Gdyby Rosja nagle na stałe zakręciła kurek z dostawami ropy i gazu do Europy, niemal z dnia na dzień mielibyśmy poważny kryzys. Co więcej, na jego zażegnanie potrzebne byłyby lata. Czy ten scenariusz jest realny? Biorąc pod uwagę racjonalne przesłanki, odpowiedź brzmi: nie, ale próbkę takiej sytuacji mieliśmy zaledwie kilka lat temu. Spór pomiędzy Ukrainą a Rosją doprowadził w styczniu 2009 r. do przerwy w dostawach surowca. Dostawy gazu z Rosji do Polski zmalały w ciągu kilkudziesięciu godzin o 70 proc. Austria i Węgry zostały zupełnie odcięte od rosyjskiego importu. Nie obyło się wówczas bez interwencji Komisji Europejskiej. Surowcowy apetyt na Starym Kontynencie jest ogromny, ale zasoby własne są niewielkie. Zapotrzebowanie na energię rośnie i będzie rosło. Dodatkowo polityka klimatyczna wymusza rezygnację z energii pochodzącej z węgla na rzecz innych, bardziej ekologicznych jej nośników. Przede wszystkim gazu. Jednocześnie UE ma niewiele własnych rezerw. Importuje paliwa konieczne do zaspokojenia ponad połowy swoich potrzeb. Ropę naftową kupuje od państw grupy OPEC oraz Rosji; gaz do krajów UE płynie z Rosji, Norwegii i Algierii. Trzeba jasno powiedzieć: niemal wszystkie kraje UE muszą polegać na dostawach surowców energetycznych z zewnątrz, chociaż zależność od importu poszczególnych krajów jest różna. Wyjątek stanowi Dania, która jest eksporterem netto surowców energetycznych.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.