Jej syn, prawie 18-letni Tomasz, urodził się w Wielkiej Brytanii. – Właściwie od początku wiedzieliśmy z mężem, że coś z Tomkiem jest nie tak. Miałam bardzo trudny poród, Tomek był okręcony pępowiną, poddusił się trochę w drogach rodnych. Miał epizody wyprężenia całego ciałka, właściwie od razu po porodzie. Nawet kazano nam to rehabilitować metodą Vojty, ale okazała się po prostu zbyt bolesna dla Tomka. Później rozwijał się normalnie, ale epizody, nazwane później przez neurologów „manieryzmami” pozostały. Tomek nauczył się je kontrolować. W tej chwili są już bardzo rzadkie. Niemniej spodziewaliśmy się jakichś trudności w jego życiu. No i przyszły – wyznaje.
„Osoba z orzeczeniem, to osoba naznaczona”
Zanim Monika Zamachowska przeprowadziła się z kilkuletnim Tomkiem do Polski, w Anglii bardzo szybko postawiono diagnozę: zespół Aspergera, zaburzenie ze spektrum autyzmu. – Wielu aspergerowców tam kończy w szkołach specjalnych. Angielski system jest bardzo restrykcyjny, nie wybacza, ktoś z orzeczeniem („special needs statement”) to osoba naznaczona. To pewnie ułatwia wiele spraw w procesie edukacyjnym, ale w procesie usamodzielniania się i dorosłego życia już niekoniecznie. Czasami mam wrażenie, że w Anglii tak szybko diagnozują, by włożyć do odpowiedniej szufladki, by nie było kłopotów, danych o porażkach edukacyjnych dzieci z Aspergerem – przyznaje.
Jednak, by jej syn mógł chodzić do klasy integracyjnej w Polsce, potrzebna była polska diagnoza. I wtedy zaczęły się schody. – Gdy tylko wróciliśmy do Polski, poszłam do najwybitniejszego polskiego specjalisty zajmującego się Aspergerem, profesora Wolańczyka, który Tomka obejrzał raz i powiedział, że jest „dziwolągiem”. I na tym jego diagnoza się zakończyła. Odmówił wydania orzeczenia, czy jakiejkolwiek innej pomocy. Przykro mi to mówić, może miał gorszy dzień. Ale ja to pamiętam, każda matka by coś takiego pamiętała – mówi.
Problemy z diagnostyką
– W Polsce Aspergera diagnozują psychiatrzy, a te diagnozy bywają bardzo różne. Często u dzieci na początku stwierdza się schizofrenię. Matki opisują, jak tracą przez to czas, który ich dzieci mogłyby wykorzystać na trening sensoryczny, biofeedback, czy inne terapie, ale nie wykorzystały, gdyż zamartwiały się tym, czy ich dziecko nie skończy w zamkniętym zakładzie, odseparowane od społeczeństwa – dodaje.
Czytaj też:
Doda dla „Wprost”: Nie chcę mieć dzieci. Nie mam instynktu macierzyńskiego
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.