Podręcznikowa wiedza na temat kursów walut bierze w łeb, gdy – tak jak dziś – rynkami finansowymi rządzi psychologia wspomagana przez działania rządów i banków centralnych.
Studenci uczą się, że kurs zależy od tego, ile można kupić za jednostkę waluty. Wartość waluty rośnie, gdy kraj ma dodatni bilans w wymianie z zagranicą, a maleje, gdy kraj ma ogromny dług, gdyż możliwa jest inflacja lub (nie daj Boże!) niewypłacalność kraju. Z kolei waluta może się umocnić, gdy bank centralny podniesie oprocentowanie – bo wówczas opłaca się lokować w niej oszczędności.
Ale to wszystko tylko teoria, bo dziś rynkami finansowymi rządzi psychologia, dyskretnie wspomagana przez działania rządów i banków centralnych. Banki centralne wpompowały do gospodarki biliony dolarów, euro, funtów, jenów i nie sposób przewidzieć, jakie będą tego długofalowe skutki. Stopy procentowe w najważniejszych bankach centralnych świata są na rekordowo niskich poziomach i nie mogą już dalej spadać. Mogą iść tylko w górę. Wzrosty stóp zaczną się, gdy gospodarka ruszy pełną parą, a wraz z nią inflacja. Na razie banki zwlekają z podwyżkami, obawiając się, że mocna waluta zagrozi rachitycznemu wzrostowi gospodarczemu.
Ruchy walut na światowych rynkach powinni opisywać fizycy, gdyż rynek przypomina skomplikowany system naczyń połączonych. Co miesiąc minutę po tym, jak The Bureau of Labor Statistics ogłasza, ile przybyło lub ubyło miejsc pracy i jakie jest bezrobocie, dolar idzie w górę lub w dół wobec euro i jena. Na zmianę kursu euro reaguje frank szwajcarski, gdyż cztery piąte handlu i transakcji finansowych Szwajcarii jest związanych ze strefą euro. Natomiast zmiana kursu jena chwieje walutami Azji Wschodniej. Huśtawka trwa parę dni, a potem wszystko się uspokaja, aż do kolejnego komunikatu o bezrobociu, inflacji lub prognozach któregoś z najważniejszych banków centralnych.
Bezpieczne schronienia
Zawodność podręcznikowej wiedzy ekonomicznej dotyczy np. tego, jak definiować bezpieczeństwo inwestycji walutowych. Japonia ma największy dług publiczny na świecie, stopy procentowe Banku Japonii są na rekordowo niskim poziomie, a mimo to jen w drugim półroczu 2010 r. umocnił się wobec dolara o ponad 14 proc. Z kolei dolar zyskał wobec euro, choć gospodarka amerykańska ma ogromny deficyt w wymianie z zagranicą – w roku ubiegłym blisko pół biliona dolarów – łatany eksportem… dolarów, w których banki centralne utrzymują większość swych rezerw. Zamieszanie na światowych rynkach zwykle umacnia dolara, gdyż Ameryka jest postrzegana jako bezpieczna oaza dla inwestorów.
Równie bezpieczna jest Szwajcaria, żyjąca z operacji finansowych. Od lat ma ogromną nadwyżkę w wymianie z zagranicą – w ostatnim roku jakieś 50 mld dol., czyli około 10 proc. PKB. Na początku 2009 r. szwajcarski frank zaczął tracić do dolara i euro, gdyż finansiści obawiali się, że gospodarka kraju mocno odczuje światowy kryzys bankowy. Potem frank zaczął się umacniać, gdyż stało się jasne, że Szwajcarzy prowadzą znacznie bardziej konserwatywną politykę pieniężną niż strefa euro, tym bardziej USA.
30 listopada 2009 r. był dniem historycznym. Po raz pierwszy frank wart był tyle samo co dolar. W pierwszej połowie 2010 r. dolar znów był górą, lecz końcówka roku należała do franka. Mało kto pamięta, że w 1924 r. złoty wart był tyle samo co frank szwajcarski, czyli 0,290322 grama złota. 1 dolar kosztował 5,18 zł i 5,18 franka szwajcarskiego. Przez prawie 90 lat polski złoty upadał i powstawał, a szwajcarski frank trwał i stale się umacniał.
Walutowa łamigłówka
Słaby dolar cieszy amerykańskich przedsiębiorców, a mocne euro martwi europejskich eksporterów. Za to w Zurychu nie mają nic przeciw umacnianiu własnej waluty. Jak wyjaśnić tę łamigłówkę?
