Jaki honor, tacy ludzie – chciałoby się powiedzieć, jeśli Kiszczak i Jaruzelski to ludzie honoru
Stłucz pan termometr, nie będziesz miał gorączki – oznajmił kiedyś Lech Wałęsa. Sędziwemu Jerzemu Turowiczowi to oznajmił. Na co oburzyli się wszyscy święci, czyli Rodzina Adama Michnika (taka analogia do Rodziny Radia Maryja). Potem Wałęsa tłukł termometry wielokrotnie i był przez RAM piętnowany jako zamordysta, nieuk i ucieleśnienie wszelkiego zła. Do czasu, aż RAM uznała metodę tłuczenia termometru za fantastyczny wynalazek. Wtedy jego twórca stał się dla RAM bohaterem.
I tak, gdy pojawiła się sprawa lustracji, RAM nazwała archiwa bezpieki szambem i robiła wszystko, żeby to szambo zakopać, czyli właśnie stłuc termometr. Gdy się szambo zakopie, wtedy od agentów i ubeków odkleją się podłość, zdrada czy zaprzaństwo, czyli wieprze zamienią się w rzucane przed nie perły. A każdy, kto by chciał szambo odkopywać, automatycznie zostanie świnią (potwierdzające to cytaty z „Pism zebranych" RAM można by mnożyć). A ofiary agentów i ubeków to drobiazg, bo trzeba być miłosiernym i umieć przebaczać. Tak samo było ze sprawą przywracania pamięci narodowej. Pokazywanie momentów chwały i umacnianie dumy narodowej było przez RAM piętnowane jako ciasny nacjonalizm, ksenofobia, a często wręcz rasizm. Rację mieli tylko prawdziwi internacjonaliści, którzy – najchętniej w zagranicznych mediach – regularnie wyrzygiwali się na własny naród. To takie szlachetne skopać nadwiślańską ciemnotę, by zasłużyć sobie na achy i ochy europejskich salonów. No i na te wszystkie zagraniczne ordery, nagrody i stypendia.
Tak samo było ze sprawą dekomunizacji i dezubekizacji. Nie było ponoć sensu tego robić, bo ubecy i komuniści nawrócili się na demokrację, a najważniejsi z nich – Kiszczak i Jaruzelski – stali się wręcz ludźmi honoru. Jaki honor, tacy ludzie – chciałoby się powiedzieć. W procesach lustracyjnych i przy okazji publikacji akt co podlejszych donosicieli ubecy okazywali się miłymi ludźmi, którzy nie robili nic poza fałszowaniem akt i osłanianiem tych, których lipnie zwerbowali. W ogóle cała PRL, a szczególnie okres stanu wojennego, to był czas hartowania się późniejszych szczerych demokratów i bohaterów pracy kapitalistycznej. A każdy, komu się ten sielankowy obraz nie podobał, to był wyjątkowy podlec.
Gdy RAM przyjęła metodę tłuczenia termometru, zaczęła się przedziwna polska przygoda z odczynianiem i oswajaniem zła. Właśnie z odczynianiem i oswajaniem, a nie rozliczaniem. I w RAM pojawiła się cała masa czarowników, czarodziejów (oczywiście niewinnych – jak w tytule filmu Wajdy), iluzjonistów i hipnotyzerów. I to czarowanie oraz iluzje trwały latami. A realiści byli przedstawiani jako oszołomy, moralni bandyci, rewanżyści i wszelka swołocz. Jak to się stało, że tak niewielu zabetonowało sumienia tak wielu, zaimpregnowało ich wrażliwość, zamroziło empatię? Jak była możliwa tak bezprecedensowa relatywizacja zła? Jasne, że nikt nie chce się wciąż katować nieprzyjemnymi sprawami, nie chce nieustannie wybierać między dobrem i złem. Chcemy po prostu normalnie żyć. U wielu z nas sumienie odzywało się jednak stanowczo za rzadko: gdy przyjeżdżał Jan Paweł II, gdy potem umarł, gdy obchodziliśmy rocznice powstania warszawskiego, Katynia.
