W1989 r. mogło się nam jeszcze wydawać, że Polskę lepszą od tej, w której do tej pory żyliśmy, wymyślą wespół Poeta, Mędrzec i Filozof. Że przechadzając się pod rękę po oczyszczonym ze śmieci niewoli i upodlenia prospekcie dziejów, stworzą definicję nowoczesnego Polaka. Uwolnioną i od dawnych zabobonów – już teraz przeterminowanych, i od niegdysiejszych lęków – szczęśliwie dziś zaleczonych, i od zawstydzających małości – heroicznie przez nas wreszcie przezwyciężonych.
W 1989 r. mogliśmy jeszcze żywić nadzieję, że z dyskusji Poety, Mędrca i Filozofa zrodzi się jakość nowa i piękna. Że ów uczciwy dyskurs intelektualnych elit – pomny zarówno naszych warcholskich ułomności, jak i rycerskich wzniosłości – pomoże zrozumieć Polakom, kim są, a zwłaszcza kim stać się powinni w czasach poniewoli. Że ów artystyczno-etyczno-filozoficzny ferment – świadomy wyzwań, jakie stają przed narodem, budującym po latach upokorzeń państwo wolne nie tylko od obcego jarzma, ale również od własnych grzechów – pozwoli wytyczyć nową mapę drogową polskości. Niestety, tak się nie stało.
Kto zawinił, dziś nie ma znaczenia. Znaczenie ma, że weszliśmy w nowe tysiąclecie z żenującą naiwnością, iż dla ojczyzny odbudowania wystarczy wyjąć z szaf zakurzone kontusze przodków, wbić się w wyciągnięte z zagrzybiałych skrzyń zbroje i husarskie skrzydła, przeczyścić ludwikiem zaśniedziałe szable i bandolety, zdjąć pajęczynę z pożółkłych brewiarzy, powtarzać zaklęte w nich modlitwy bez konieczności rozumienia łaciny i wymazać swoje nazwiska z „Liber chamorum”, dopisując je do herbarzy. Czyli że wystarczy zanurzyć się w owej polskości antycznej, co obmywała Polaków z czasów wielkich i szczęśliwych, a wrzody – te, którymi nas zainfekowała kurwa-niedola – uzdrowią się same.
Ale tak jak nie da się wejść dwa razy do tej samej rzeki, tak nie da się wejść dwa razy do tej samej polskości. Bo ta niegdysiejsza polskość, którą dziś próbujemy naiwnie zawracać kijem, ta z bursztynowym świerzopem i dzięcieliną, bezpowrotnie odpłynęła.
To naprawdę zdumiewające, że od 1989 r. minęło ćwierć wieku, a w Polsce nie doszło do poważnego dyskursu (ja tu nie mówię o połajankach i opluwaniach), który próbowałby zdefiniować rzecz podstawową: co znaczy być Polakiem dziś? Kto to jest współczesny Polak? Wobec jakich wartości należy budować polskość w XXI w.? Gdzie jest nasze Sèvres, w którym skrywa się wzorzec nowoczesnej polskości? Na ile jej dawne definicje mogą współtworzyć tę polskość współczesną, a na ile ją wykrzywiają? Co zostawić, a co odrzucić? Co dodać? I jak? Tych pytań jest zresztą znacznie więcej. Być może większość nie została jeszcze postawiona, ale to wcale nie znaczy, że – na podobieństwo galaktyk ciągle jeszcze nieodkrytych – nie istnieją. Lub że nie mają wpływu na ogólne losy polskiego wszechświata. Bo grawitacja, jak wiadomo, działała nawet wówczas, gdy Ziemia była płaska.
Jest druga dekada XXI w., a my ciągle posługujemy się definicją polskości napisaną wiele stuleci temu: Polakiem się jest, jeśli się nie jest… I tu puste miejsce na wpisanie dowolnego słowa, którego pojawienie się determinowane jest kolejną bolesną doraźnością: Polakiem człowiek się staje, będąc Niemoskalem, Nieniemcem, Niekalwinem, Nieżydem, Niepedałem itd. Oczywiście to bardzo stara i naturalna opozycja – od czasów pierwotnych pojęcie „swój” definiowane było przez „obcy”. Ale przecież polskość to rzeczywistość znacznie subtelniejsza, przynależna nie do kategorii genonarodowych, ale etnokulturowych, a te konstytuować się powinny nie dzięki prostackiemu rozpoznawaniu zapachu własnego moczu, ale przez umiłowanie pieśni i legend, które owemu zapachowi potrafiły nadać wymiar poezji.
Niestety, my zapachowi nadwiślańskiego moczu nigdy nie potrafiliśmy nadać wymiaru poezji. I dlatego do dziś musimy rozpoznawać polskość jedynie poprzez wzajemne obwąchiwanie tyłków w poszukiwaniu moczu obcego. I to dopiero brak cudzego zapachu daje nam glejt do wspólnoty. Wytworzyliśmy specyficzną umiejętność – więcej umiemy powiedzieć o komponentach, które składają się na specyficzne wapory Niemców, Rosjan czy Żydów, niż o zapachu własnym. No bo jak pachnie nam polskość? Pewne jest, że nie tak jak francuskość Francuzom – wyróżnieniem. Raczej piętnem, specyficznym naznaczeniem, które przyjmuje się w Polsce na sposób dwojaki: ostentacyjnie (blizna z wojny) albo wstydliwie (garb po przodkach). W dodatku ta dychotomia określa jedynie Polaków, którzy w 1989 r. czekali na Poetę, Mędrca i Filozofa. Bo młodsi, wyjeżdżający dziś z Polski masowo i na zawsze, porzucają tę naszą wyśnioną polskość – która nie pachnie im w ogóle – bez cienia żalu. Niczym zbędną wylinkę z czasów larwalnych. ■
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.