Mistrzyni świata, wielokrotna medalistka mistrzostw Europy i Polski w karate tradycyjnym. Sportsmenka, trenerka, specjalistka do spraw żywienia, mama rocznej Klary, żona Roberta Lewandowskiego, wreszcie bizneswoman. Kim jest dzisiaj Anna Lewandowska?
O karate to już wszyscy zapomnieli. Zanim urodziłam Klarę, byłam przede wszystkim sportsmenką, trenerką i dietetyczką. Ale po porodzie przeszłam, chyba jak większość młodych, pewną transformację.
A jak ktoś cię przedstawia jako żonę Roberta?
Kiedyś mnie to denerwowało. Prawda jest taka, że jestem WAG [wives and girlfriends, czyli żony i dziewczyny piłkarzy – red.], nie ma co udawać i jestem z tego dumna. A to mi przecież nie przeszkadza robić innych rzeczy.
Po co ci ten biznes? Nie wolałabyś mieć gromadki dzieci, siedzieć w domu, żyć z pensji męża?
Nie jestem tylko żoną. Jestem sportowcem, lubię wyzwania. Nie potrafię siedzieć w jednym miejscu. Robert dobrze o tym wie, że ciężko zatrzymać mnie w domu. Cały czas lubię być w ruchu, pracować, robić coś pożytecznego dla innych. Jeszcze kiedy trenowałam karate, robiłam po trzy treningi dziennie. Robert się wtedy śmiał, że trenuję więcej od niego. Trener wszystkim powtarzał, żeby trenowali więcej, mnie mówił, żebym trochę wyhamowała, bo przesadzam. Znam znaczenie ciężkiej pracy, bo tak zostałam wychowana.
Ile osób zatrudniasz?
W sumie ok. 100 osób.
Jak dostać pracę u Ani Lewandowskiej?
Liczą się przede wszystkim lojalność, doświadczenie, energia i szczerość, jak w sporcie drużynowym. Jesteśmy z Robertem obserwowani pod wieloma kątami i zaufanie jest dla nas najważniejsze. Nie możemy sobie pozwolić na nieuczciwe zagrywki.
Zwolniłaś kiedyś kogoś?
Rozstałam się do tej pory tylko z jednym pracownikiem, ale w dobrym tonie. Budowanie zespołu to duża odpowiedzialność i długofalowy proces. Moja mama kiedyś powiedziała, że jak ludzie są dobrzy, to takie osoby też przyciągają. Mamy świetny zespół.
A jaką jesteś szefową?
Jestem wymagającym, ale słuchającym i motywującym pracodawcą, szanującym i doceniającym pracę innych. Uczę się zarządzania ludźmi jako lider. Muszę dawać pozytywną energię moim pracownikom. Pytam, jak się czują, jakie mają problemy, chcę do tego podchodzić racjonalnie. Staram się dawać dobry przykład.
Kiedy ostatnio zdenerwowałaś się na pracownika?
A nawet przedwczoraj. Zdarza się, że pracownicy nie chcą mnie czymś martwić, bo nie ma mnie w Polsce, bo mam małe dziecko, ale dla mnie jest ważne, żeby te istotne decyzje w sprawie firmy przechodziły przeze mnie. Choćby na odległość, ale chcę być przy wszystkim.
Trzymasz Klarę w jednej ręce, w drugiej telefon i rozmawiasz z pracownikami?
Staram się tego nie robić. Ale z każdym pracownikiem jestem w kontakcie. Jak jestem daleko, mamy telekonferencje. Oczywiście, że pracuje cały zespół, ale ktoś musi nadawać temu kierunek i tempo. Taka jest rola lidera, który także podejmuje decyzje i ponosi odpowiedzialność. Z drugiej strony można mieć nawet najlepsze pomysły, ale bez świetnego, zgranego zespołu trudno je wprowadzić w życie. Poza tym także sama robię wiele rzeczy. Zarządzam blogiem, gotuję. Nie mam żadnej kucharki, jak ktoś mógłby pomyśleć. Sama układam wszystkie treningi, jadłospisy, piszę książki, komponuję receptury dla nowych produktów.
Myślałem, że idziesz do jakiegoś producenta i mówisz: proszę mi zrobić zdrowe batony, ja na to nakleję swoje logo i będę sprzedawać.
Każda rzecz, którą wymyślam: od batonów, po musli i zupy, wymyślam sama jako dietetyk. Batony, ciastka, teraz chleb kręcę w termomiksie. W domu w kartonach mam pudełka różnych płatków, suszonych owoców, opracowuję proporcje i odpowiednio to wszystko mieszam.
