Po radykalnym demontażu kuczmizmu na Ukrainie- radykalny demontaż kwaśniewskizmu w Polsce? Jakże piękna byłaby Polska bez radykalnych radykałów. Polska bez Romana Giertycha i Ligi Polskich Rodzin, bez braci Kaczyńskich i Prawa i Sprawiedliwości, bez Jana Rokity i Platformy Obywatelskiej. Jakże piękna byłaby Polska bez Bronisława Wildsteina, Macieja Rybińskiego, Zdzisława Krasnodębskiego, Pawła Śpiewaka, Jana Winieckiego, Stanisława Janeckiego, Jerzego Marka Nowakowskiego, Michała Zielińskiego, Igora Zalewskiego, Roberta Mazurka, Jana Pińskiego, Krzysztofa Trębskiego, Jarosława Jakimczyka, Marka Króla i w ogóle - bez całego tygodnika "Wprost" oraz kilku innych czasopism.
Ostateczne rozwiązanie kwestii radykalizmu da się przeprowadzić na kilka sposobów: można wszystkich radykałów pozamykać - w celach programowych rządu Belki - albo tylko pozamykać im usta, gwarantując prawo do korzystania z wolności słowa w granicach wytyczanych przez trójkąt: "Gazeta Wyborcza˛ - "Trybuna" - "Nie", albo też - w ostateczności - można by ich wszystkich zdelejtować wraz z całą zawartością twardego dysku Aleksandry Jakubowskiej. W wypadku Bronisława Wildsteina nie od rzeczy byłoby ukaranie go w sposób szczególnie spektakularny - przebijając serce osikowym kołkiem wyciosanym z nogi okrągłego stołu, zakładając mu na szyję cały okrągły stół albo też nabijając go na pen drive z listą Wildsteina (vide: "Okiem barbarzyńcy").
W Polsce centrowej - wolnej od radykałów - nikt już nie zakłócałby błogiego spokoju rządzących żądaniem zwiększania zakresu jawności w życiu publicznym, w tym ujawnienia zawartości teczek bezpieki, nikt nie tworzyłby sejmowych komisji prześwietlających lewe interesy polityków, nikt nie domagałby się radykalnego obniżenia obciążeń podatkowych i jeszcze radykalniejszego wydatków budżetowych. W Polsce centrowej, oczyszczonej z radykalnej prawicy i lewicy, władzę sprawowałaby Partia Demokratyczna wraz (albo na przemian) ze stronnictwami sojuszniczymi - SLD Odrodzenie (po kongresie zjednoczeniowym SLD i SDPL) oraz Unią Pracy. Dożywotnim premierem byłby Marek Belka, należący na przemian - w zależności od tego, która partia byłaby akurat u władzy - do PD lub do SLD-O (vide: "Kondotier Belka"). W końcu już w 1929 r. Ortega y Gasset uzna˝, że największym zagrożeniem dla demokracji i wolności są masy - nowocześni barbarzyńcy.
W uwolnionej od radykalnych barbarzyńców Polsce już bez przeszkód można byłoby podpisać ugodę z Eureko i opchnąć im nawet 120 proc. akcji PZU oraz spokojnie się ułożyć w sprawie pchnięcia pozostałych firm (vide: "Prawnik pierwszego kontaktu" i "Ssanie Zelmera"). Można byłoby też zamknąć prace komisji ds. afery Orlenu i PZU bez orzekania o winie, a także unieważnić wyniki prac komisji ds. afery Rywina, samego Rywina oczyścić z zarzutów, przeprosić i - tytułem zadośćuczynienia - powołać na fotel ministra kultury. W odradykalizowanej Polsce Aleksander Kwaśniewski znów mógłby się do woli spotykać z Markiem Dochnalem, który zamiast siedzieć w areszcie, cieszyłby się nie tylko wolnością, ale też nienaganną opinią i podbijał z żoną salony warszawki, Jolanta Kwaśniewska zaĘ mogłaby się dalej łamać opłatkiem z Andrzejem Kuną i Aleksandrem Żaglem i nikt nie ośmieliłby się ich o stosowność tych znajomości nawet zapytać. A Markowi Ungierowi i jego synowi bezkarność po prostu wpisano by do dowodów osobistych jako znak szczególny, żeby już nikt nigdy więcej się ich nie czepiał (vide: "Aleksander K.").
Jacek Żakowski mógłby w zderadykalizowanej Polsce, nareszcie bez zbędnych stresów, spokojnie summować w niedzielne przedpołudnia w TVP wszystkie wydarzenia tygodnia i jeszcze wieczorami prowadzić - za wreszcie trwale nieobecnych w życiu publicznym Mazurka i Zalewskiego - "Lekką jazdę". Co prawda, w Polsce Żakowskiego, który niedawno w "Polityce" poczynił rozróżnienie między Polską Michnika a Polską Wildsteina, nie byłoby może aż tak przyjemnie jak na Ukrainie Kuczmy, ale z pewnością nie byłoby też aż tak dyskomfortowo jak na Ukrainie Juszczenki, gdzie od radykałów Juszczenki, Tymoszenko i innych pomarańczowych aż się roi, a ultrasuperhiperradykalny demontaż kuczmizmu coraz bardziej zaczyna przypominać coraz bardziej spodziewany demontaż kwaśniewskizmu (vide: "Dekuczmizacja"). Mam nieodparte wrażenie, że centrowa Polska Żakowskiego tym mniej więcej różni się od Polski radykałów takich jak ja, czym kobiecizm od kobiecości (vide: "Kobiecizm kontra kobiecość"). Z tą różnicą, że w kobiecizmie kobietom grozi dyktatura feministek, a w centryzmie - nam wszystkim - dyktatura autoautorytetów.
