Agata Tuszyńska: Nie żałuję, choć im więcej mija czasu od tamtej rozmowy, tym lepiej rozumiem, co Giedroyc chciał powiedzieć. Mówił: niech pani tego nie robi, bo znienawidzą panią i Żydzi, i Polacy. Zwłaszcza Żydzi będą wściekli, że mówi pani o kabaretach w getcie, o żydowskiej policji i współpracy z Niemcami. Ale ja byłam wtedy młoda i waleczna, nie lubiłam słuchać starszych. Nawet Jerzego Giedroycia. Uważałam, że opowiedzenie historii Wiery Gran jest ważne. I nadal tak sądzę.
Właściwie dlaczego wyciągnęła pani z niebytu artystkę, o której nikt już w Polsce nie pamiętał?
I bardzo źle, że nie pamiętał. To była niezła pieśniarka, piękna kobieta, interesująca postać. Taka, przez którą można było opowiedzieć świat. Los Wiery Gran stał się dla mnie pretekstem do rozważań o cenie przeżycia wojny i cieniu, jaki kładzie na dalsze lata. Wiera Gran pracowała w dzielnicy zamkniętej nie jako krawcowa czy nauczycielka. Próbowała nadal być gwiazdą. Śpiewała w kawiarni Sztuka dla ludzi, którzy pamiętali ją sprzed wojny, chciała być łącznikiem między światem beztroski a czasem, którego horyzont wyznaczała śmierć. Swe koncerty nazywała mszą zapomnienia. W historii Wiery Gran zainteresował mnie stempel kolaborantki, jakim ją oznaczono. Chciałam zrozumieć, co to właściwie znaczy i jak działały mechanizmy oskarżeń i pomówień. Szkoda, że poważną lekturę tej książki zakłóca sensacyjny, jak chcą niektórzy, wątek pianisty Władysława Szpilmana. To nie o niego tu chodzi.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.