Otóż im słabsza waluta, tym łatwiej eksporterom sprzedawać towary za granicę, bo tam one tanieją. To tylko jedna strona układanki. Druga to długi zaciągane w obcych walutach. Szwajcarzy, dla których najważniejszym działem gospodarki są usługi, zwłaszcza finansowe, na spadku własnej waluty mogą tylko stracić, bo dostaną z powrotem mniej, niż pożyczyli np. polskim bankom udzielającym kredytów we franku. Za to szwajcarski eksport jest odporny na wahania kursu, bo to głównie towary wcześniej importowane – uszlachetnione, przepakowane i opatrzone etykietą Made in Switzerland.
Dla dużych unijnych firm produkcyjnych, takich jak EADS (producent airbusów), osłabienie euro jest dobrą wiadomością – bo więcej będzie potencjalnych nabywców. Jednak ktoś, kto trzyma swe oszczędności w obligacjach określonych w euro, drży na myśl o spadku kursu europejskiej waluty. W dodatku im słabszy pieniądz, tym większe ryzyko inflacji, co może zmusić bank centralny do podniesienia stóp procentowych, zanim nadejdzie prawdziwe ożywienie.
Jak widać, nie sposób powiedzieć, jaki kurs wymiany jest najlepszy. Czy euro powinno kosztować 1,2 dolara, czy 1,5? Podręcznikowa ekonomia mówi o kursie równowagi, który pozwala zrównoważyć wymianę handlową między dwoma krajami. Dziś on nie działa. Europa ma nadwyżkę w handlu z USA, więc euro powinno się umacniać. Ale się nie umacnia, bo część krajów strefy euro ma problemy. A co będzie, jeśli się okaże, że nie tylko niewielka Portugalia, ale także Hiszpania, a nawet Włochy potrzebują pomocy europejskiego funduszu ratunkowego?
Rozpatrzmy scenariusz całkiem prawdopodobny, sugerowany przez większość ekonomistów. Przy kolejnym kryzysie związanym z długiem jednego z krajów strefy euro Rada Europejska, czyli zebranie wszystkich przywódców państw Unii, postanawia, że kosztami należy obciążyć nie tylko podatników, ale także tych, którzy pożyczali zagrożonym państwom, kupując ich obligacje. Tych pożyczek udzielały banki, głównie francuskie, niemieckie i brytyjskie. Dziś w swych Złoty na walutowym morzu kursy walut Witold Gadomski portfelach mają obligacje zagrożonych krajów warte setki miliardów euro. Banki znajdą się w opałach i uratować je może tylko potężny zastrzyk pieniędzy z Europejskiego Banku Centralnego. EBC będzie musiał uruchomić drukarnie pieniędzy.
Na samą myśl o takim scenariuszu inwestorzy wyprzedają obligacje powiązane z euro, lokując pieniądze w dolary. Jeśli w ciągu roku złe scenariusze w strefie euro się nie sprawdzą, waluta europejska będzie w grudniu warta 1,4-1,5 dolara. Ale jeśli wstrząsy nie ustaną, to kursy dwu najważniejszych walut świata mogą się wyrównać.
Nowy zawodnik Dolar, euro, funt, frank szwajcarski, jen to waluty wymienialne w kantorach całego świata. Ale na globalny rynek coraz silniej wpływa juan, ofi cjalnie nazywany renminbi (czyli waluta ludowa). Nie jest w pełni wymienialny, a jego kurs jest sztucznie zaniżony poprzez interwencje Ludowego Banku Chin. W ubiegłym roku na rynkach fi nansowych zapachniało wojną. Nie gorącą – na czołgi i rakiety – ale wojną walutową między Chinami a Stanami Zjednoczonymi i Europą.
Chińczycy przywiązali renminbi do dolara i przez dziesięć lat – od 1995 do 2005 r. – utrzymywali go na niezmiennym poziomie. Jeden dolar wart był 8,277 juana. Przez ten czas wydajność pracy w Chinach rosła w zawrotnym tempie, co przy sztywnym kursie juana oznaczało, że towary eksportowane do USA stawały się coraz tańsze. W 2009 r. USA miały 226,9 mld dol. defi cytu w handlu z Chinami, a w 2010 r. zapewne około 250 mld dol. Amerykanie, a w mniejszym stopniu także Europejczycy, domagają się uwolnienia juana lub jego rewaluacji. W ostatnich latach chińska waluta nieco się umocniła i dolar kosztuje dziś 6,63 juana, ale kurs równowagi byłby na poziomie około 4 juanów.
