Dla wielu herosów kosmosu powrót na Ziemię okazał się znacznie trudniejszy niż wyprawa na Srebrny Glob. Tak było choćby z Neilem Aldenem Armstrongiem, który 40 lat temu pierwszy postawił stopę na Księżycu. „To mały krok dla człowieka, ale wielki krok dla ludzkości” – powiedział po wylądowaniu na Księżycu. Ten „mały krok” okazał się za duży dla dowódcy misji Apollo 11.
Armstrong świetnie sobie radził w kosmosie. Uratował wyprawę na Księżyc przed katastrofą, gdy z zimną krwią do ostatniej chwili wybierał najlepsze miejsce do lądowania, choć w zbiorniku silnika hamującego kończyło się paliwo. W 1966 r. podjął błyskawiczną decyzję o powrocie Gemini 8 na Ziemię, gdy na orbicie statek zaczął niebezpiecznie wirować. Nie potrafił jednak poradzić sobie ze śmiercią dwuletniej córeczki Karen, która w 1962 r. zmarła na nowotwór mózgu. Nie był też w stanie uratować swego małżeństwa, które po wielu latach separacji ostatecznie rozpadło się w 1994 r. Żona zarzucała mu, że całkowicie pochłonęła go kariera astronauty. Prawda była raczej taka, że pierwszy człowiek na Księżycu nie lubił okazywać emocji, nawet po śmierci ukochanej córki. Po powrocie na Ziemię zamknął się w sobie i stał się małomównym odludkiem. Nie chciał nawet rozmawiać o wyprawie Apolla 11. P
Więcej możesz przeczytać w 30/2009 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.