej katastrofy w dziejach polskiego lotnictwa. Było tuż po 11. – Dziecko mówi: „Tatusiu, co się tak dymi?”. Ja odpowiadam: „Synuś, to samolot się pali!”– relacjonował później dziennikarzom. – Po dosłownie 20 sekundach ujrzałem potężny słup ognia, przerażająca sprawa. Wkrótce Bogucki zauważył kawalkadę pojazdów: 40 wozów strażackich i 20 karetek pogotowia. Samolot pozostawił po sobie wąwóz ściętych drzew, ciągnący się przez 370 m. Nadal można rozpoznać miejsce, w którym maszyna wypaliła spore połacie lasu.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.