Nie jest źle, że powoli, jest źle, kiedy nie wiadomo dokąd.
Jak zapewne bardzo wielu Polaków chcę głosować na Platformę Obywatelską, ale bardzo bym się cieszył, gdybym mógł głosować na PO nie tylko dlatego, żeby nie wygrał PiS lub żeby SLD nie osiągnął nadmiernie dobrego wyniku, ale z chociażby odrobiną myśli pozytywnych. Czy to jest jeszcze możliwe? Nie jestem całkiem przekonany, jednak niech żywi nie tracą nadziei. Czego zatem należy oczekiwać od Platformy w najbliższych miesiącach, a czego wolelibyśmy nie słyszeć, nie widzieć, nie czuć?
Zacznijmy od tego, co jest lub było niedobre. Niedobrze jest, kiedy słyszymy, że przywódcy PO się kłócą (a nie tylko prowadzą twórczy dialog, bo jakoś w to nie wierzę), ale niedobrze jest również, kiedy od rozmaitych posłów słyszymy, że w partii panuje taka jedność jak nigdy przedtem i wszystko jest nadzwyczajnie, bo to nieprawda. W dodatku słowa typu „jedność" budzą we mnie jakieś niepokojące skojarzenia zarówno z minionymi latami, jak i z PiS, w którym zresztą też jedności nie ma. Wystarczy jasno powiedzieć, że partia ze względu na zbliżające się wybory nie będzie prowadziła sporów personalnych, a nie warto sugerować, że wszyscy myślą to samo, bo to i głupio, i podejrzanie. A gdyby myśleli tak samo, świadczyłoby to o PO jak najgorzej.
Niedobrze jest, kiedy premiera nie ma w mediach. Gdyż premier jest na pewno potęgą, jeżeli chodzi o zdolność zachęcania Polaków do Platformy. Tak już jest, że opatrzność jednym dała talent medialny, innym zaś go odmówiła. Donald Tusk ma ten talent i ma uśmiech, który potrafi rozbroić nawet nieprzekonanych. Lepiej by było, gdyby premier nie tylko mówił, ale także mówił o sprawach konkretnych i sensownych, a przede wszystkim nie posługiwał się językiem agresywnym – jak podczas wystąpienia po raporcie MAK – gdyż nie jest to jego właściwy talent, a Polacy agresywnego języka nigdy nie lubili. Społeczeństwo jest zawsze za zgodą, czy chociażby jej pozorami, nienawistnicy natomiast i tak są nie po tej stronie, do której Donald Tusk może trafić, a już na pewno ich nie przekona. Premier powinien teraz mówić o tym, co się PO udało w ostatnim okresie, a spraw ważnych, chociaż nie zasadniczych, jakie się udały, jest sporo: jak niezła ustawa o nauce i szkolnictwie wyższym, jak zmiana działania hipotek, jak ratownictwo medyczne i sporo innych.
Niedobrze jest wreszcie obiecywać, planować, projektować. Wiadomo, że nadchodzące wybory skłaniają do obietnic. Jednak plany i projekty w polityce mają tę naturę, że nigdy nie udaje się ich zrealizować w zamierzonej postaci, że zawsze rzeczywistość jest bardziej blada od wyobrażeń, a wobec tego ludzie zawsze będą rozczarowani. Rozsądni politycy zatem nie rysują planów, lecz – i tu przechodzimy do tego, co PO mogłaby uczynić pozytywnego – wyjaśniają obywatelom, co robią i co mają zrobić, za dzień, za miesiąc, za trzy miesiące. Wyjaśniają do znudzenia, gdyż obywatele tylko w ten sposób uzyskują poczucie, że uczestniczą w życiu publicznym. Głos wrzucany do urny raz na cztery lata jest ważny, ale wszyscy mamy poczucie tego, jak niewiele od nas zależy. To można zmieniać, ale nie przez fikcję debaty publicznej, która nigdzie się nie toczy, lecz przez wytworzenie chęci partycypacji. Partycypacja ta może i najczęściej musi być bierna, ale to o wiele lepiej, niż kiedy ktoś podejmuje za nas decyzje, których my ani nie rozumiemy, ani – często – nie znamy ich ewentualnych konsekwencji.
Dlatego nie mam pretensji do Platformy Obywatelskiej, że nie przeprowadza radykalnej reformy finansów państwa, gdyż boję się wszystkich radykalnych reform. Polityka małych kroków wcale nie jest zła, o ile obywatele zdają sobie sprawę z tego, na czym te kroki polegają i dokąd powoli zmierzamy. Nie jest źle, że powoli, jest źle, kiedy nie wiadomo dokąd. To nas zaś prowadzi do kwestii, która przed wyborami powinna stanowić przedmiot już nie fikcyjnej, lecz rzeczywistej debaty, a mianowicie priorytetów, jakie państwo, jakie określona partia formułuje na użytek społecznej wiedzy i dyskusji. Politycy powtarzają, że chodzi o kwestie programów. W tym ględzeniu o programach celują Jarosław Kaczyński i Grzegorz Napieralski. Otóż nam nie jest potrzebna wiedza o programach, lecz o priorytetach. Tylko i aż tyle. Uzgodnienie priorytetów politycznych ze społeczeństwem jest bowiem możliwe i pozwala społeczeństwu na zdanie sobie sprawy, że istnieje wspólny interes narodowy.
Tu docieramy do kwestii, którą Platforma może postawić, wcale nie zamykając dyskusji ani nie biorąc na siebie pełnej odpowiedzialności, a zarazem zyskać dzięki temu długoletnią wdzięczność znacznej części obywateli. Chodzi właśnie o treść pojęcia interesu narodowego. Jestem przekonany, że poczucie chaosu czy rozgardiaszu, jakie wszyscy dziś mamy, wynika przede wszystkim z tego, że nie łączy nas poczucie wspólnoty interesu narodowego. Odzyskanie idei interesu narodowego to propozycja dla PO, realizowalna i konieczna, a wtedy będę mógł zagłosować z przyjemności, a nie z konieczności.