Te chińskie manipulacje kursem są kosztowne. Chiny zgromadziły przeszło 2,5 bln (2500 mld) dol. i mogą tylko bezradnie patrzeć, jak ich rezerwy tracą wartość wraz ze spadkiem kursu amerykańskiego pieniądza. Co więcej, pompowane przez Rezerwę Federalną dolary nadmuchują w Chinach bańkę spekulacyjną i podnoszą poziom cen. W grudniu 2010 r. Ludowy Bank Chin musiał po raz kolejny podnieść stopy procentowe, by zapobiec kryzysowi.
Po wzburzonym walutowym oceanie płynie mała łódeczka – polski złoty. Jeśli w tym roku trafi my na strefę ciszy, złoty będzie się umacniał. Mówiąc językiem analityków fnansowych – istnieje przestrzeń dla aprecjacji naszej waluty. Otwarcie gospodarki na świat sprawia, że uruchamiane są rezerwy, wcześniej uśpione, i szybko rośnie wydajność pracy. Gospodarka staje się coraz bardziej konkurencyjna i to umacnia walutę. Proces ten przyspieszył, gdy Polska weszła do Unii Europejskiej. W kwietniu 2004 r. dolar kosztował przeszło 4 zł, euro 4,80, a frank szwajcarski 3,1 zł. W ciągu ponad sześciu lat nasza waluta umocniła się wobec dolara o jedną trzecią, wobec euro o jedną czwartą. Tylko szwajcarski frank nie dał się pobić.
I to jest problem, gdyż frank szwajcarski jest ulubioną walutą, w jakiej zaciągamy kredyty hipoteczne. Przed trzema laty, gdy frank był rekordowo tani (w sierpniu 2008 r. mniej niż 2 zł), 80 proc. kredytów hipotecznych było zaciąganych w tej walucie. Dziś kredyty we frankach stanowią tylko kilka procent wszystkich, choć właśnie teraz opłacałoby się je zaciągać. Bo szansa na to, że frank dalej będzie się umacniał wobec złotego, nie jest duża.
No, chyba że natrafi my na sztorm. Każde zamieszanie na rynkach finansowych, nawet z dala od Polski (a tym bardziej w pobliżu, na przykład na Węgrzech), osłabia naszą walutę, choć złoty niczemu nie jest winny. Tyle że jest małą łódeczką, która musi się zmagać z wielkimi falami. Jak na razie okazuje się odporna na wywrotki, choć kilka razy fala porządnie ją podtopiła.
Autor jest publicystą Gazety Wyborczej
Ale to wszystko tylko teoria, bo dziś rynkami finansowymi rządzi psychologia, dyskretnie wspomagana przez działania rządów i banków centralnych. Banki centralne wpompowały do gospodarki biliony dolarów, euro, funtów, jenów i nie sposób przewidzieć, jakie będą tego długofalowe skutki. Stopy procentowe w najważniejszych bankach centralnych świata są na rekordowo niskich poziomach i nie mogą już dalej spadać. Mogą iść tylko w górę. Wzrosty stóp zaczną się, gdy gospodarka ruszy pełną parą, a wraz z nią inflacja. Na razie banki zwlekają z podwyżkami, obawiając się, że mocna waluta zagrozi rachitycznemu wzrostowi gospodarczemu.
Ruchy walut na światowych rynkach powinni opisywać fizycy, gdyż rynek przypomina skomplikowany system naczyń połączonych. Co miesiąc minutę po tym, jak The Bureau of Labor Statistics ogłasza, ile przybyło lub ubyło miejsc pracy i jakie jest bezrobocie, dolar idzie w górę lub w dół wobec euro i jena. Na zmianę kursu euro reaguje frank szwajcarski, gdyż cztery piąte handlu i transakcji finansowych Szwajcarii jest związanych ze strefą euro. Natomiast zmiana kursu jena chwieje walutami Azji Wschodniej. Huśtawka trwa parę dni, a potem wszystko się uspokaja, aż do kolejnego komunikatu o bezrobociu, inflacji lub prognozach któregoś z najważniejszych banków centralnych.
