W niedawnych wyborach parlamentarnych w Czechach zwyciężyły partie centrowo-prawicowe, zdobywając łącznie ponad 50 proc. głosów. Do czeskiego parlamentu weszła też antyunijna partia SPD i ugrupowania o wyraźnie prorosyjskich sympatiach (m.in. czeska partia komunistyczna). Mimo to nikt nie bije w Europie na alarm, a media nie piszą o zagrożeniu czeskiej demokracji i nie nazywają Andreja Babiša, lidera zwycięskiej partii ANO, małym Hitlerem, tak jak to się zdarzyło w przypadku Sebastiana Kurza, szefa prawicowej Austriackiej Partii Ludowej. Czechy, w przeciwieństwie do Polski, nie stały się negatywnym bohaterem zachodnich mediów ani teraz, ani wcześniej, kiedy krajem rządzili socjaldemokraci i prowadzili niewygodną dla Berlina antyimigracyjną krucjatę. Nie sposób tego wytłumaczyć inaczej niż skutecznością czeskiej polityki. Warszawa mogłaby się tej sztuki od Pragi nauczyć.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.