Namiętność do upamiętniania przez patronat czy zmianę nazewnictwa zakorzeniła się w Polsce chyba nie tak dawno, bo za czasów komunizmu. Wtedy to gremialnie zmieniano nazwy ulic i budowano pomniki, by dać dowód... czego? Pamięci, szacunku, strachu, serwilizmu? Druga fala rewolty w nazewnictwie przyszła po 1989 roku – wyrzucono wszystkich patronów, których kiedyś wielbiono, i zburzono pomniki, pod którymi przez lata czołobitnie oddawano hołdy. I wrócono do starych lub upamiętniano nowych. Gremialnie. Owczym pędem.
Nasza polityczna skłonność do „upamiętniania przez nazywanie" rośnie teraz z roku na rok. Dawniej żaden z naszych „starych Wielkich” (Kopernik, Mickiewicz, Kościuszko, nie wspominając o Marii Skłodowskiej-Curie) nie miał tylu ulic, placów, skwerów i pomników, co „nowi Wielcy”. Być może dlatego, że nie było wtedy tylu ulic, a być może dlatego, że nasz patriotyzm rozwijał się kiedyś niewłaściwie, a teraz nabrał wiatru w żagle i płynie w kierunku symboliki, mitów i patronactwa, co zdaje się stanowić jakieś ważne remedium na narodowe kompleksy.
Już za czasów tragicznej śmierci Jerzego Popiełuszki okazało się, że nie będzie on naprawdę wielki i ważny, jeśli nie zostanie patronem pewnej liczby skwerów i ulic (często wbrew tradycji i protestom konserwatywnych mieszkańców). Potem był wielki boom na naszego papieża. Już za życia miał on więcej pomników niż Chrystus, a po śmierci mieliśmy prawdziwy potop papieskiego nazewnictwa.
Powszechna wola nazywania i kojarzenia wszystkiego z imieniem „naszego papieża" otarła się o szaleństwo, a materializacja jego uwielbienia w dziełach przydrożnej i przykościelnej sztuki – o straszny kicz. Obecnie zewsząd słychać wołanie o jego beatyfikację, tak jakbyśmy nie dość byli pewni, że Jan Paweł II jest wielki, bez tytułu „błogosławiony” czy „święty”. Potrzebny nam jakiś stempel, dowód, papier, że nasz papież jest „kimś”.
Teraz przyszła kolej na Lecha Kaczyńskiego. Ma już ulice i jedną szkołę, ale to dopiero początek. Zgodnie z narodową tradycją Lech Kaczyński powinien być nie tylko patronem Centrum Nauki i nie tylko Muzeum Powstania Warszawskiego (którego patronem już jest od czasów jego wybudowania), ale i wszelkich innych centrów, może z wyjątkiem centrum leczenia bezpłodności.
Po co nam Kopernik? Przecież Centrum Nauki powstawało za prezydentury Kaczyńskiego. To wystarczy. Co prawda za tej prezydentury jeździły też tramwaje, rodziły się dzieci i świeciło słońce… Może więc warto tramwaje i słońce oddać również pod patronat nieżyjącego prezydenta, a dzieci urodzone w tym okresie nazwać tak, jak powinny być nazwane?
Popieram zatem wniosek posła Błaszczaka o nazwanie Centrum Nauki Kopernik Centrum Nauki Kopernik im. L. Kaczyńskiego lub tylko i po prostu – L. Kaczyńskiego. Przecież nasz prezydent też był twórcą rewolucji, tyle że moralnej (tak w każdym razie obwieszczał światu jego brat Jarosław). No i był naukowcem, który miał tytuły, a Kopernik nie. I nie zatrzymujmy się na Centrum, panie pośle! Odwagi, inwencji! Cała Polska przed panem.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.