Wyobraźmy sobie, że w Polsce wychodzi na ulice 100 tys. przeciwników rządu oburzonych ordynarną korupcją na szczytach władzy. Umoczeni są w nią wszyscy, od urzędujących ministrów po wpływowego szefa partii rządzącej, sterującego wszystkim z tylnego fotela. Załóżmy, że niezależny od rządu szef biura antykorupcyjnego stawia mu poważne zarzuty, a sąd skazuje go na trzy lata więzienia. W reakcji rządząca większość odwołuje szefa biura antykorupcyjnego, a szef MSW zarządza brutalną pacyfikację protestu. Jest kilkuset rannych, wśród nich zagraniczni dziennikarze i Bogu ducha winni izraelscy turyści. Czyż nie byłby to pretekst do zmasowanego ataku UE na wybryki polityków rządzących ważnym krajem na wschodniej flance Unii? Przecież wiceprzewodniczący Komisji Europejskiej Frans Timmermans rozpętałby piekło w obronie demokracji i opozycji brutalnie prześladowanej przez malwersantów z rządu. Lider euroliberałów Guy Verhofstadt grzmiałby pewnie o faszystach przybijających policyjną pałką wolność na krzyżu. Pobicie kilku izraelskich turystów przez policję byłoby z kolei pretekstem do ogólnoświatowej nagonki na wspieranych przez lokalny reżim antysemitów. Tak by było, gdy to wydarzyło się w Polsce. Albo na Węgrzech, gdzie też rządzą prawicowi zamordyści. Ponieważ jednak opisane powyżej rzeczy dzieją się naprawdę w Rumunii, nikt w Europie nie rwie włosów z głowy z jednego, prostego powodu: krajem tym rządzi postępowa koalicja liberałów i socjalistów.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.