Wiosna nadeszła. Czas jeszcze umiarkowanego, ale jednak negliżu i zalotów. Wiem to, bo właśnie zaczęto się do mnie zalecać. Spokojnie, nie tylko do mnie, do Państwa też.
Kampania wyborcza ruszyła. Platforma i PiS, Donald Tusk i Jarosław Kaczyński rozpoczęli bój o polityczne centrum. Rozsądnie, w polityce jak w boksie, trzeba zająć miejsce w centrum ringu, kto da się zepchnąć na liny, przegrał. Walka o polityczny środek toczy się jak zawsze. Kaczyński i Tusk przekonują, że są tacy jak my i że nikt inny tak jak oni nie obroni nas i naszych interesów.
Donald Tusk przystąpił do batalii o część elektoratu, dzięki której wygrał wybory w 2007 r. i bez której wyborów nie wygra albo wygra tak, że niezbędna będzie jakaś koślawa koalicja. To batalia o młodzież z wielkich miast. Politycy PO mogą się śmiać z celebrytów mieszających się do polityki, a nie mieszających drinki, ale wiedzą, że przestanie być śmiesznie, gdy młodzież definitywnie uzna, że PO nie jest ani cool, ani trendy, ani spox, ani nawet OK.
Stąd kurs premiera na „Drugie śniadanie mistrzów". Nie jest to może wyzwanie na miarę udziału w misji „Świt odysei” (chyba najbardziej idiotyczna i pretensjonalna nazwa operacji wojskowej w historii), ale szef rządu ma rację. Nasze wybory zdecydują się w Warszawie i w Gdańsku, a nie w Bengazi ani w Misracie, a Meller będzie miał na nie większy wpływ niż Kaddafi. Zresztą lepiej się sfokusować na „Drugim śniadaniu mistrzów” niż na Lidze Mistrzów.
Jarosław Kaczyński zamiast na „Drugie śniadanie mistrzów" wybrał się na zakupy śniadaniowe. Doceńmy determinację prezesa PiS. Odprasowana dwustuzłotówka nie wskazuje na to, że wizyty w spożywczaku są dla niego codziennością. Zakupy prezesa to wizerunkowy gambit. Będą pewnie następne. Korzystanie z bankomatu? Konto w banku? Prawo jazdy? Skoro była już deklaracja o radości z posiadania iPada, to możliwe jest wszystko.
Do bitwy o centrum obaj politycy przystąpili z wielką werwą. Ale jak to z braniem ostrych zakrętów bywa, manewr nie jest pozbawiony ryzyka. I nie chodzi tylko o eventowo-werbalne pułapki. Diabli wiedzą, czy mniej wiarygodny jest Kaczyński opowiadający, jak to przez Tuska wzrosły ceny, czy Tusk pomstujący na spekulantów i deklarujący, że cała jego rodzina robi zakupy w Biedronce.
Premier Tusk w odpowiedzi na pytanie o dziedzictwo, które chce po sobie zostawić, powiedział kiedyś w moim programie, że miałoby to być przekonanie zwykłych Polaków, że jest fajnym facetem. Otóż nie mam wrażenia, że źródłem jego problemów jest to, iż większość Polaków straciła wiarę, że jest fajnym facetem. Ludzie zawiedzeni jego rządami nabrali raczej wątpliwości, że fajny facet niekoniecznie jest silnym przywódcą. Bo fajny facet w ostatnim czasie niezupełnie dawał swym rodakom poczucie, że wie, dokąd nas wiedzie. Wyliczanka z jego artykułu w „Gazecie Wyborczej" robi mniej więcej takie samo wrażenie jak odczytywanie pożółkłych już dziś kartek z tekstem jego exposé.
Jarosław Kaczyński też ma na swej drodze do centrum wiele pułapek. Oto znowu widzimy Kaczyńskiego w wersji soft. Nawiasem mówiąc, jest intrygujące, że ta kolejna przemiana lidera PiS została niemal niezauważona, choć jego transformacja z wersji hard w soft była komentowana przez wiele tygodni. Ale transformacja jest oczywista. Kaczyński zarzuca Tuskowi, że jest jak wójt, ale nie zarzuca mu, jak jeszcze niedawno, że jest zdrajcą. W dużym artykule ani razu nie wspomniał o Smoleńsku, co jest większym sukcesem niż wizyta w sklepie. Ale do wyborów zostało jeszcze siedem miesięcy. Jak długo prezes wytrzyma? Kiedy pęknie? A po drodze jest przecież smoleńska rocznica. I to już za chwilę. Czy zobaczymy wtedy Jarosława Kaczyńskiego skupionego i smutnego, a zadawaniem ciężkich politycznych ciosów zajmą się inni? Być może.
Na naszych oczach zaczyna się trzecie bezpośrednie wyborcze starcie dwóch najważniejszych polityków w Polsce. Ewenement na skalę światową, bo tylko u nas wyborcza porażka, nawet pięciokrotna, raz za razem, nie wywołuje zmiany lidera partii i nie eliminuje z polityki. Napędzani niechęcią graniczącą z nienawiścią dwaj politycy są na siebie skazani i sobie niezbędni. Stanowią supertoksyczny związek. Według wszelkiego prawdopodobieństwa bój ich to będzie w tej konstelacji ostatni. I z powodów generacyjnych, i ze względu na zmęczenie materiału. Nawet w naszej przypominającej kartel polityce w końcu nastąpi kiedyś kadrowa rotacja.
