Sąsiedzi zawsze mówią: „Szok! Taki spokojny człowiek. Kto by się spodziewał?". Tak jak teraz, kiedy media donoszą o babci, która zabiła wnuki i popełniła samobójstwo. O tragedii na wyspie Jersey, gdzie 30-latek wymordował rodzinę i próbował pozbawić się życia.
Co nimi kierowało, pytamy, jeśli w ogóle jeszcze chce nam się pytać. Czy wnuczęta były nieuleczalnie chore i babcia chciała im ulżyć? Sobie? Co czuła? O czym myślała? Ale ona i tak już nie żyje. A ów Damian R.? Zazdrość? Katastrofa finansowa? Strach pod życiową ścianą? Choroba psychiczna? Wcześniej próbował już popełnić samobójstwo, odratowano go i puszczono bez badań.
Czasem taka historia, jeśli jest szczególnie drastyczna, przebije się na pierwsze strony gazet, najczęściej jednak ląduje w notkach na stronach lokalnych.
„Przez całe życie tańczymy na cienkim lodzie, pod nim jest zimno i szybko się umiera. Pod niektórymi lód pęka i zaczynają tonąć. Ten moment mnie właśnie ciekawi" – pisze Ferdinand von Schirach we wstępie do swej właśnie wydanej po polsku znakomitej książki „Przestępstwo”. „Jim Jarmusch powiedział kiedyś, że wolałby zrobić film o mężczyźnie, który wychodzi z psem, niż o cesarzu Chin. Ze mną jest tak samo. Piszę o postępowaniach karnych, prowadziłem obronę w ponad siedmiuset – naprawdę jednak piszę o człowieku, jego klęsce, winie i wielkości”.
Zajawki na obwolucie, takie jak ta: „500 tys. sprzedanych egzemplarzy w Niemczech" raczej mnie odstraszają i każą się spodziewać umiarkowanego badziewia, a w lepszym przypadku – nikomu nieszkodzącego banału. Temat, historie procesowe, również nie przyspieszył rytmu bicia mego serca. I nawet nie to, że autor zyskał adwokacką sławę, broniąc jednego z ostatnich przywódców NRD, Güntera Schabowskiego. Zafrapował mnie dziadek autora, Baldur von Schirach, przywódca Hitlerjugend, a później do końca wojny gauleiter Wiednia.
Nie to żebym się spodziewał kolejnego niemieckiego rozliczania dzieci, a teraz wnuków ze złowrogą spuścizną ojców i dziadków. Wiedziałem, że rzecz zupełnie o czym innym. Ale moje nigdy niewygasłe i regularnie wspomagane coraz nowszymi publikacjami zafascynowanie hitlerowskim złem pchnęło mnie na szczęście do „Przestępstwa".
Jedenaście niezwykłych historii o jak najbardziej zwyczajnych ludziach. Podszytych niejednokrotnie ulotnym przeczuciem, że to mógłbym być ja, że to moglibyście być wy, że to pod nami mógłby się zarwać lód. Kiedy to się dzieje? Jak to się dzieje? Dlaczego ktoś nagle eksploduje? Wpada w szaleństwo? Co siedzi w głowie drugiego człowieka? „No ale, pomyślał Schmid, kto tam zna drugiego człowieka".
W „Przestępstwie" nie ma zbędnego słowa. Von Schirach pisze jak mistrz minimalistycznego reportażu, w swych krótkich historiach precyzyjnie buduje napięcie. Jego zderzenie powściągliwości stylu z gorączką opisywanych historii obezwładnia.
„Nasze prawo karne opiera się na zasadzie winy. Według niej wymierzamy karę, pytając, w jakiej mierze możemy obarczyć danego człowieka odpowiedzialnością za jego postępki. Skomplikowana sprawa. Łatwiejsza była w średniowieczu – karano tylko za czyn. Złodziejowi odrąbywano rękę, i to zawsze, obojętne, czy ukradł z chciwości, czy dlatego, że inaczej umarłby z głodu. Kary tworzyły wtedy rodzaj matematyki, każdy czyn podlegał ściśle ustalonemu ich wymiarowi. Nasze współczesne prawo karne lepiej oddaje sprawiedliwość życiu, jest mądrzejsze, ale zarazem trudniejsze".
Jak historia bratobójstwa, w której nawet prokurator współczuje morderczyni. Bankowego rabusia, któremu ławniczki po tym, jak płacząc, uznawały go za winnego, kupiły bilet lotniczy. By po wyjściu z więzienia mógł wrócić do domu.
Książka von Schiracha może nie spodobać się czytelnikom, którzy właśnie chcieliby więcej prostego średniowiecza w dzisiejszych pokręconych czasach. Ale może i ich ujmie mistrzowska literatura faktu „Przestępstwa". A sam autor nie ocenia. Tylko pyta. Bardzo spokojnie. A czasem każda odpowiedź jest zła.
To jedna z najpiękniejszych i najbardziej poruszających książek jakie ostatnio przeczytałem, mimo iż do prawa mam stosunek równie emocjonalny jak do golfa czy do segregacji odpadków. Chciałbym napisać: „głęboko humanistyczna", ale to jakoś strasznie drętwo brzmi. Kilka lat temu na Słowacji zatrzymywała mnie drogówka i funkcjonariusze zapytali, czy chcę mandat i wizytę na komendzie, czy załatwimy to po „człowieczeńsku”.
„Przestępstwo" jest człowieczeńskie.
