Zaczęło się od wizytacji obiektów olimpijskich w Soczi. Urzędnicy Rosyjskiego Komitetu Olimpijskiego na początku lutego chcieli się pochwalić przed prezydentem Władimirem Putinem stanem przygotowań do przyszłorocznych igrzysk. Zamiast pochwał spotkała ich ostra nagana w świetle jupiterów. Zwiedzając kompleks skoczni narciarskich Rosyjskie Górki, Władimir Putin miał okazję zobaczyć prawdziwe oblicze niektórych urzędników. I poleciały głowy.
Ręka rękę myje
Pierwszym do odstrzału okazał się Ahmed Biłałow, wiceprezydent Komitetu Olimpijskiego. Nie wywiązał się ze swoich zadań i praktycznie zerwał plany budowy skoczni. Doprowadził też do opóźnień przy budowie innych obiektów. Gdy prezydent Putin okiem troskliwego gospodarza doglądał soczińskich budów, jego doradcy usłużnie szeptali: „Towarzysza Biłałowa kredytuje państwowy Sbierbank”. Szef banku Herman Gref próbował się ukryć przed gniewem prezydenta, ale Władimir Putin był czujny. „Chodźcie no tutaj, Gref!” – nakazał oligarsze w obecności dziennikarzy. Zarówno bankier, jak i wicepremier Dmitrij Kozak, spuszczając wzrok, tłumaczyli zasadność udzielania Biłałowowi kredytów. Okazało się, że skocznie i hotele budują firmy Biłałowa, który w maju przyjął do spółki Hermana Grefa.
Dziennikarze od dawna ostrzegali: olimpiada w Soczi to ogromna pokusa do nadużyć, a stanowiska w komitecie organizacyjnym gwarantują miliardowe zyski. Państwo nie żałowało pieniędzy na inwestycje olimpijskie. Igrzyska mają być wizytówką kraju, pokazać światu, że Rosja jest krajem przewidywalnym i stabilnym, a terroryści na Kaukazie Północnym zostali spacyfikowani. Dlatego koszt igrzysk przekroczy 50 mld dolarów, czyli dużo więcej, niż kosztowała olimpiada w Pekinie czy Londynie. W Soczi Putin przekonał się z przerażeniem, że nadzieje mogą zostać zniweczone przez urzędników, którzy są zwykłymi złodziejami. – Kiedy skocznie miały być oddane do użytku? – dopytywał wyraźnie zły prezydent. – No, pół roku temu – odpowiadał zmieszany wicepremier Kozak. – Jakim kosztem? – pytał dalej rozsierdzony Władimir Putin. – No, te koszty wzrosły siedmio-, ośmiokrotnie – szeptał Kozak. – Super! Świetnie tu pracujecie! – ironizował Putin.
Wydawałoby się, że podobne nadużycia złamią karierę niejednego urzędnika zaangażowanego w budowę obiektów w Soczi. Nie w Rosji: Władimir Putin wie, że na miejsce jednych przyjdą nowi – tacy sami. By podtrzymać wizerunek dobrego gospodarza, Biłałowa prezydent jednak poświęcił. To nic, że – jak się okazało – nie tego, co trzeba. Powinien był usunąć Magomeda, a usunął Ahmeda. A to właśnie Magomed, brat Ahmeda, zarządzał realizacją zleceń budowlanych, bo to jego firmy je wykonują, Ahmed odpowiada natomiast za kontakty z władzą. „Ręka rękę myje, jeden czort” – mówią doradcy Putina i nie bardzo mijają się z prawdą.
Rosjanin potrafi
Podczas inspekcji w Soczi wyszło na jaw, że spośród 350 obiektów olimpijskich co siódmy jest w stanie surowym. Podwykonawcy zapewniają, że wszystko będzie zrobione na czas. Przypomina to przygotowania do wielkiego szczytu APEC 2012 we Władywostoku. Tam też budowę obiektów (w tym mostów łączących kontynent z Wyspą Rosyjską, gdzie odbywał się szczyt) nadzorował Władimir Putin, traktując to jako próbę generalną przed olimpiadą w Soczi. Rozmach i fantazja organizatorów zrobiły wrażenie na gościach szczytu. Zwycięstwo Putina było pyrrusowe: szczyt odbył się wprawdzie bez większych wpadek organizacyjnych, ale tuż po jego zakończeniu zaczęły się problemy. Oba mosty miesiąc po oddaniu do użytku po cichu zamknięto z powodu niezbędnego remontu. Zaczęły się sypać tynki z obiektów konferencyjnych, a po przymrozkach na drogach powstały gigantyczne dziury. Prace budowlane ruszyły na nowo. Tym razem już nie w świetle jupiterów, lecz po cichu.
Wiele wskazuje na to, że w Soczi będzie podobnie. Obiekty zostaną oddane na czas, kibice i sportowcy przekonają się, że Rosjanin potrafi. Co będzie później, lepiej nie myśleć. Wiadomo, że przy miliardach dolarów, na których dziś można położyć łapę, nikt nie będzie myślał o konsekwencjach. Lewe materiały budowlane, oszczędności wprowadzane kosztem bezpieczeństwa, pośpiech i niedokładność podwykonawców powodują, że najmniejsza lawina lub częste w okolicach Soczi osunięcia gruntu mogą się skończyć katastrofą. Wówczas nikt nie będzie się interesował, kto konkretnie odpowiadał za budowę tego czy innego obiektu: Biłałow, Magomedow czy inny Potanin – za wszystko odpowie rosyjski przywódca. Dlatego tak dokładnie kontroluje on place budowy i stara się o utrwalenie wizerunkusurowego, ale sprawiedliwego władcy.
Taplanie się w błocie
Władca nie zastanawia się jednak, co będzie dalej. Nawet jeżeli olimpiada zakończy się sukcesem, Kraju Krasnodarskiego nie będzie stać na utrzymanie wartych miliardy dolarów, nikomu niepotrzebnych obiektów. Lokalne zawody sportowe czy ligowe mecze hokeja, a nawet międzynarodowe turnieje skoków narciarskich nie utrzymają olimpijskiej wioski. Urzędnicy dobrze o tym wiedzą – tym bardziej czują się bezkarni, a zarazem usprawiedliwieni: państwo i tak wyrzuca miliardy w błoto, wystarczy się więc pochylić, aby je mieć.
O prawo do taplania się w tym błocie korupcji i złodziejstwa walka trwała od dawna. Z jednej strony o państwową kasę walczyli między sobą politycy kremlowskich klanów: byłego wicepremiera Igora Sieczina oraz obecnego wicepremiera Arkadija Dworkowicza. Z drugiej wojnę o praktycznie nieograniczone środki finansowe z budżetu państwa prowadzili rosyjscy mafiosi. Niedawne zabójstwo w Moskwie ojca chrzestnego mafii Asłana Usojana (Wujek Hasan) to element tej wojny (6/2013 „Wprost”). Dziś jednak wszystko to dla prezydenta Putina zdaje się nie mieć znaczenia. Ważne jest, by przygotowania zakończyły się na czas, nawet gdyby przyszło malować śnieg. Olimpiada musi się udać.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.