Bezpieczne schronienia
Zawodność podręcznikowej wiedzy ekonomicznej dotyczy np. tego, jak definiować bezpieczeństwo inwestycji walutowych. Japonia ma największy dług publiczny na świecie, stopy procentowe Banku Japonii są na rekordowo niskim poziomie, a mimo to jen w drugim półroczu 2010 r. umocnił się wobec dolara o ponad 14 proc. Z kolei dolar zyskał wobec euro, choć gospodarka amerykańska ma ogromny deficyt w wymianie z zagranicą – w roku ubiegłym blisko pół biliona dolarów – łatany eksportem… dolarów, w których banki centralne utrzymują większość swych rezerw. Zamieszanie na światowych rynkach zwykle umacnia dolara, gdyż Ameryka jest postrzegana jako bezpieczna oaza dla inwestorów.
Równie bezpieczna jest Szwajcaria, żyjąca z operacji finansowych. Od lat ma ogromną nadwyżkę w wymianie z zagranicą – w ostatnim roku jakieś 50 mld dol., czyli około 10 proc. PKB. Na początku 2009 r. szwajcarski frank zaczął tracić do dolara i euro, gdyż finansiści obawiali się, że gospodarka kraju mocno odczuje światowy kryzys bankowy. Potem frank zaczął się umacniać, gdyż stało się jasne, że Szwajcarzy prowadzą znacznie bardziej konserwatywną politykę pieniężną niż strefa euro, tym bardziej USA.
30 listopada 2009 r. był dniem historycznym. Po raz pierwszy frank wart był tyle samo co dolar. W pierwszej połowie 2010 r. dolar znów był górą, lecz końcówka roku należała do franka. Mało kto pamięta, że w 1924 r. złoty wart był tyle samo co frank szwajcarski, czyli 0,290322 grama złota. 1 dolar kosztował 5,18 zł i 5,18 franka szwajcarskiego. Przez prawie 90 lat polski złoty upadał i powstawał, a szwajcarski frank trwał i stale się umacniał.
Walutowa łamigłówka
Słaby dolar cieszy amerykańskich przedsiębiorców, a mocne euro martwi europejskich eksporterów. Za to w Zurychu nie mają nic przeciw umacnianiu własnej waluty. Jak wyjaśnić tę łamigłówkę?
Otóż im słabsza waluta, tym łatwiej eksporterom sprzedawać towary za granicę, bo tam one tanieją. To tylko jedna strona układanki. Druga to długi zaciągane w obcych walutach. Szwajcarzy, dla których najważniejszym działem gospodarki są usługi, zwłaszcza finansowe, na spadku własnej waluty mogą tylko stracić, bo dostaną z powrotem mniej, niż pożyczyli np. polskim bankom udzielającym kredytów we franku. Za to szwajcarski eksport jest odporny na wahania kursu, bo to głównie towary wcześniej importowane – uszlachetnione, przepakowane i opatrzone etykietą Made in Switzerland.
Dla dużych unijnych firm produkcyjnych, takich jak EADS (producent airbusów), osłabienie euro jest dobrą wiadomością – bo więcej będzie potencjalnych nabywców. Jednak ktoś, kto trzyma swe oszczędności w obligacjach określonych w euro, drży na myśl o spadku kursu europejskiej waluty. W dodatku im słabszy pieniądz, tym większe ryzyko inflacji, co może zmusić bank centralny do podniesienia stóp procentowych, zanim nadejdzie prawdziwe ożywienie.
Jak widać, nie sposób powiedzieć, jaki kurs wymiany jest najlepszy. Czy euro powinno kosztować 1,2 dolara, czy 1,5? Podręcznikowa ekonomia mówi o kursie równowagi, który pozwala zrównoważyć wymianę handlową między dwoma krajami. Dziś on nie działa. Europa ma nadwyżkę w handlu z USA, więc euro powinno się umacniać. Ale się nie umacnia, bo część krajów strefy euro ma problemy. A co będzie, jeśli się okaże, że nie tylko niewielka Portugalia, ale także Hiszpania, a nawet Włochy potrzebują pomocy europejskiego funduszu ratunkowego?
Rozpatrzmy scenariusz całkiem prawdopodobny, sugerowany przez większość ekonomistów. Przy kolejnym kryzysie związanym z długiem jednego z krajów strefy euro Rada Europejska, czyli zebranie wszystkich przywódców państw Unii, postanawia, że kosztami należy obciążyć nie tylko podatników, ale także tych, którzy pożyczali zagrożonym państwom, kupując ich obligacje. Tych pożyczek udzielały banki, głównie francuskie, niemieckie i brytyjskie. Dziś w swych Złoty na walutowym morzu kursy walut Witold Gadomski portfelach mają obligacje zagrożonych krajów warte setki miliardów euro. Banki znajdą się w opałach i uratować je może tylko potężny zastrzyk pieniędzy z Europejskiego Banku Centralnego. EBC będzie musiał uruchomić drukarnie pieniędzy.
