Napastnikami mieli być biali mężczyźni, krzyczący, że dla kogoś takiego jak on (w domyśle kolorowego i aktywnego homoseksualisty) nie ma miejsca w Ameryce Trumpa. Ach, co chyba oczywiste, w momencie pobicia i wylania na Smolletta wybielacza nosili czerwone czapki „Make America Great Again”. Jak się dosyć szybko okazało, lewicowo-liberalny aktywista postanowił pobawić się również w reżysera, inscenizując „przestępstwo z nienawiści”, które miało się wydarzyć w środku potwornie zimnej nocy, w miejscu, którego nie obejmowały kamery monitoringu, w jednej z najdroższych dzielnic progresywnego miasta. W toku śledztwa ustalono jednak, że za „pobicie” zapłacił dwóm osiłkom nigeryjskiego pochodzenia, których znał z planu serialu „Imperium”.
Tak właśnie wygląda modelowy przykład „agresji prawicy”, którą przeciwnicy Trumpa – wobec braku autentycznych przestępstw motywowanych politycznie – muszą po prostu zmyślać. Tymczasem za tworzenie prawdziwej kultury przemocy w USA odpowiadają radykalizujące się lewackie grupy, które, szczególnie na uniwersyteckich kampusach, zupełnie otwarcie sięgają po przemoc wobec konserwatystów. Jeśli mi nie wierzycie, sprawdźcie sami, co się wydarzyło kilka dni temu popierającemu prezydenta studentowi w Berkeley. Jak zachowuje się Antifa, ile razy na demonstracjach ulicznych republikanie obrywali po twarzy, „bo im się należało”. Lewackość, czego dowodzi przykład Smolletta, to sekularna forma religii, w której usypia się racjonalne myślenie, a cele w wojnie idei uświęcają środki. Jednym ze sposobów osiągania tych celów jest stworzenie i cyniczne wykorzystywanie gatunku przestępstw z nienawiści, które dziwnym trafem niemal zawsze dotyczą liberalnych demokratów.
Ci ludzie świadomie stworzyli paradygmat kulturowy, w którym intencje znaczą więcej niż efekt czyichś działań. W ten sposób z czarnoskórego, odnoszącego sukcesy homoseksualnego aktora, żyjącego w najlepszej dzielnicy jednego z największych miast w USA, można uczynić zaszczutą ofiarę systemu. I nikt ze środowiska celebrycko-aktorskiego nie sprawdzi, czy Smol lett mówi prawdę, bo prawda już się wyryła w ich głowach. Zamiast tego wolą pisać pełne oburzenia i moralnego uniesienia tweety, płakać w telewizjach śniadaniowych, apelować do sumień Amerykanów w wieczornych talk-show. A potem, gdy ich idol trafia do aresztu za składanie fałszywych zeznań – nabierają wody w usta, szukając kolejnego tematu. Gorycz jednak pozostaje, bo przecież wszystko układało się w idealnie zaaranżowaną całość, obliczoną pod całą serię gestów solidarności na gali rozdania Oscarów.
Proszę sobie wyobrazić, jak by to wyglądało, gdyby kłamstwo nie wyszło na światło dzienne. Ilu czempionów sprawiedliwości społecznej grzmiałoby z czerwonego dywanu: „Stoję murem za Jussim!”. Jak gęste łzy płynęłyby po policzkach podczas przemówień po przyznaniu statuetki. Tymczasem po pierwszej fali oburzenia w Hollywood nikt nawet jednym zdaniem nie zająknął się na ten temat. Może również dlatego, że wszyscy kandydaci na prowadzącego galę musieli rezygnować ze swoich ról, ponieważ rozpaleni do czerwoności tropiciele poprawności politycznej wykopywali im tweety sprzed kilku lat albo wypowiedzi sprzed dekady, które czyniły ich niegodnymi tej uświęconej roli. Nie miejmy wątpliwości, to nie tylko problem Ameryki. W Polsce zamiast CNN mamy TVN24, zmyślone historie i uprzywilejowane elity, które uważają, że ich życiową rolą jest pouczanie ciemnego ludu tak, żeby ten, gdy oni poprowadzą go za rękę, krok po kroku musiał przejść na właściwą stronę historii. Co za kpina.
Autor jest ekonomistą, analitykiem politycznym i konsultantem strategicznym w Nowym Jorku i Chicago. Jest synem Leopolda Tyrmanda. Swoje felietony publikuje we Wprost.pl i w tygodniku „Wprost”.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.