Druga kategoria to „kobiety niezależne", które garściami czerpią z tego, co feministki wywalczyły, czyli pracują, robią karierę, są obecne w sferze publicznej lub – jeśli zostają w domu – robią to świadomie, z wyboru. Kobiety niezależne feminizmem się nie zajmują, bo nie rozumieją, dlaczego ktoś walczy o to, co im przychodzi bez trudu.
Wreszcie są „kobiety uśpione", które znoszą kierat patriarchatu, traktując swoje pełne znoju życie jako jedyne możliwe, konieczne i naturalne. Zawsze mną wstrząsa, gdy myślę o tych milionach kobiet, które życie poświęciły i poświęcają na obsługę mężczyzn i dzieci, domów i pralek, nie mając możliwości odpłatnej pracy, wolności, niezależności, nie mówiąc o udziale w życiu publicznym, sławie czy karierze. Tym bardziej mną wstrząsa, gdy widzę to kobiece niewolnictwo dziś. Ale „kobiety uśpione” czasem się budzą. Coraz częściej, coraz ich więcej.
Zawsze chciałam zapytać Danutę Wałęsę: „po co to pani robi?", „skąd ma pani na to siły?”. Jej życie wydało mi się jakąś szczególną martyrologią, która nigdy nie zostanie ani doceniona, ani za martyrologię uznana, bo to przecież „powołanie dane od Boga”, które trzeba w milczeniu wypełniać. Pani Danuty już o nic pytać nie muszę, ona sama siebie pyta: „Jak mogłam tyle czasu przeżyć, żeby choć przez moment w tym życiu nie pomyśleć o sobie?”.
„Marzenia i tajemnice" opowiadają o tym, jak budzi się z uśpienia. Jak pomału przepracowuje samotność w niezależność. „Właśnie jesienią 1980 r. nastąpił pierwszy etap uniezależniania się, usamodzielniania. Wtedy pomalutku do mnie dochodziło, że muszę sama na sobie polegać i rozwiązywać problemy (…). Po Sierpniu musiałam się uczyć życia od początku!”. Mało w tej książce tytułowych marzeń, więcej przestróg, że „trzeba zawsze liczyć tylko na siebie”.
Jej książka to dobry wgląd w tradycyjną rodzinę, w której wszystko jest na głowie kobiety, a mężczyzna nie angażuje się w życie tej wspólnoty: bo nie umie, nie chce, bo są ważniejsze sprawy.
Znaczy: Sprawy. Po „przebudzeniu się" w 1980 r., kiedy Wałęsa stał się człowiekiem publicznym, a jego żona zrozumiała, że wymienił ją na „Solidarność”, było przebudzenie drugie, gdy małżonek został internowany, a znajomi siedzieli w więzieniach lub bali się jej pomagać. Z szóstką dzieci, w ciąży radziła sobie sama. Dlaczego ten rodzaj „wojennego” heroizmu, który był udziałem wielu kobiet, nie jest uznany? Dlaczego nie dowiemy się też o nim z podręczników?
Trzecie przebudzenie nastąpiło, gdy jechała odebrać Pokojową Nagrodę Nobla. Jak pisze: „nie jechałam tam jako Danuta, żona Lecha Wałęsy, lecz jako Danuta, kobieta Polka, reprezentująca wszystkie kobiety". Nigdy nie powiedziała o tym publicznie. Nie powiedziała nawet o tym mężowi, ale właśnie dlatego, że wymyśliła sobie taką rolę – dobrze jej poszło. Jak czytamy: „dojrzała wtedy do bycia kobietą”.
Przebudzenie następne to lata prezydentury. Danuta Wałęsa została zastąpiona przez „Polskę i wielką politykę", nie przeprowadziła się do Warszawy, bo wiedziała, że to niczego już w relacjach z mężem nie zmieni. Przebudzenie następne – którego efektem jest książka – nastąpiło kilka lat temu, gdy Wałęsa pokochał internet i zaproponował jej kontakt przez Skype’a. Wtedy – sądzę – pojawiła się złość. A ta jest pierwszym krokiem do feminizmu.
Pani Danuta nie jest jednak feministką. Nie popiera parytetów, nie należy do żadnej organizacji, nie chce być osobą publiczną. Ale chyba wie, czego nie chce. „Być wymienianą na komputer", Polskę czy cokolwiek innego. Po przebudzeniu chce być po prostu sobą. Ale myślę, że nie jest to jej ostatnie zdanie.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.