Wybory internetowe są oczywiście bardzo fajne i nowoczesne, ale mają jeden feler. Tajne i anonimowe są tylko teoretycznie. Matrix wie wszystko i wszystko kontroluje. Zatem jeśli ktoś nie chce przez przypadek robić za Neo, niech lepiej zadzwoni gdzie trzeba i upewni się, na kogo głosował premier. Po nieskonsultowanym obywatelskim kliknięciu na telefony do przyjaciół może być już za późno. Bo – jak mawiał agent Smith – po co komu telefon, jeśli nie ma ust?
No i internetowe wybory mają jeszcze jedną wadę. Nie będzie mógł w nich wziąć udziału Tomasz Wołek. Nie dlatego, że jest bezpartyjnym publicystą (bo nie jest ani jednym, ani – zwłaszcza – drugim), ale po prostu chłopina przygodę z cyberprzestrzenią zakończył na etapie włączania komputera. A i z tym wciąż ma kłopoty. To pewnie o nim jest ta anegdota, jak to gość zadzwonił do serwisu z pretensją, ze mu się kawa nie mieści w uchwycie na kubek. Oczywiście próbował go wtrynić tam, gdzie się wkłada płyty.
Liberalnych wrogów nowoczesnych technologii jedno jednak tłumaczy. W Polsce komputer PC wyjątkowo obrzydliwie kojarzył się z poprzednią partią Jarosława Kaczynskiego. Właściwie należałoby zarządzic, że członkowie PO mogą korzystać tylko z maców.
Donald Tusk oznajmił, że kandydatów na kandydatów będzie tylko dwóch. Niby mało, ale więcej niż w Ameryce. Jest to znaczący postęp choćby w stosunku do słynnej maksymy Henry’ego Forda, który zapewnił, ze klient może sobie wybrać samochód w dowolnym kolorze, pod warunkiem że będzie to czarny. Po latach z podobnego założenia wyszli amerykańscy Demokraci, o czym boleśnie przekonała się Hillary Clinton. PO poszła dalej. Ale tak naprawdę to tylko pozorny wybór, bo jednak i Komorowski, i Sikorski są w jednym kolorze. Czy to aby nie rasizm?
My trochę żałujemy, że kandydatów na kandydatów nie będzie więcej, czego domagał się Janusz Palikot. Naszym zdaniem najlepszym pretendentem byłby poseł Dolniak. On ma tak symboliczne dla PO nazwisko…
PO nie dość, że poszła na ryzykowny eksperyment z wewnątrzpartyjna demokracja, to jeszcze ekstremalnie powierzyła zadanie odczytania nazwiska zwycięzcy HGW. Naprawdę, kolesie z PO maja jaja. My nigdy nie odważylibyśmy się oddać takiej misji pani Hani. Przecież może pomylić absolutnie wszystko i ogłosić, że kandydatem PO na prezydenta jest – dajmy na to – Artur Rubinstein. Tym bardziej że wyniki mają być ogłoszone przed Wielkanocą, więc HGW nie ma wiele czasu na nauczenie się nazwiska zwycięzcy.
Premier znowu rozmawiał z Włodkiem Cimoszewiczem i ten być może będzie mu doradzał w kwestiach międzynarodowych. Może na przykład zdradzić Tuskowi, jak nie zostać szefem Rady Europy. I jak się potem obrazić na wszystkich. Fakt, że w dziedzinie zrażania do siebie ludzi to Tuskowi wiele brakuje do Cimoszewicza. Premier może się wiele nauczyć od Mistrza.
Idiotyczne. Nagle problemem PO stał się Roman Giertych. A to dlatego, że Jarosławowi Gowinowi nie podoba się kumanie z Cimoszewiczem i on wolałby w partii Giertycha. I srrrrru… Wszyscy zaczęli się opowiadać za Giertychem albo przeciw. Palikot nawet zagroził, ze odejdzie z PO, jak przyjmą byłego ministra edukacji. Zawsze się zastanawialiśmy, o co chodzi w sformułowaniu „burza w szklance wody". Chyba właśnie o to.
Przed komisją hazardową zeznawał Rosół. I cóż – tak jak podejrzewaliśmy… Rosół robi się z kury, a ta nie jest szczególnie bystrym stworzeniem. Mamy nadzieje, że Jacek Kurski wybaczy nam tę konstatację.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.