Marcin Meller
Dziennikarz, redaktor naczelny „Playboya", prowadzi „Drugie śniadanie mistrzów” w TVN 24
Co nimi kierowało, pytamy, jeśli w ogóle jeszcze chce nam się pytać. Czy wnuczęta były nieuleczalnie chore i babcia chciała im ulżyć? Sobie? Co czuła? O czym myślała? Ale ona i tak już nie żyje. A ów Damian R.? Zazdrość? Katastrofa finansowa? Strach pod życiową ścianą? Choroba psychiczna? Wcześniej próbował już popełnić samobójstwo, odratowano go i puszczono bez badań.
Czasem taka historia, jeśli jest szczególnie drastyczna, przebije się na pierwsze strony gazet, najczęściej jednak ląduje w notkach na stronach lokalnych.
„Przez całe życie tańczymy na cienkim lodzie, pod nim jest zimno i szybko się umiera. Pod niektórymi lód pęka i zaczynają tonąć. Ten moment mnie właśnie ciekawi" – pisze Ferdinand von Schirach we wstępie do swej właśnie wydanej po polsku znakomitej książki „Przestępstwo”. „Jim Jarmusch powiedział kiedyś, że wolałby zrobić film o mężczyźnie, który wychodzi z psem, niż o cesarzu Chin. Ze mną jest tak samo. Piszę o postępowaniach karnych, prowadziłem obronę w ponad siedmiuset – naprawdę jednak piszę o człowieku, jego klęsce, winie i wielkości”.
Zajawki na obwolucie, takie jak ta: „500 tys. sprzedanych egzemplarzy w Niemczech" raczej mnie odstraszają i każą się spodziewać umiarkowanego badziewia, a w lepszym przypadku – nikomu nieszkodzącego banału. Temat, historie procesowe, również nie przyspieszył rytmu bicia mego serca. I nawet nie to, że autor zyskał adwokacką sławę, broniąc jednego z ostatnich przywódców NRD, Güntera Schabowskiego. Zafrapował mnie dziadek autora, Baldur von Schirach, przywódca Hitlerjugend, a później do końca wojny gauleiter Wiednia.
Nie to żebym się spodziewał kolejnego niemieckiego rozliczania dzieci, a teraz wnuków ze złowrogą spuścizną ojców i dziadków. Wiedziałem, że rzecz zupełnie o czym innym. Ale moje nigdy niewygasłe i regularnie wspomagane coraz nowszymi publikacjami zafascynowanie hitlerowskim złem pchnęło mnie na szczęście do „Przestępstwa".
Jedenaście niezwykłych historii o jak najbardziej zwyczajnych ludziach. Podszytych niejednokrotnie ulotnym przeczuciem, że to mógłbym być ja, że to moglibyście być wy, że to pod nami mógłby się zarwać lód. Kiedy to się dzieje? Jak to się dzieje? Dlaczego ktoś nagle eksploduje? Wpada w szaleństwo? Co siedzi w głowie drugiego człowieka? „No ale, pomyślał Schmid, kto tam zna drugiego człowieka".
W „Przestępstwie" nie ma zbędnego słowa. Von Schirach pisze jak mistrz minimalistycznego reportażu, w swych krótkich historiach precyzyjnie buduje napięcie. Jego zderzenie powściągliwości stylu z gorączką opisywanych historii obezwładnia.
„Nasze prawo karne opiera się na zasadzie winy. Według niej wymierzamy karę, pytając, w jakiej mierze możemy obarczyć danego człowieka odpowiedzialnością za jego postępki. Skomplikowana sprawa. Łatwiejsza była w średniowieczu – karano tylko za czyn. Złodziejowi odrąbywano rękę, i to zawsze, obojętne, czy ukradł z chciwości, czy dlatego, że inaczej umarłby z głodu. Kary tworzyły wtedy rodzaj matematyki, każdy czyn podlegał ściśle ustalonemu ich wymiarowi. Nasze współczesne prawo karne lepiej oddaje sprawiedliwość życiu, jest mądrzejsze, ale zarazem trudniejsze".
Jak historia bratobójstwa, w której nawet prokurator współczuje morderczyni. Bankowego rabusia, któremu ławniczki po tym, jak płacząc, uznawały go za winnego, kupiły bilet lotniczy. By po wyjściu z więzienia mógł wrócić do domu.
Książka von Schiracha może nie spodobać się czytelnikom, którzy właśnie chcieliby więcej prostego średniowiecza w dzisiejszych pokręconych czasach. Ale może i ich ujmie mistrzowska literatura faktu „Przestępstwa". A sam autor nie ocenia. Tylko pyta. Bardzo spokojnie. A czasem każda odpowiedź jest zła.
To jedna z najpiękniejszych i najbardziej poruszających książek jakie ostatnio przeczytałem, mimo iż do prawa mam stosunek równie emocjonalny jak do golfa czy do segregacji odpadków. Chciałbym napisać: „głęboko humanistyczna", ale to jakoś strasznie drętwo brzmi. Kilka lat temu na Słowacji zatrzymywała mnie drogówka i funkcjonariusze zapytali, czy chcę mandat i wizytę na komendzie, czy załatwimy to po „człowieczeńsku”.
„Przestępstwo" jest człowieczeńskie.
Marcin Meller
Dziennikarz, redaktor naczelny „Playboya", prowadzi „Drugie śniadanie mistrzów” w TVN 24
Więcej możesz przeczytać w 34/2011 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.