A przecież stworzył na ekranie tak wiele fantastycznych postaci: Mickeya w „Przekręcie" Ritchiego, Tylera Durdena w „Podziemnym kręgu” Finchera, Chada w „Tajne przez poufne” Coenów czy niedawno Mr. O’Briena w „Drzewie życia” Malicka. Na potrzeby filmu Pitt gotów jest robić z siebie idiotę, zestarzeć się, dać się obrzydzić, a mimo to, w przeciwieństwie choćby do Roberta Redforda czy George’a Clooneya, nie pozbył się etykiety „symbol seksu”. Nie pomaga mu działalność charytatywna. Bez względu na to, ile domów odbuduje w zniszczonym huraganem „Katrina” Nowym Orleanie, i tak wszystkich bardziej będzie interesował następny – mniej lub bardziej zmyślony przez media – kryzys w związku z Angeliną Jolie.
Ostatnio jednak coraz częściej bywa porównywany do wina. Jego najnowszy film „Moneyball", oparty na historii Billy’ego Beane’a, trenera baseballu (Pitt zagrał główną rolę), został bardzo dobrze przyjęty. Stowarzyszenie nowojorskich krytyków filmowych przyznało Bradowi swoją doroczną nagrodę dla najlepszego aktora za rolę w „Drzewie życia” i właśnie „Moneyball”. Jeszcze kilka lat i Pitt nie czułby się już, jak sam mawia, „niczym dziewczyna przechodząca obok robotników drogowych”. Zabrakło mu jednak cierpliwości: przy okazji premiery „Moneyball” ogłosił, że za dwa lata, kiedy stuknie mu pięćdziesiątka, rezygnuje z aktorstwa. Jeśli tak się stanie, będzie go można uznać za jednego z najbardziej niedocenionych amerykańskich aktorów ostatnich lat.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.