Mama Jaśka wie, kiedy syn jest zadowolony, bo zazwyczaj charakterystycznie mruczy. Mruczy też, gdy jest zły, ale wtedy inaczej, głośniej. Filip wodzi za matką wzrokiem. Potrafi na nią patrzeć szeroko otwartymi oczami przez całą noc. Szymon wcześniej grał na klarnecie. Teraz, gdy słyszy dźwięk instrumentu, porusza palcami. Wszyscy trzej przeżyli ciężkie wypadki, są w śpiączce. Ich rodzice i personel Budzika czekają, aż się obudzą.
– Panuje stereotyp, że śpiączka to trwały, głęboki sen. Tymczasem oprócz nazwy nie ma ze snem nic wspólnego – mówi dr Andrzej Lach, dyrektor kliniki Budzik w podwarszawskim Międzylesiu. Klinika specjalizuje się w wybudzaniu dzieci ze śpiączki. Pod opieką ma ich piętnaścioro. Pierwsi pacjenci trafili tu w połowie lipca ubiegłego roku. – Mają zachowany rytm dnia i nocy. Miewają oczy utkwione w jeden punkt, ale zdarza się też, że wodzą wzrokiem i nie wiadomo, czym to jest spowodowane. Odbierają bodźce zewnętrzne. Nie wiadomo, jak silnie, bo nie umieją się komunikować. Nie wiadomo, co ostatecznie powoduje, że się budzą, odzyskując świadomość i kontakt z otoczeniem. Pozostaje też tajemnicą, który bodziec okazuje się tym decydującym – opisuje stan swoich podopiecznych dr Lach. Niewiadomych jest wiele, więc w Budziku pacjenci są bombardowani bodźcami. Lekarze żartują, że tu nie ma czasu na spanie.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.