Początek roku nie był łaskawy dla PiS. W trzech kolejnych sondażach poparcie dla partii rządzącej utrzymało się na poziomie poniżej 40 proc. – Wszyscy widzą, że dzieje się coś złego – mówi polityk związany ze Zjednoczoną Prawicą. Tak się składa, że to „coś złego” zbiegło się z początkiem kampanii prezydenckiej, a zatem może mieć wpływ na wybory nazywane przez uczestników gry politycznej bitwą o wszystko, bo ten, kto ją wygra, będzie rozdawał w polityce karty przez najbliższe trzy lata.
Ziobro walczy o swoje
31 stycznia z inicjatywy PAN odbyła się dyskusja na temat reformy sądownictwa, nazwana okrągłym stołem. Uczestniczył w niej wicepremier i minister nauki, a zarazem szef Porozumienia Jarosław Gowin. W PiS nie było zachwytu z powodu tej inicjatywy. Jacek Sasin, minister aktywów państwowych, oświadczył, że nikt z Prawa i Sprawiedliwości w tej debacie nie weźmie udziału. Rząd podszedł do inicjatywy ostrożnie, jak pies do jeża – rzecznik Piotr Müller wygłosił w Polskim Radiu Koszalin okrągłą formułkę: „doceniam, że PAN próbuje prowadzić rozmowy, dziś pewnie żadne realne rozwiązania nie zostaną wypracowane, ale pole do rozmowy zawsze jest konieczne”. Za to w Solidarnej Polsce zapadła decyzja, że trzeba zwołać konwencję poświęconą reformie sądownictwa. Bo w ugrupowaniu Zbigniewa Ziobry panuje przeświadczenie, że pogarszające się notowania obozu rządzącego to efekt rozmywania tożsamości Zjednoczonej Prawicy i braku wyraźnego kierunku, w którym zmierza partia rządząca. – Postanowiliśmy pokazać, że choć w naszym obozie są ludzie gotowi dogadać się z sędziami, to jednak my się na to nie zgadzamy – mówi „Wprost” polityk Solidarnej Polski, ewidentnie pijąc do Porozumienia, choć jeszcze niedawno oba ugrupowania ramię w ramię negocjowały nową umowę koalicyjną, żeby wyszarpać od prezesa PiS jak najwięcej posad.
Nasz rozmówca dodaje, że w opinii Solidarnej Polski mamy do czynienia z sędziowskim zamachem na ustrój państwa, któremu rząd musi się przeciwstawić. To dlatego podczas konwencji zamierzano skupić się przede wszystkim na zmianach w sądownictwie. Ale, wbrew zapewnieniom naszego rozmówcy, konwencja nie była wolna od akcentów politycznych. Po pierwsze, miała charakter demonstracji siły. Chętnych do udziału w sobotnim wydarzeniu było ok. 1300 osób, co przekroczyło najśmielsze oczekiwania organizatorów, bo wynajęli salę na 300 osób. Ale im większy ścisk, tym lepsze obrazki. Po drugie, zaplanowano ogłoszenie transferów politycznych z innych partii, żeby pokazać, że Solidarna Polska wzmacnia się w terenie, a jej flagowy projekt, czyli reforma sądownictwa, cieszy się poparciem społecznym.
Można co prawda się zastanawiać, dlaczego na progu kampanii prezydenckiej partia Zbigniewa Ziobry włożyła sporo wysiłku, by odwrócić uwagę od walczącego o reelekcję Andrzeja Dudy, który powinien grać pierwsze i jedyne skrzypce w najbliższych miesiącach. I takie pytanie zadaje sobie spora część PiS. Tym bardziej że Solidarna Polska – jak wynika z nieoficjalnych informacji – planuje w czasie kampanii jeszcze jeden event, czyli kongres partii, co już zaczyna być dwuznaczne. Ale politycy Solidarnej Polski udają, że nie widzą problemu.
– Niewątpliwie Solidarna Polska wybija się na niepodległość. Od ubiegłorocznych wyborów parlamentarnych intensywnie promuje swój szyld, a konwencja jest kolejnym elementem walki o podmiotowość. Do końca ubiegłego roku otwarte było okno transferowe z PiS do Solidarnej Polski i chętnych do przejścia wcale nie brakowało – mówi polityk związany ze Zjednoczoną Prawicą. I dodaje: Ziobro walczy o 10-15 proc. poparcia. Dlatego chce, żeby wojna z sędziami była wyłącznie jego zasługą. I dlatego zaprzągł wszystkich posłów, żeby tłumaczyli dziennikarzom, po czyjej stronie jest racja w tej sprawie.
