Znowu pan reżyseruje. Po ekranizacji szekspirowskiego „Koriolana” i kostiumowym filmie o Dickensie „Kobieta w ukryciu” proponuje pan opowieść o mistrzu radzieckiego baletu.
No co ja zrobię, jestem trochę pretensjonalny. Wierzę w sztukę, zachwycam się klasycznym malarstwem, kocham teatr. Taki mam styl, mało anarchiczny. Nawet kiedy jako nastolatek próbowałem się buntować, to matka pomagała mi w robieniu irokeza. Ale na usprawiedliwienie: dla wielu pozostaję głównie Voldemortem z „Harry’ego Pottera” i M. z Bonda. Na moich spotkaniach z widzami największy aplauz wywołuje informacja, że ruszamy ze zdjęciami do nowego filmu o agencie 007. Choć nic więcej nie mogę powiedzieć.
Pana „Biały kruk” jest portretem tancerza Rudolfa Nuriejewa. Czym pan tłumaczy, że ostatnio reżyserzy coraz częściej opowiadają o świecie oczami artystów?
Mnie Nuriejew zafascynował siłą charakteru, niemal kompulsywną potrzebą ekspresji emocji, zwierzęcym głodem tańca. Bezkompromisowością – zarówno w sztuce, jak i w życiu. Wiele osób zrażał egotyzmem, skupianiem się na sobie na przekór istocie tańca, o radzieckiej ideologii nie wspominając. Ale bronił się wielkim talentem. A w naszych czasach próbujemy zrozumieć, jaka odpowiedzialność się z nim wiąże. Na artystach ciąży dziś trudne zadanie. Zawsze chcieliśmy prowokować i drażnić. Tylko że świat stał się trudny i nie zważając na ryzyko banału, trzeba wrócić do wielkich słów, jak „tolerancja”, „solidarność”, „wzajemny szacunek”.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.