Na razie w centrum politycznego ringu rozpoczęło się boksowanie na dystans. Zamiast szarż ostrożne ciosy proste i szukanie potencjalnych słabości rywala. Już niedługo zaczną się wymiany ciosów, zobaczymy sierpowe i haki. A ponieważ nikt nikogo tu zbyt wcześnie nie znokautuje, w październiku zobaczymy fascynującą ostatnią rundę. Nie wykluczam, że zdecydowanie bardziej fascynującą niż wrześniowy pojedynek Adamek – Kliczko.
Donald Tusk przystąpił do batalii o część elektoratu, dzięki której wygrał wybory w 2007 r. i bez której wyborów nie wygra albo wygra tak, że niezbędna będzie jakaś koślawa koalicja. To batalia o młodzież z wielkich miast. Politycy PO mogą się śmiać z celebrytów mieszających się do polityki, a nie mieszających drinki, ale wiedzą, że przestanie być śmiesznie, gdy młodzież definitywnie uzna, że PO nie jest ani cool, ani trendy, ani spox, ani nawet OK.
Stąd kurs premiera na „Drugie śniadanie mistrzów". Nie jest to może wyzwanie na miarę udziału w misji „Świt odysei” (chyba najbardziej idiotyczna i pretensjonalna nazwa operacji wojskowej w historii), ale szef rządu ma rację. Nasze wybory zdecydują się w Warszawie i w Gdańsku, a nie w Bengazi ani w Misracie, a Meller będzie miał na nie większy wpływ niż Kaddafi. Zresztą lepiej się sfokusować na „Drugim śniadaniu mistrzów” niż na Lidze Mistrzów.
Jarosław Kaczyński zamiast na „Drugie śniadanie mistrzów" wybrał się na zakupy śniadaniowe. Doceńmy determinację prezesa PiS. Odprasowana dwustuzłotówka nie wskazuje na to, że wizyty w spożywczaku są dla niego codziennością. Zakupy prezesa to wizerunkowy gambit. Będą pewnie następne. Korzystanie z bankomatu? Konto w banku? Prawo jazdy? Skoro była już deklaracja o radości z posiadania iPada, to możliwe jest wszystko.
Do bitwy o centrum obaj politycy przystąpili z wielką werwą. Ale jak to z braniem ostrych zakrętów bywa, manewr nie jest pozbawiony ryzyka. I nie chodzi tylko o eventowo-werbalne pułapki. Diabli wiedzą, czy mniej wiarygodny jest Kaczyński opowiadający, jak to przez Tuska wzrosły ceny, czy Tusk pomstujący na spekulantów i deklarujący, że cała jego rodzina robi zakupy w Biedronce.
Premier Tusk w odpowiedzi na pytanie o dziedzictwo, które chce po sobie zostawić, powiedział kiedyś w moim programie, że miałoby to być przekonanie zwykłych Polaków, że jest fajnym facetem. Otóż nie mam wrażenia, że źródłem jego problemów jest to, iż większość Polaków straciła wiarę, że jest fajnym facetem. Ludzie zawiedzeni jego rządami nabrali raczej wątpliwości, że fajny facet niekoniecznie jest silnym przywódcą. Bo fajny facet w ostatnim czasie niezupełnie dawał swym rodakom poczucie, że wie, dokąd nas wiedzie. Wyliczanka z jego artykułu w „Gazecie Wyborczej" robi mniej więcej takie samo wrażenie jak odczytywanie pożółkłych już dziś kartek z tekstem jego exposé.
Jarosław Kaczyński też ma na swej drodze do centrum wiele pułapek. Oto znowu widzimy Kaczyńskiego w wersji soft. Nawiasem mówiąc, jest intrygujące, że ta kolejna przemiana lidera PiS została niemal niezauważona, choć jego transformacja z wersji hard w soft była komentowana przez wiele tygodni. Ale transformacja jest oczywista. Kaczyński zarzuca Tuskowi, że jest jak wójt, ale nie zarzuca mu, jak jeszcze niedawno, że jest zdrajcą. W dużym artykule ani razu nie wspomniał o Smoleńsku, co jest większym sukcesem niż wizyta w sklepie. Ale do wyborów zostało jeszcze siedem miesięcy. Jak długo prezes wytrzyma? Kiedy pęknie? A po drodze jest przecież smoleńska rocznica. I to już za chwilę. Czy zobaczymy wtedy Jarosława Kaczyńskiego skupionego i smutnego, a zadawaniem ciężkich politycznych ciosów zajmą się inni? Być może.
Na naszych oczach zaczyna się trzecie bezpośrednie wyborcze starcie dwóch najważniejszych polityków w Polsce. Ewenement na skalę światową, bo tylko u nas wyborcza porażka, nawet pięciokrotna, raz za razem, nie wywołuje zmiany lidera partii i nie eliminuje z polityki. Napędzani niechęcią graniczącą z nienawiścią dwaj politycy są na siebie skazani i sobie niezbędni. Stanowią supertoksyczny związek. Według wszelkiego prawdopodobieństwa bój ich to będzie w tej konstelacji ostatni. I z powodów generacyjnych, i ze względu na zmęczenie materiału. Nawet w naszej przypominającej kartel polityce w końcu nastąpi kiedyś kadrowa rotacja.
Na razie w centrum politycznego ringu rozpoczęło się boksowanie na dystans. Zamiast szarż ostrożne ciosy proste i szukanie potencjalnych słabości rywala. Już niedługo zaczną się wymiany ciosów, zobaczymy sierpowe i haki. A ponieważ nikt nikogo tu zbyt wcześnie nie znokautuje, w październiku zobaczymy fascynującą ostatnią rundę. Nie wykluczam, że zdecydowanie bardziej fascynującą niż wrześniowy pojedynek Adamek – Kliczko.
Więcej możesz przeczytać w 13/2011 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.