Elizabeth Taylor, ostatnia wielka gwiazda Hollywood, odeszła, zabierając z sobą czar złotych lat fabryki snów i magię filmowego mitu.
Przez niemal siedemdziesiąt lat swojej kariery nawet na chwilę nie przestała być gwiazdą w hollywoodzkim stylu. Nigdy nie pokazała się publicznie bez swojej ukochanej biżuterii i bez makijażu. Nikt nie widział jej w dżinsach. Od chwili kiedy z nastoletniej gwiazdki stała się dorosłą, emanującą seksapilem aktorką i femme fatale, pozostała niedostępną damą otoczoną luksusem i prowadzącą życie składające się z przyjęć, skandali i niewyobrażalnie dramatycznych zwrotów. Nie znosiła, kiedy zdrabniano jej imię. Mawiała: „Ci, którzy mnie dobrze znają, nigdy nie nazywają mnie Liz, zawsze Elizabeth, a tym, którzy mają nadzieję mnie poznać, też to radzę".
Więcej możesz przeczytać w 13/2011 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.