Historia „rączki niemowlęcia” i znalezionych niedługo potem na podwórku kamienicy „zmasakrowanych zwłok noworodka” miała we Lwowie krótki żywot. Zakład medycyny sądowej, do którego niezwłocznie przekazano szczątki, nie potwierdził sensacyjnych ustaleń doktora. Doświadczeni medycy sądowi orzekli stanowczo, że domniemana rączka jest... pępowiną bydlęcą, a ciało – trzustką wołową.
Ekspertyza ta nie znaczy wcale, że tego typu makabra była jedynie wymysłem żądnego sensacji tłumu. Przeciwnie, w międzywojennej Polsce przypadki porzucania i okrutnego zabijania dzieci wpisywały się w codzienne doświadczenie Polaków, a pierwszą kobietą skazaną prawomocnym wyrokiem na karę śmierci była dzieciobójczyni spod Krakowa, która swoje półroczne nieślubne dziecko utopiła w studni.
Na porzucone przez matki żywe niemowlęta mieszkańcy Wilna, Poznania, Krakowa czy Warszawy natykali się w międzywojniu w miejskich krzakach, w pociągach, bramach kamienic czy na klatkach schodowych. Tak właśnie 1 marca 1926 r. w sieni domu przy ulicy Targowej w Warszawie dozorczyni Julia Długosz znalazła pięciotygodniowego chłopczyka. Zimą 1934 r. czterotygodniowego chłopca przechodnie znaleźli w kontenerze na śmieci przy ul. Nowolipki 53. Dziecko było nagie, leżało w kartonie i gazetach. Owinięte w szmatki podrzutki bardzo często znajdowano też w okolicach szpitali i przytułków. Czasami dzieci te miały przyczepione do rąk karteczki z imieniem lub wyjaśnieniem matki.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.