Zacznijmy od tego, co jest lub było niedobre. Niedobrze jest, kiedy słyszymy, że przywódcy PO się kłócą (a nie tylko prowadzą twórczy dialog, bo jakoś w to nie wierzę), ale niedobrze jest również, kiedy od rozmaitych posłów słyszymy, że w partii panuje taka jedność jak nigdy przedtem i wszystko jest nadzwyczajnie, bo to nieprawda. W dodatku słowa typu „jedność" budzą we mnie jakieś niepokojące skojarzenia zarówno z minionymi latami, jak i z PiS, w którym zresztą też jedności nie ma. Wystarczy jasno powiedzieć, że partia ze względu na zbliżające się wybory nie będzie prowadziła sporów personalnych, a nie warto sugerować, że wszyscy myślą to samo, bo to i głupio, i podejrzanie. A gdyby myśleli tak samo, świadczyłoby to o PO jak najgorzej.
Niedobrze jest, kiedy premiera nie ma w mediach. Gdyż premier jest na pewno potęgą, jeżeli chodzi o zdolność zachęcania Polaków do Platformy. Tak już jest, że opatrzność jednym dała talent medialny, innym zaś go odmówiła. Donald Tusk ma ten talent i ma uśmiech, który potrafi rozbroić nawet nieprzekonanych. Lepiej by było, gdyby premier nie tylko mówił, ale także mówił o sprawach konkretnych i sensownych, a przede wszystkim nie posługiwał się językiem agresywnym – jak podczas wystąpienia po raporcie MAK – gdyż nie jest to jego właściwy talent, a Polacy agresywnego języka nigdy nie lubili. Społeczeństwo jest zawsze za zgodą, czy chociażby jej pozorami, nienawistnicy natomiast i tak są nie po tej stronie, do której Donald Tusk może trafić, a już na pewno ich nie przekona. Premier powinien teraz mówić o tym, co się PO udało w ostatnim okresie, a spraw ważnych, chociaż nie zasadniczych, jakie się udały, jest sporo: jak niezła ustawa o nauce i szkolnictwie wyższym, jak zmiana działania hipotek, jak ratownictwo medyczne i sporo innych.
Niedobrze jest wreszcie obiecywać, planować, projektować. Wiadomo, że nadchodzące wybory skłaniają do obietnic. Jednak plany i projekty w polityce mają tę naturę, że nigdy nie udaje się ich zrealizować w zamierzonej postaci, że zawsze rzeczywistość jest bardziej blada od wyobrażeń, a wobec tego ludzie zawsze będą rozczarowani. Rozsądni politycy zatem nie rysują planów, lecz – i tu przechodzimy do tego, co PO mogłaby uczynić pozytywnego – wyjaśniają obywatelom, co robią i co mają zrobić, za dzień, za miesiąc, za trzy miesiące. Wyjaśniają do znudzenia, gdyż obywatele tylko w ten sposób uzyskują poczucie, że uczestniczą w życiu publicznym. Głos wrzucany do urny raz na cztery lata jest ważny, ale wszyscy mamy poczucie tego, jak niewiele od nas zależy. To można zmieniać, ale nie przez fikcję debaty publicznej, która nigdzie się nie toczy, lecz przez wytworzenie chęci partycypacji. Partycypacja ta może i najczęściej musi być bierna, ale to o wiele lepiej, niż kiedy ktoś podejmuje za nas decyzje, których my ani nie rozumiemy, ani – często – nie znamy ich ewentualnych konsekwencji.
Dlatego nie mam pretensji do Platformy Obywatelskiej, że nie przeprowadza radykalnej reformy finansów państwa, gdyż boję się wszystkich radykalnych reform. Polityka małych kroków wcale nie jest zła, o ile obywatele zdają sobie sprawę z tego, na czym te kroki polegają i dokąd powoli zmierzamy. Nie jest źle, że powoli, jest źle, kiedy nie wiadomo dokąd. To nas zaś prowadzi do kwestii, która przed wyborami powinna stanowić przedmiot już nie fikcyjnej, lecz rzeczywistej debaty, a mianowicie priorytetów, jakie państwo, jakie określona partia formułuje na użytek społecznej wiedzy i dyskusji. Politycy powtarzają, że chodzi o kwestie programów. W tym ględzeniu o programach celują Jarosław Kaczyński i Grzegorz Napieralski. Otóż nam nie jest potrzebna wiedza o programach, lecz o priorytetach. Tylko i aż tyle. Uzgodnienie priorytetów politycznych ze społeczeństwem jest bowiem możliwe i pozwala społeczeństwu na zdanie sobie sprawy, że istnieje wspólny interes narodowy.
Tu docieramy do kwestii, którą Platforma może postawić, wcale nie zamykając dyskusji ani nie biorąc na siebie pełnej odpowiedzialności, a zarazem zyskać dzięki temu długoletnią wdzięczność znacznej części obywateli. Chodzi właśnie o treść pojęcia interesu narodowego. Jestem przekonany, że poczucie chaosu czy rozgardiaszu, jakie wszyscy dziś mamy, wynika przede wszystkim z tego, że nie łączy nas poczucie wspólnoty interesu narodowego. Odzyskanie idei interesu narodowego to propozycja dla PO, realizowalna i konieczna, a wtedy będę mógł zagłosować z przyjemności, a nie z konieczności.
Więcej możesz przeczytać w 9/2011 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.