A Robert próbuje.
Próbuje. Mówi, czy mu smakuje, czy nie. Czasem się ze mnie śmieje, bo bardzo lubię kokosowe rzeczy i mówi: „Nie dawaj tyle tego kokosa, bo nie wszyscy lubią”. Albo jak się zbliżają święta, to zaczynam myśleć nad nowymi produktami już w październiku i piekę pierniki dwa miesiące przed Wigilią. Robert czasem się denerwuje, że tyle pracuję, bo do tego dochodzą eventy, obozy i inne zobowiązania. Mówi wtedy: „Ania, stop! Dostajesz dzisiaj karnego, bo za dużo tej pracy”.
Jest jakaś granica zdrowego żywienia? Nie kupicie sobie hot doga na stacji albo zestawu w McDonaldzie?
Oczywiście, że są granice, ale jemy zdrowo. To nie jest tak, że wrzucam na Instagram zdjęcie owsianki, którą zjem na śniadanie, a tak naprawdę za plecami wcinam coś mocno kalorycznego. Są momenty, że mamy ochotę na coś innego. Szczególnie jak jesteśmy ze znajomymi, to lubimy zgrzeszyć, ale też nie mamy jakichś specjalnych słabości. Żyjemy zdrowo i jemy zdrowo już wiele lat.
Czyli nie ma pokus?
Nie ma. Nawet jak dopada nas choroba, to staramy się dobierać odpowiednie produkty, np. acerolę, która jest wielkim źródłem witaminy C. Do tego kurkuma, tarty imbir, czystek, olej z oregano, miód, ale trzeba pamiętać, żeby nie zalewać go gorącą wodą. Jak desery, a lubimy je bardzo, to domowy snickers albo pieczone jabłko z siemieniem lnianym i żurawiną.
To jak zrobić, żeby Klarze smakował szpinak i inne warzywa?
Trzeba dawać dobry przykład. Nie będziemy oczywiście zabierać Klarze dzieciństwa i wprowadzać jakichś zakazów, że nie może jeść niczego słodkiego. Dzisiaj próbuje nowych smaków. Dajemy jej moje batony, owoce w czekoladzie. Będziemy przez nas samych pokazywać jej, co jemy i trzymać kciuki, żeby smakowało jej to, co jedzą mama i tata.
W biznesie z Robertem jesteście razem czy osobno? On ma własne spółki, ty masz swoje i to się z sobą nie łączy?
Trochę tak jest. Oczywiście doradzamy sobie. Robert udziela mi rad, ja jemu i słuchamy siebie nawzajem, ale nasze światy są na innym etapie. Robert ma międzynarodową rozpoznawalność, ja działam głównie w kraju. To inna skala. Ale łączy nas na pewno sport. Całe nasze życie jest tak naprawdę podporządkowane Robertowi. Jak planujemy wakacje, to patrzymy w kalendarz Roberta, kiedy nie gra i ma wolne. Jak lecimy do Polski, to wtedy, kiedy Robert ma zgrupowanie kadry.
Patrzysz na ceny, jak robisz zakupy?
Nie lubię bez sensu wydawać pieniędzy. Życie mnie tego nauczyło. Kiedyś nie mieliśmy pieniędzy. Dzisiaj je mamy i umiemy je szanować. Na przykład nigdy nie wyrzucamy jedzenia. Niedojedzony obiad będę trzy razy przemieniać na inne potrawy, aż zjemy wszystko. Dla mnie szacunek do jedzenia jest najważniejszy.
W 2014 r. media już pisały, że sama zarobiłaś swój pierwszy milion z reklam.
Na ten pierwszy milion nie patrzyłabym przez pryzmat reklam. Pierwsza moja książka sprzedała się w ogromnym nakładzie. Bardzo dobrze sprzedają się płyty z moimi treningami. Obozy, które organizuję, rozchodzą się w 15 minut.
Ale o pieniądzach nadal trudno się u nas rozmawia.
To chyba trochę przez historię naszego kraju. Przez lata komuny, kiedy wszyscy mieli mieć po równo. Pamiętam, jak zarobiłam swoje pierwsze duże pieniądze i trochę się wstydziłam przyznać. Teraz się tego nie wstydzę. Robert ciągle powtarza, że to nie spadło nam z nieba. My ich nie wygraliśmy ani nie dostaliśmy, tylko zarobiliśmy. Ciężką pracą, uporem, zaangażowaniem. Mamy pasję do tego, co robimy. Sprawia nam to przyjemność. Ludzie zarabiają pieniądze na całym świecie i są z tego dumni. My też nie musimy się tego wstydzić.
