Wielu z nich od lat walczy bowiem o to, aby ludzi źle traktujących zwierzęta posyłać do więzień. W przypadku zielonogórskim sprawca uśmiercał zwierzęta bez celu, a w procesie zeznał, iż: „Nie wie, co mu odbiło”. Na dodatek czynił to w sposób okrutny, co bez cienia wątpliwości jest dowodem dewiacji jego osobowości.
Okrucieństwo w każdej formie, niezależnie, czy jego obiektem jest inny człowiek, zwierzę czy nawet jakiś budzący ludzki wstręt owad, zawsze świadczy o tym, że sprawca jest moralnym dewiantem. Nie żywię więc wyrozumiałości dla sprawcy, a napiętnowanie okrucieństwa przez prawo karne uważam za rzecz pożądaną. Dzięki „Gazecie Lubuskiej” możemy w sieci obejrzeć filmik z ogłoszenia wyroku i jego ustnego uzasadnienia przez sędzię Olszewską. I tu właśnie nie tylko prawnik, ale i „normalny człowiek” może osłupieć ze zdumienia. Zielonogórska sędzia przedstawia bowiem iście rewolucyjną tezę na temat idei prawa karnego. Potępiając czyn zabijania zwierząt, a także sprawcę, który się tego dopuścił, Olszewska strzela doń z najcięższej prawniczej armaty.
Twierdzi, iż: „Oskarżony ugodził w jedno z najważniejszych dóbr prawa karnego – życie zwierząt”. Podążając za tą samą rewolucyjną doktryną prawniczą, dziennikarze, lubujący się przecież w języku bombastycznym i pretensjonalnym (to zawsze podnosi nakład!), donosili o „wyroku dla mordercy” („Gazeta Wyborcza”), a w najlepszym razie o „zabójstwach ze szczególnym okrucieństwem” („Polsat News”). Gdyby chodziło nie o sześć martwych jeży, ale o sześć kobiet zabitych nocą w mieście, albo sześcioro dzieci zastrzelonych w szkole, język doniesień medialnych byłby zapewne taki sam. Innych słów na określenie takich czynów polszczyzna przecież nie zna. Absurd uzasadnienia sędzi Olszewskiej polega na tym, że życie jeży pomyliło się jej z życiem ludzkim. To życie człowieka, jego wolność i godność, a w końcu także jego własność – to są wartości, dla ochrony których człowiek stworzył prawo karne. W ciągu wieków europejskiej kultury żadnemu filozofowi prawa nie przyszło do głowy, aby do tego katalogu dopisać życie zwierząt. Człowiek zabijał bowiem zwierzęta zawsze, nie tylko przecież dla własnego pożywienia.
Czyni to także obecnie i zapewne czynić będzie aż do końca świata. W świecie wyobrażeń sędzi Olszewskiej „mordercami”, albo co najmniej „zabójcami”, są przecież nieuchronnie także myśliwi, hodowcy, rzeźnicy, ba... sprzedawcy lepów na muchy, którzy przecież nie robią nic innego, jak produkują przemyślne narzędzia zbrodni. W uleganiu chorej politycznej poprawności sędzia Olszewska posunęła się dalej niż bodaj ktokolwiek przed nią. Przestała bowiem rozumieć, iż prawo karne ściga ludzi okrutnie postępujących ze zwierzętami nie dlatego, że życie zwierząt traktuje jako „najważniejsze dobro”, ale dlatego, że napiętnuje człowiecze bezsensowne okrucieństwo, przed którym musi bronić się ludzka wspólnota, jeśli nie ma ulec moralnej degeneracji. W wykładzie na Uniwersytecie Jagiellońskim bodaj najwybitniejsza dziś francuska filozof Chantal Delsol piętnowała współczesne zjawisko, nazywane czasem „głęboką ekologią”. Jej zdaniem to rujnująca świat ideologia, która propaguje tezę, że człowiek i zwierzę to w gruncie rzeczy to samo. A prawa człowieka, rozszerzone już ostatnio na prawa dzieci, teraz wymagają równego potraktowania zwierząt. Delsol nazywa takie myślenie „profanacją”. Wbrew pozorom sprawa nie jest błaha, a rozszerzony na zwierzęta „humanitaryzm” zielonogórskiej sędzi ma daleko idące konsekwencje. Podobnie jak wynaturzenie języka, które w zabiciu jeża każe widzieć „zabójstwo” albo wręcz „morderstwo”. To wszystko jest po prostu profanacją człowieczeństwa
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.