To ciekawe doświadczenie: czytać debiutancką książkę wybitnego pisarza, gdy zna się już jego późniejsze dzieła. Niektórzy pokazują, że ich talent jeszcze się rozwinie, estetyka powieści się zmieni. Inni wkraczają do świata literatury w pełni ukształtowani. To kazus McCarthy’ego.
„Strażnika sadu" pisał trzy lata. Gdy skończył, wysłał do wydawnictwa Random House, bo – jak twierdzi – tylko to znał. Świetnie trafił – rzecz wylądowała na biurku Alberta Erskine’a, legendarnego wydawcy Faulknera i osoby, która pierwsza uwierzyła w odrzucone przez czterdzieści wydawnictw „Pod wulkanem” Malcolma Lowry’ego. Erskine zobaczył w McCarthym pisarza podobnego kalibru. Wydawał go przez dwadzieścia lat, choć przyznaje, że książki autora „Drogi” zalegały na półkach.
To prawda. Fakt, że przez większą część życia McCarthy sprzedawał po pięć tysięcy egzemplarzy swoich książek (w Ameryce!), stał się już anegdotą. Inna sprawa, że już w chwili debiutu pisarz został włączony w poczet wielkich autorów. Krytycy „The New Yorkera" byli zachwyceni „Strażnikiem sadu” – opowieścią o szmuglerach, kryminalistach, skorumpowanych strażnikach prawa przemierzających Amerykę w latach 30. XX wieku. Porównywali McCarthy’ego do greckich dramatopisarzy i średniowiecznych moralistów. Wiadomo, że przed debiutem McCarthy popełnił parę opowiadań, zamieszczonych w studenckim magazynie literackim, ale z całą stanowczością odmawia pokazania ich światu. – Po moim trupie – mówi.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.