W zeszłym roku twoja spółka zarobiła ponad 2 mln zł. Co robisz z tymi pieniędzmi?
Na pewno nie przejadam. To, co zarabiam z moich spółek, inwestuję od razu w ich rozwój. Wprowadzamy ciągle nowe produkty. Chcę otworzyć drugie centrum treningowe w Warszawie. Przenieść jedno ze swoich biur ze Szczecina do Warszawy.
A dlaczego w biznesie wciąż jest tak mało Polek? Mało ich na stanowiskach kierowniczych. W zarządach dużych spółek ciągle dominują faceci.
Ten problem dotyczy kobiet na całym świecie. Rozmawiam dużo z tymi, które przyjeżdżają na moje obozy treningowe. Są to i studentki, i właścicielki firm. Widzę, że kobiety czasem boją się ryzyka, które może się wiązać z wyższym stanowiskiem. Rezygnują z awansu, bo myślą, że sobie nie poradzą. Kobiety mają przecież wielki potencjał, ale czasami brakuje im wiary. Ja staram się im ją dawać. Po porodzie kobiety przeżywają pewne przebudzenie i warto tę energię wykorzystać. Mnie Klara dała wielkiego kopa. Otworzyłam sklep z ubrankami i zabawkami dla dzieci, wydałam kalendarz, moja aplikacja treningowa jest drugą najczęściej ściąganą w Polsce.
Na twoim Instagramie to zawsze wygląda bajecznie. Codziennie jesteś uśmiechnięta, ciągle w ruchu, szczęśliwa. Ile w tym prawdy?
Na Instagramie pokazuje siebie, jaką jestem. Nie robię sztucznych min do obiektywu. Ktoś mi powiedział kiedyś, że jestem zawsze uśmiechnięta. No ale ja taka właśnie jestem. Co mam z tym zrobić? Uśmiecham się, nie marnuje energii na niepotrzebne rzeczy. Wiadomo, że nie ma na świecie osoby, która nie ma żadnych kłopotów. Każdy je ma. Ty, ja, wszyscy.
Denerwujesz się na to, co codziennie piszą o tobie w internecie? Jaką masz torebkę, czy miałaś operacje plastyczne, kogo zaprosiłaś na 30. urodziny?
Nie mam czasu patrzeć na to, co o mnie piszą. Nie wpisuję swojego nazwiska w Google i nie czytam, co tam dzisiaj o mnie powiedzieli. Skupiam się przede wszystkim na pracy. Ale bywa, że dochodzą do mnie różne informacje i czasami jest mi przykro, gdy jestem pochopnie i niesprawiedliwie oceniana przez ludzi, którzy mnie nie znają i mało o mnie wiedzą.
Porównania do Ewy Chodakowskiej cię nie męczą?
Nie chcę się do tego odnosić. Mogę tylko powiedzieć, że nie boję się żadnych porównań, bo to normalna rzecz.
Czym zaskoczysz konkurencję?
Żeby był element zaskoczenia, to nie mogę za dużo mówić. Na pewno chcę się rozwijać za granicą. Moja aplikacja Diet&Trainingby Ann jest już dostępna nie tylko dla polskich klientów, ale też dla wszystkich globalnie. Mam coraz więcej propozycji, żeby prowadzić różne wydarzenia z branży fitness za granicą. Szykuję kolejne projekty wydawnicze. Chcę otworzyć sklep ze zdrową żywnością, gdzie będzie można kupić m.in. smoothie, soki, kanapki, sałatki.
Mocno angażujecie się też z Robertem w działalność charytatywną.
Tego jest bardzo dużo, bo im więcej się pomaga, tym jest więcej pytań o pomoc. Chciałoby się pomóc dosłownie wszystkim, ale nie da się naprawić całego świata. Zresztą jak chcemy komuś pomóc, to staramy się to robić po cichu. Chodzimy do szpitali, rozmawiamy z chorymi dziećmi, ich rodzinami. Człowiek od razu łapie ogromną pokorę w takim miejscu. Taka wizyta sprowadza na ziemię, że jesteśmy tylko jakimś małym pyłkiem w tym całym wszechświecie. Jestem prezesem Olimpiad Specjalnych, organizacji, która pomaga ludziom z upośledzeniem umysłowym. Proszę przyjść kiedyś na zawody albo nas wesprzeć, odwiedzić. Dobrze by było, gdyby wszyscy widzieli i rozumieli, jak wiele można się nauczyć radości życia od dzieci np. z zespołem Downa.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.