Ale jak długo można ulegać iluzji? Ktoś tylko musiał nas wybudzić z hipnozy. Zrobili to dwie panie i dwaj panowie: autorki filmu „Trzech kumpli" Ewa Stankiewicz i Anna Ferens oraz autorzy książki „SB a Lech Wałęsa” Sławomir Cenckiewicz i Piotr Gontarczyk. I się posypało. Bo ludzie chcą jednak czuć komfort czystego sumienia. Potrzebują jasnego rozróżnienia między dobrem i złem. Chcą być zwyczajnie przyzwoici. Na tym polegała „Solidarność” przez duże S, na tym polega teraz normalna codzienna solidarność.
I tak, gdy pojawiła się sprawa lustracji, RAM nazwała archiwa bezpieki szambem i robiła wszystko, żeby to szambo zakopać, czyli właśnie stłuc termometr. Gdy się szambo zakopie, wtedy od agentów i ubeków odkleją się podłość, zdrada czy zaprzaństwo, czyli wieprze zamienią się w rzucane przed nie perły. A każdy, kto by chciał szambo odkopywać, automatycznie zostanie świnią (potwierdzające to cytaty z „Pism zebranych" RAM można by mnożyć). A ofiary agentów i ubeków to drobiazg, bo trzeba być miłosiernym i umieć przebaczać. Tak samo było ze sprawą przywracania pamięci narodowej. Pokazywanie momentów chwały i umacnianie dumy narodowej było przez RAM piętnowane jako ciasny nacjonalizm, ksenofobia, a często wręcz rasizm. Rację mieli tylko prawdziwi internacjonaliści, którzy – najchętniej w zagranicznych mediach – regularnie wyrzygiwali się na własny naród. To takie szlachetne skopać nadwiślańską ciemnotę, by zasłużyć sobie na achy i ochy europejskich salonów. No i na te wszystkie zagraniczne ordery, nagrody i stypendia.
Tak samo było ze sprawą dekomunizacji i dezubekizacji. Nie było ponoć sensu tego robić, bo ubecy i komuniści nawrócili się na demokrację, a najważniejsi z nich – Kiszczak i Jaruzelski – stali się wręcz ludźmi honoru. Jaki honor, tacy ludzie – chciałoby się powiedzieć. W procesach lustracyjnych i przy okazji publikacji akt co podlejszych donosicieli ubecy okazywali się miłymi ludźmi, którzy nie robili nic poza fałszowaniem akt i osłanianiem tych, których lipnie zwerbowali. W ogóle cała PRL, a szczególnie okres stanu wojennego, to był czas hartowania się późniejszych szczerych demokratów i bohaterów pracy kapitalistycznej. A każdy, komu się ten sielankowy obraz nie podobał, to był wyjątkowy podlec.
Gdy RAM przyjęła metodę tłuczenia termometru, zaczęła się przedziwna polska przygoda z odczynianiem i oswajaniem zła. Właśnie z odczynianiem i oswajaniem, a nie rozliczaniem. I w RAM pojawiła się cała masa czarowników, czarodziejów (oczywiście niewinnych – jak w tytule filmu Wajdy), iluzjonistów i hipnotyzerów. I to czarowanie oraz iluzje trwały latami. A realiści byli przedstawiani jako oszołomy, moralni bandyci, rewanżyści i wszelka swołocz. Jak to się stało, że tak niewielu zabetonowało sumienia tak wielu, zaimpregnowało ich wrażliwość, zamroziło empatię? Jak była możliwa tak bezprecedensowa relatywizacja zła? Jasne, że nikt nie chce się wciąż katować nieprzyjemnymi sprawami, nie chce nieustannie wybierać między dobrem i złem. Chcemy po prostu normalnie żyć. U wielu z nas sumienie odzywało się jednak stanowczo za rzadko: gdy przyjeżdżał Jan Paweł II, gdy potem umarł, gdy obchodziliśmy rocznice powstania warszawskiego, Katynia.
Ale jak długo można ulegać iluzji? Ktoś tylko musiał nas wybudzić z hipnozy. Zrobili to dwie panie i dwaj panowie: autorki filmu „Trzech kumpli" Ewa Stankiewicz i Anna Ferens oraz autorzy książki „SB a Lech Wałęsa” Sławomir Cenckiewicz i Piotr Gontarczyk. I się posypało. Bo ludzie chcą jednak czuć komfort czystego sumienia. Potrzebują jasnego rozróżnienia między dobrem i złem. Chcą być zwyczajnie przyzwoici. Na tym polegała „Solidarność” przez duże S, na tym polega teraz normalna codzienna solidarność.
Więcej możesz przeczytać w 27/2008 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.