O politycznej impotencji Wystarczy spojrzeć na Europę, by problemy naszej polityki widzieć w szerszym kontekście i uznać, że nie jest u nas tak źle." Spoglądam więc i szerszy kontekst widzę, ale – co zrobić – wcale mi to nastroju nie poprawia.
W polskiej polityce nie jest tak źle, jak porówna się ją z...". Same kraje Unii Europejskiej dają dość okazji, by to zdanie w satysfakcjonujący dla Polaków sposób dokończyć. Nie jest w naszej polityce tak źle, gdy porównać ją z tragikomedią, jaką stała się polityka włoska, którą symbolizuje naszpikowany viagrą ogier z plejstocenu. W takiej Belgii z kolei od ponad 250 dni nie potrafią nawet skleić koalicji rządowej. Jeszcze trzy lata temu mieliśmy być drugą Irlandią, a tu celtycki tygrys, przez chwilę drugie najbogatsze państwo w Europie, słania się na podciętych łapach. Grekom na pocieszenie zostało już tylko słońce. Węgry dorobiły się lidera, którego pociąga autorytaryzm, co niezwykle ekscytuje naszych czwartorzeczpospolitowców, szczęśliwych, że w środku Europy wciąż jeszcze udaje się wziąć cały kraj za twarz.
Naprawdę nasz kontynent dostarcza całkiem sporo tabletek pocieszycielskich. Cóż jednak począć, na mnie one nie działają. Podejrzewam, że na większość Państwa też nie.
Co tym razem, w roku wyborczym, obiecają nam nasze partie? Głupie pytanie. Właściwe brzmi: czego to nam nie obiecają? Odpowiedź: wszystko. Co by nam wyszło, gdybyśmy tak zsumowali wstępne propozycje zgłoszone przez PO, PiS, PJN i SLD? Mielibyśmy niższy VAT (PiS), liniowy 19-procentowy PIT (PJN), a owe niższe podatki byłyby wstępem do zmniejszenia deficytu i wejścia do strefy euro (PO). Wstępując do niej, wyszlibyśmy z cienia, który zapewnia nam SLD tworzący gabinet cieni.
Trudno pozbyć się wrażenia, że mamy do czynienia z tasowaniem tych samych zgranych kart przez tych samych zmęczonych ludzi. Trudno w tym, co słyszymy od naszych partii i naszych liderów, dostrzec jakąś naprawdę świeżą myśl, o sensownej wizji nie wspominając. Ktoś jest tym zaskoczony? Chyba nikt. Bo przecież od lat od żadnego z naszych polityków nie usłyszeliśmy niczego naprawdę świeżego, ważnego, ciekawego i inspirującego. Gracze przy politycznym stole są wystarczająco mocni, by do gry nikogo nie dopuścić. I zbyt zgrani, by zaoferować coś nowego. Inna sprawa, że poprzednie „nowości" na naszym politycznym rynku najczęściej odstraszały. Lepper, Giertych? To może już zostańmy przy tym, co mamy. Najnowsze nowości? Palikot, PJN – jeśli to ma być świeża krew, to może dajmy sobie spokój. A przecież chciałoby się jednak mieć jakąś nadzieję.
Tegoroczne wybory będą pierwszymi od ponad dekady, z którymi większość elektoratu nie powinna wiązać żadnych nadziei na realną odmianę, na jakiś nowy impuls, na politycznego kopa. Sukcesem będzie już stworzenie w miarę sensownej, spójnej koalicji. O spójnym programie, o pełnym determinacji wysiłku, by coś naprawdę zmienić, lepiej zapomnieć.
Dlaczego tak jest? Nasza polityka w ciągu minionych 22 lat zdołała już wyczerpać wszystkie płytkie rezerwy. Teraz potrzebne byłyby: nowa energia, nowa myśl, nowy pomysł – wszystko to, czego nasi politycy nie mają, bo mieć nie muszą. Polityczny kartel ma się świetnie. Państwo co najwyżej przesiądą się z ław koalicji do ław opozycji. I tyle. W takiej Wielkiej Brytanii, gdy kończy się epoka Blaira – Browna, w odwodzie jest Cameron. W USA, gdy kończy się epoka Busha, pojawia się jakiś Obama, we Francji, jak nie idzie Sarkozy’emu, to na zapleczu jest jakiś Strauss-Kahn. U nas już dawno rządy sprawują impas i stagnacja. I będą rządziły nadal. Co nam obiecają nasi politycy? A niby co mają obiecać? Cud, kontynuację, przełom – a niby dlaczego PO miałaby go dokonać? Powtórkę z obłąkańczych rządów z lat 2005- -2007? Jabłko dla każdego? Kto w Polsce na serio uwierzy w jakąkolwiek propozycję, skoro sami politycy nie bardzo sprawiają wrażenie, że wierzą w to, co mówią.
Kończy się pewna epoka polityczna, powoli w przeszłość odchodzą ci, którzy pojawili się w niej w 1989 r., ale kończenie się i odchodzenie jakiś czas jeszcze potrwa. Co byłoby dobrą wiadomością, gdyby kroiła się jakaś sensowna alternatywa. Ale jej nie widać.
