Trzeba wyczekać, aż za Polskę weźmie się kolejne pokolenie ludzi naprawdę wyedukowanych nowocześnie, dla których strumień internetowych i komórkowych danych jest częścią DNA, którzy już dawno nie uznają granic, barier ideologicznych, historycznych, językowych i religijnych. Ksero o nazwie Palikot nie jest im potrzebne.
Do dzisiejszego tekstu zainspirował mnie poruszający się między kabaretem a obłędem marszałek Niesiołowski. I nie będę go obstukiwał, bo też nie ma po co. Ważniejsze są myśli, które same wypływają z marszałka szczelinami pomiędzy inwektywami, barwnymi epitetami tudzież ślepym amokiem. Nie są to jego własne myśli – są to myśli, do których wytworzenia jego gadanina telewizyjna inspiruje.
Niesiołowski podnosi oglądalność każdej stacji telewizyjnej z powodu specyficznego stylu mówienia, w którym dowcipne mieszanie przeciwnika z błotem, okazywanie mu wstrętu i pogardy połączone jest z równoczesnym poruszaniem obiema stopami. Muszę tu wtrącić, że daleko mu do króla w dziedzinie piętrowego przeklinania z alegoriami, dygresjami i abstrakcyjnymi połączeniami, którym jest Edward Linde-Lubaszenko. Posadzenie obydwu obok siebie w studiu telewizyjnym wykazałoby, jak słabym zawodnikiem jest Stefan Niesiołowski.
„Rola Kościoła od dwóch tysięcy lat jest nieoceniona, Kościół czynił samo dobro, nikt się tak nie zasłużył w wychowaniu nowych pokoleń jak Kościół katolicki. Kościołowi się te ziemie należą po prostu" – powiedział parę dni temu marszałek, dodając, że kto ma inne zdanie, jest debilem. (Dotyczyło Palikota). Dorzucił również: „zagrabienie Kościołowi ziem po wojnie było zbrodnią, bo od zawsze były to ziemie Kościoła, jego własność”.
Musimy sobie powiedzieć bolesną prawdę: początki Polaków są nieznane, pierwsze słowiańskie plemiona zjawiły się na tych ziemiach w okolicy VII bądź IX wieku. Data zjawienia się tu religii chrześcijańskiej jest jeszcze późniejsza. Nieważne. Skupmy się nad tym, w jaki sposób Kościół wszedł w posiadanie swoich ziem. Czy kupił je na wolnym rynku za zarobione pieniądze? A może inaczej? Od kiedy powinna się liczyć własność i czy dotyczy wszystkich obywateli, którzy tysiąc lat temu coś od kogoś wyszarpali?
Dominikanie właśnie ochoczo awanturują się z Krakowem o wielomilionowe odszkodowania, tymczasem z chwilą powstania podjęli decyzję o tym, że zostaną zakonem żebraczym. Wyrzekli się posiadania jakichkolwiek dóbr. Pierwszą budowlę ufundował im biskup w XIII wieku. Skąd biskup miał kasę? Skąd wziął ziemię i materiały budowlane? Jak wszedł w posiadanie działki? Wszystko rozgrywało się na ziemiach, które co parę miesięcy zmieniały właściciela wskutek napadów i rabunków tudzież wojen. Pan Bóg nie wydawał aktów własności pierwszym pitekantropusom ani nawet neandertalczykom, o człowieku afrykańskim nie mówiąc. Ktoś pewnego dnia gdzieś się zjawiał i uznawał, że teren jest jego. A potem dostawał maczugą, uciekał i już teren nie był jego. Z czasem jakieś plemię na tyle uzbrojone, żeby boleśnie nałomotać inne plemiona, obwieszczało: „To nasze ziemie!" i kazało metodą gangu pruszkowskiego płacić sobie haracz. Jeśli ktoś się nie godził, szedł z dymem, jego kobiety były gwałcone, dzieci porywano i stawały się niewolnikami.
Gdzieś w tym procesie około tysiąca lat temu pojawili się wysłannicy Chrystusa i za swoją działalność zaczęli domagać się danin, ziem, klasztorów, a nawet zamków, nie mówiąc o odszkodowaniach za krzywdy. Gdy ktoś się nie zgadzał, grożono mu gniewem bożym, czekała go wojna z zakonami pod wezwaniem wiary chrześcijańskiej. Jak nie krzyżem, to mieczem Kościół zdobywał ziemie, które dziś dzierży w katalogu swoich własności.
Zastanawiam się, co by było, gdybym wykazał, że jakaś katedra stoi na ziemiach, które wieki temu ktoś buchnął moim małpim przodkom? Czy mogę udać się do marszałka Niesiołowskiego po wsparcie duchowe? Sądzę, że nie, gdyż jak znam dorobek pana Niesiołowskiego, po tym tekście oceni, że za dużo we mnie szatana.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.