Marek Kamiński, podróżnik, biznesmen
Nigdy nie bałem się mroźnych i samotnych świąt. Kiedy byłem dzieckiem, przykładałem policzek do tafli zamarzniętego stawu, ciągnęło mnie do tej „lodowatości". Zdarzało mi się także spędzać Wigilię w dziecięcych sanatoriach. Byłem więc zaprawiony, gdy po zdobyciu bieguna północnego wybrałem się w 1995 r. na biegun południowy.
Nie było łatwo, wiał silny wiatr przy minus 30 stopniach. Taka też była Wigilia, wietrzna i bardzo zimna. Rozbiłem namiot i narysowałem sobie na nim, mazakiem, choinkę. Poczułem się trochę jak w krainie Świętego Mikołaja: śnieżny koniec świata, wielka, magiczna przestrzeń. Przez chwilę zamarzyłem o prezencie, oczywiście o tym drugim biegunie. Moje myśli krążyły też wokół bliskich, czułem, że w jakiś dziwny sposób jesteśmy w tym niezwykłym dniu razem. Nagle przeszło mi przez myśl, że odległości nie mają znaczenia, że bardziej niż pod biegunem można być samotnym podczas Wigilii w wielkim mieście.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.