Dobrze, zapomnijmy więc o wizjach i o dalekiej perspektywie. Skoncentrujmy się na tym, co tu i teraz. Tu i teraz rządzą PO i Donald Tusk. Wciąż nie wiadomo do końca, w jakim celu rządzą. I to jest największe zadanie premiera – powiedzieć Polakom, po co rządzi. Powiedzieć za chwilę, a nie jesienią, przed wyborami, bo jest wielce prawdopodobne, że wynik wyborów zdecyduje się już w marcu i w kwietniu. PO, rząd i premier są w defensywie. Ofensywa nie powinna jednak polegać na szarży na PiS. Premier musi wyjaśnić Polakom, jakie są jego cele oraz z kim i jak chce je osiągnąć. To jest absolutne minimum.
Oczywiście nieosiągalne może być nawet to minimum. Co wtedy? Rozejrzymy się po Europie i stwierdzimy, że w końcu fatalnie i śmiesznie jest nie tylko u nas.
Naprawdę nasz kontynent dostarcza całkiem sporo tabletek pocieszycielskich. Cóż jednak począć, na mnie one nie działają. Podejrzewam, że na większość Państwa też nie.
Co tym razem, w roku wyborczym, obiecają nam nasze partie? Głupie pytanie. Właściwe brzmi: czego to nam nie obiecają? Odpowiedź: wszystko. Co by nam wyszło, gdybyśmy tak zsumowali wstępne propozycje zgłoszone przez PO, PiS, PJN i SLD? Mielibyśmy niższy VAT (PiS), liniowy 19-procentowy PIT (PJN), a owe niższe podatki byłyby wstępem do zmniejszenia deficytu i wejścia do strefy euro (PO). Wstępując do niej, wyszlibyśmy z cienia, który zapewnia nam SLD tworzący gabinet cieni.
Trudno pozbyć się wrażenia, że mamy do czynienia z tasowaniem tych samych zgranych kart przez tych samych zmęczonych ludzi. Trudno w tym, co słyszymy od naszych partii i naszych liderów, dostrzec jakąś naprawdę świeżą myśl, o sensownej wizji nie wspominając. Ktoś jest tym zaskoczony? Chyba nikt. Bo przecież od lat od żadnego z naszych polityków nie usłyszeliśmy niczego naprawdę świeżego, ważnego, ciekawego i inspirującego. Gracze przy politycznym stole są wystarczająco mocni, by do gry nikogo nie dopuścić. I zbyt zgrani, by zaoferować coś nowego. Inna sprawa, że poprzednie „nowości" na naszym politycznym rynku najczęściej odstraszały. Lepper, Giertych? To może już zostańmy przy tym, co mamy. Najnowsze nowości? Palikot, PJN – jeśli to ma być świeża krew, to może dajmy sobie spokój. A przecież chciałoby się jednak mieć jakąś nadzieję.
Tegoroczne wybory będą pierwszymi od ponad dekady, z którymi większość elektoratu nie powinna wiązać żadnych nadziei na realną odmianę, na jakiś nowy impuls, na politycznego kopa. Sukcesem będzie już stworzenie w miarę sensownej, spójnej koalicji. O spójnym programie, o pełnym determinacji wysiłku, by coś naprawdę zmienić, lepiej zapomnieć.
Dlaczego tak jest? Nasza polityka w ciągu minionych 22 lat zdołała już wyczerpać wszystkie płytkie rezerwy. Teraz potrzebne byłyby: nowa energia, nowa myśl, nowy pomysł – wszystko to, czego nasi politycy nie mają, bo mieć nie muszą. Polityczny kartel ma się świetnie. Państwo co najwyżej przesiądą się z ław koalicji do ław opozycji. I tyle. W takiej Wielkiej Brytanii, gdy kończy się epoka Blaira – Browna, w odwodzie jest Cameron. W USA, gdy kończy się epoka Busha, pojawia się jakiś Obama, we Francji, jak nie idzie Sarkozy’emu, to na zapleczu jest jakiś Strauss-Kahn. U nas już dawno rządy sprawują impas i stagnacja. I będą rządziły nadal. Co nam obiecają nasi politycy? A niby co mają obiecać? Cud, kontynuację, przełom – a niby dlaczego PO miałaby go dokonać? Powtórkę z obłąkańczych rządów z lat 2005- -2007? Jabłko dla każdego? Kto w Polsce na serio uwierzy w jakąkolwiek propozycję, skoro sami politycy nie bardzo sprawiają wrażenie, że wierzą w to, co mówią.
Kończy się pewna epoka polityczna, powoli w przeszłość odchodzą ci, którzy pojawili się w niej w 1989 r., ale kończenie się i odchodzenie jakiś czas jeszcze potrwa. Co byłoby dobrą wiadomością, gdyby kroiła się jakaś sensowna alternatywa. Ale jej nie widać.
Dobrze, zapomnijmy więc o wizjach i o dalekiej perspektywie. Skoncentrujmy się na tym, co tu i teraz. Tu i teraz rządzą PO i Donald Tusk. Wciąż nie wiadomo do końca, w jakim celu rządzą. I to jest największe zadanie premiera – powiedzieć Polakom, po co rządzi. Powiedzieć za chwilę, a nie jesienią, przed wyborami, bo jest wielce prawdopodobne, że wynik wyborów zdecyduje się już w marcu i w kwietniu. PO, rząd i premier są w defensywie. Ofensywa nie powinna jednak polegać na szarży na PiS. Premier musi wyjaśnić Polakom, jakie są jego cele oraz z kim i jak chce je osiągnąć. To jest absolutne minimum.
Oczywiście nieosiągalne może być nawet to minimum. Co wtedy? Rozejrzymy się po Europie i stwierdzimy, że w końcu fatalnie i śmiesznie jest nie tylko u nas.
Więcej możesz przeczytać w 9/2011 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.