Na samą myśl o takim scenariuszu inwestorzy wyprzedają obligacje powiązane z euro, lokując pieniądze w dolary. Jeśli w ciągu roku złe scenariusze w strefie euro się nie sprawdzą, waluta europejska będzie w grudniu warta 1,4-1,5 dolara. Ale jeśli wstrząsy nie ustaną, to kursy dwu najważniejszych walut świata mogą się wyrównać.
Nowy zawodnik Dolar, euro, funt, frank szwajcarski, jen to waluty wymienialne w kantorach całego świata. Ale na globalny rynek coraz silniej wpływa juan, ofi cjalnie nazywany renminbi (czyli waluta ludowa). Nie jest w pełni wymienialny, a jego kurs jest sztucznie zaniżony poprzez interwencje Ludowego Banku Chin. W ubiegłym roku na rynkach fi nansowych zapachniało wojną. Nie gorącą – na czołgi i rakiety – ale wojną walutową między Chinami a Stanami Zjednoczonymi i Europą.
Chińczycy przywiązali renminbi do dolara i przez dziesięć lat – od 1995 do 2005 r. – utrzymywali go na niezmiennym poziomie. Jeden dolar wart był 8,277 juana. Przez ten czas wydajność pracy w Chinach rosła w zawrotnym tempie, co przy sztywnym kursie juana oznaczało, że towary eksportowane do USA stawały się coraz tańsze. W 2009 r. USA miały 226,9 mld dol. defi cytu w handlu z Chinami, a w 2010 r. zapewne około 250 mld dol. Amerykanie, a w mniejszym stopniu także Europejczycy, domagają się uwolnienia juana lub jego rewaluacji. W ostatnich latach chińska waluta nieco się umocniła i dolar kosztuje dziś 6,63 juana, ale kurs równowagi byłby na poziomie około 4 juanów.
Te chińskie manipulacje kursem są kosztowne. Chiny zgromadziły przeszło 2,5 bln (2500 mld) dol. i mogą tylko bezradnie patrzeć, jak ich rezerwy tracą wartość wraz ze spadkiem kursu amerykańskiego pieniądza. Co więcej, pompowane przez Rezerwę Federalną dolary nadmuchują w Chinach bańkę spekulacyjną i podnoszą poziom cen. W grudniu 2010 r. Ludowy Bank Chin musiał po raz kolejny podnieść stopy procentowe, by zapobiec kryzysowi.
Po wzburzonym walutowym oceanie płynie mała łódeczka – polski złoty. Jeśli w tym roku trafi my na strefę ciszy, złoty będzie się umacniał. Mówiąc językiem analityków fnansowych – istnieje przestrzeń dla aprecjacji naszej waluty. Otwarcie gospodarki na świat sprawia, że uruchamiane są rezerwy, wcześniej uśpione, i szybko rośnie wydajność pracy. Gospodarka staje się coraz bardziej konkurencyjna i to umacnia walutę. Proces ten przyspieszył, gdy Polska weszła do Unii Europejskiej. W kwietniu 2004 r. dolar kosztował przeszło 4 zł, euro 4,80, a frank szwajcarski 3,1 zł. W ciągu ponad sześciu lat nasza waluta umocniła się wobec dolara o jedną trzecią, wobec euro o jedną czwartą. Tylko szwajcarski frank nie dał się pobić.
I to jest problem, gdyż frank szwajcarski jest ulubioną walutą, w jakiej zaciągamy kredyty hipoteczne. Przed trzema laty, gdy frank był rekordowo tani (w sierpniu 2008 r. mniej niż 2 zł), 80 proc. kredytów hipotecznych było zaciąganych w tej walucie. Dziś kredyty we frankach stanowią tylko kilka procent wszystkich, choć właśnie teraz opłacałoby się je zaciągać. Bo szansa na to, że frank dalej będzie się umacniał wobec złotego, nie jest duża.
No, chyba że natrafi my na sztorm. Każde zamieszanie na rynkach finansowych, nawet z dala od Polski (a tym bardziej w pobliżu, na przykład na Węgrzech), osłabia naszą walutę, choć złoty niczemu nie jest winny. Tyle że jest małą łódeczką, która musi się zmagać z wielkimi falami. Jak na razie okazuje się odporna na wywrotki, choć kilka razy fala porządnie ją podtopiła.
Autor jest publicystą Gazety Wyborczej
Więcej możesz przeczytać w 4/2011 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.