Bajecznie bogatemu 66-letniemu finansiście, mającemu wielu ustosunkowanych przyjaciół, postawiono zarzuty handlu nieletnimi i wykorzystywania seksualnego nastolatek. Jeffrey Epstein – bo o nim mowa – już po raz trzeci w ciągu kilkunastu lat ma z tego powodu kłopoty z wymiarem sprawiedliwości. Seksualne przestępstwa zarzucano mu od 2000 r., ale sprawę dwukrotnie zamiatano pod dywan. Mimo że w świecie biznesu, polityki i filmu aż huczało od plotek: karaibską wysepkę Epsteina nazywano „wyspą orgii”, a samolot, którym dowoził tam zamożnych przyjaciół, „ekspresem Lolita”. Dlaczego media przypomniały sobie o Epsteinie akurat dziś? Powód wydaje się oczywisty. Wśród osób, które się z nim przyjaźniły, znajduje się nie tylko były prezydent Bill Clinton, co jeszcze niedawno było tematem tabu, lecz także obecny lokator Białego Domu Donald Trump. Jego wspólne zdjęcie z Epsteinem z 1997 r. ilustruje niemal każdy najnowszy tekst dotyczący tego skandalu. Przeciwnicy prezydenta zwietrzyli kolejną szansę na osłabienie Trumpa. Zadanie ułatwia im to, że Epsteinowi uratował wcześniej skórę Alexander Costa, były prokurator Florydy, a ostatnio sekretarz ds. pracy w administracji Trumpa. Pod koniec ubiegłego tygodnia podał się do dymisji, ale prezydent jeszcze nie podjął decyzji o jej przyjęciu.
W 2007 r. Costa zawarł z prawnikami Epsteina porozumienie, w ramach którego miliarder przyznał się do nakłaniania nieletnich do prostytucji, unikając zarzutu molestowania dzieci, co wedle prawa federalnego groziłoby mu znacznie surowszą karą. Media koncentrujące się na bulwersującej decyzji Costy sprzed lat zapominają jednak o innym ważnym fakcie w historii potyczek Epsteina z wymiarem sprawiedliwości. Zanim Epsteinem – od lat wspierającym finansowo Partię Demokratyczną – zajął się Costa, jego sprawę badał związany z demokratami Barry Krischer, prokurator hrabstwa Palm Beach.
To on zignorował większość zebranych przez policję dowodów, pozwalając prawnikom Epsteina na nękanie zarówno zeznających dziewczynek, jak i prowadzących dochodzenie policjantów. Wygląda więc na to, że w skandal z Epsteinem w roli głównej są tak samo zamieszani demokraci, jak republikanie, czyli po prostu bogaty i wpływowy amerykański establishment. To kolejna już wielka afera z udziałem elit, pogłębiająca przekonanie zwykłych obywateli, że bogatym nawet najpoważniejsze przestępstwa mogą ujść na sucho. Jak pisze na łamach „Spectatora” Charles Lipson, emerytowany profesor politologii z Uniwersytetu Chicago, w wymiarze sprawiedliwości od jakiegoś czasu zaczęły obowiązywać dwie klasy. I tylko w tej drugiej, przeznaczonej dla zwykłych obywateli, zapadają surowe wyroki. Czy tym razem będzie inaczej? Media z obu stron politycznego sporu w USA przytaczały w ubiegłym tygodniu słowa Christine Pelosi, córki wpływowej demokratki Nancy Pelosi, która napisała na Twitterze, że nawet jeśli w sprawę są zamieszani „nasi ulubieńcy, ich głowy powinny spaść, bezwzględu na to, czy należą do demokratów, czy republikanów”.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.