Błyskawiczna przemiana
W ciągu ostatnich czterech lat Solidarna Polska przeszła błyskawiczną przemianę. Jeszcze w 2016 r. Zbigniew Ziobro, występując z pozycji lidera małej partyjki, niezdolnej do samodzielnego zdobywania mandatów, zabiegał o to, żeby cała Solidarna Polska mogła przystąpić do PiS, a Jarosław Kaczyński i Joachim Brudziński kręcili na ten pomysł nosami. Dziś nie tylko nie ma tego tematu, lecz także Solidarna Polska chwali się stanem posiadania – ministrami, posłami, senatorami, radnymi, prokuratorami. O etatach w spółkach Skarbu Państwa się nie mówi, ale wiadomo, że jest ich wiele.
Co prawda ostatnio Zbigniew Ziobro stracił kontrolę nad bankiem Pekao SA. Pod koniec ubiegłego roku wymówienie złożył prezes Michał Krupiński, człowiek Ziobry, który pożeglował na stanowiska międzynarodowe. – Teraz już nikt nie udzieli Zbyszkowi szybkiego kredytu na kampanię – mówi nasz rozmówca związany ze Zjednoczoną Prawicą. Ale też chwilowo Solidarna Polska nie musi się o to martwić, bo wedle kalendarza politycznego najbliższe wybory odbędą się dopiero w 2023 r.
Nikt nie wie, ile dziś wart jest szyld Solidarnej Polski, jeżeli chodzi o poparcie wyborców, bo od 2015 r. wszystkie trzy partie Zjednoczonej Prawicy występują w sondażach jako PiS. Wiadomo jednak, że w styczniowym sondażu zaufania CBOS-u Zbigniew Ziobro był trzecią osobą w Polsce, po prezydencie Andrzeju Dudzie i premierze Mateuszu Morawieckim. Jarosław Kaczyński, prezes PiS, uplasował się za ministrem sprawiedliwości. Widać więc, że wojna o sądy służy przede wszystkim ministrowi sprawiedliwości i jego formacji.
Pytanie, jak to się odbije na kampanii Andrzeja Dudy, najwyraźniej nie spędza snu z powiek politykom Solidarnej Polski. Być może dlatego, że jeszcze niedawno opinia publiczna była świadkiem widowiskowej wojny między ludźmi prezydenta i ministra sprawiedliwości, którzy nie kryli wzajemnej wrogości.
Dziś politycy Solidarnej Polski twierdzą, że po tamtych animozjach nie ma śladu. Że będą wspomagali Andrzeja Dudę w kampanii ze wszystkich sił i że wydelegowali w każdym regionie ludzi za to odpowiedzialnych. A tymczasem Krzysztof Szczerski, szef gabinetu politycznego Andrzeja Dudy, powiedział w miniony piątek, że prezydent czeka na oficjalne poparcie ugrupowań Zjednoczonej Prawicy. – Czy na sobotniej konwencji przewidziano takie poparcie? – pytaliśmy w piątek polityka Solidarnej Polski i usłyszeliśmy, że nie.
Duda musi
– Mogę się założyć, że Andrzej Duda wygra wybory prezydenckie w pierwszej turze, Duda to się uda – mówi z entuzjazmem europoseł PiS, były szef MSZ Witold Waszczykowski. Awanturą z sędziami ani ewentualną reakcją instytucji Unii Europejskiej nie martwi się ani trochę. – Nigdzie na świecie tak nie ma, żeby sędziowie krytykowali rząd. Manifestacje w togach to jest ewenement na skalę światową. Prawo dyscyplinarne musi być zrealizowane – nie ma zmiłuj. Sędziowie muszą być rozliczeni za działalność polityczną. A Unia nie może nam nic zrobić, bo niczego nie łamiemy, a jeżeli unijni urzędnicy twierdzą, że coś łamiemy, to niech pokażą co – przekonuje były szef polskiej dyplomacji.
Taka opinia nie jest w PiS odosobniona, choć im ktoś jest bliżej sztabu prezydenta, z tym większą powściągliwością się wypowiada. Politolodzy dość zgodnie uważają, że wojna PiS z sądami nie ułatwia głowie państwa walki o reelekcję. Awantura z sędziami nie skończy się wraz z podpisem pod tzw. ustawą kagańcową. Unia będzie się wtrącała, czy ma do tego podstawę w traktatach, czy nie. Trybunał Sprawiedliwości UE również, bo do niego kierowane są skargi i zapytania. A każde orzeczenie trybunału będzie rezonowało w Polsce. Co prawda jeden z naszych rozmówców utrzymuje, że konflikt zawsze służył PiS, a więc chociażby z tego powodu warto się konfrontować, ale utarczka z sędziami tuż przed kampanią prezydencką wcale nie wygląda na przemyślaną strategię, wdrożoną po wykonaniu pogłębionych badań, tylko na działanie ad hoc, które na dodatek nieco wymknęło się spod kontroli.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.