PS W ubiegłym tygodniu Springerowski "Newsweek Polska" bezceremonialnie "pożyczył" od nas listę najbogatszych Polaków. W związku z tym przepraszam Czytelników "Wprost" - listę 100 najbogatszych Polaków, która miała być dołączona do tego wydania naszego tygodnika, wydrukujemy w innym terminie, nie chcieliśmy bowiem, aby jeden z naszych flagowych produktów - przygotowywana przez "Wprost" od 16 lat lista 100 najbogatszych Polaków - musiał sąsiadować w kioskach z tzw. listą najbogatszych Polaków "N".
W Polsce centrowej - wolnej od radykałów - nikt już nie zakłócałby błogiego spokoju rządzących żądaniem zwiększania zakresu jawności w życiu publicznym, w tym ujawnienia zawartości teczek bezpieki, nikt nie tworzyłby sejmowych komisji prześwietlających lewe interesy polityków, nikt nie domagałby się radykalnego obniżenia obciążeń podatkowych i jeszcze radykalniejszego wydatków budżetowych. W Polsce centrowej, oczyszczonej z radykalnej prawicy i lewicy, władzę sprawowałaby Partia Demokratyczna wraz (albo na przemian) ze stronnictwami sojuszniczymi - SLD Odrodzenie (po kongresie zjednoczeniowym SLD i SDPL) oraz Unią Pracy. Dożywotnim premierem byłby Marek Belka, należący na przemian - w zależności od tego, która partia byłaby akurat u władzy - do PD lub do SLD-O (vide: "Kondotier Belka"). W końcu już w 1929 r. Ortega y Gasset uzna˝, że największym zagrożeniem dla demokracji i wolności są masy - nowocześni barbarzyńcy.
W uwolnionej od radykalnych barbarzyńców Polsce już bez przeszkód można byłoby podpisać ugodę z Eureko i opchnąć im nawet 120 proc. akcji PZU oraz spokojnie się ułożyć w sprawie pchnięcia pozostałych firm (vide: "Prawnik pierwszego kontaktu" i "Ssanie Zelmera"). Można byłoby też zamknąć prace komisji ds. afery Orlenu i PZU bez orzekania o winie, a także unieważnić wyniki prac komisji ds. afery Rywina, samego Rywina oczyścić z zarzutów, przeprosić i - tytułem zadośćuczynienia - powołać na fotel ministra kultury. W odradykalizowanej Polsce Aleksander Kwaśniewski znów mógłby się do woli spotykać z Markiem Dochnalem, który zamiast siedzieć w areszcie, cieszyłby się nie tylko wolnością, ale też nienaganną opinią i podbijał z żoną salony warszawki, Jolanta Kwaśniewska zaĘ mogłaby się dalej łamać opłatkiem z Andrzejem Kuną i Aleksandrem Żaglem i nikt nie ośmieliłby się ich o stosowność tych znajomości nawet zapytać. A Markowi Ungierowi i jego synowi bezkarność po prostu wpisano by do dowodów osobistych jako znak szczególny, żeby już nikt nigdy więcej się ich nie czepiał (vide: "Aleksander K.").
Jacek Żakowski mógłby w zderadykalizowanej Polsce, nareszcie bez zbędnych stresów, spokojnie summować w niedzielne przedpołudnia w TVP wszystkie wydarzenia tygodnia i jeszcze wieczorami prowadzić - za wreszcie trwale nieobecnych w życiu publicznym Mazurka i Zalewskiego - "Lekką jazdę". Co prawda, w Polsce Żakowskiego, który niedawno w "Polityce" poczynił rozróżnienie między Polską Michnika a Polską Wildsteina, nie byłoby może aż tak przyjemnie jak na Ukrainie Kuczmy, ale z pewnością nie byłoby też aż tak dyskomfortowo jak na Ukrainie Juszczenki, gdzie od radykałów Juszczenki, Tymoszenko i innych pomarańczowych aż się roi, a ultrasuperhiperradykalny demontaż kuczmizmu coraz bardziej zaczyna przypominać coraz bardziej spodziewany demontaż kwaśniewskizmu (vide: "Dekuczmizacja"). Mam nieodparte wrażenie, że centrowa Polska Żakowskiego tym mniej więcej różni się od Polski radykałów takich jak ja, czym kobiecizm od kobiecości (vide: "Kobiecizm kontra kobiecość"). Z tą różnicą, że w kobiecizmie kobietom grozi dyktatura feministek, a w centryzmie - nam wszystkim - dyktatura autoautorytetów.
PS W ubiegłym tygodniu Springerowski "Newsweek Polska" bezceremonialnie "pożyczył" od nas listę najbogatszych Polaków. W związku z tym przepraszam Czytelników "Wprost" - listę 100 najbogatszych Polaków, która miała być dołączona do tego wydania naszego tygodnika, wydrukujemy w innym terminie, nie chcieliśmy bowiem, aby jeden z naszych flagowych produktów - przygotowywana przez "Wprost" od 16 lat lista 100 najbogatszych Polaków - musiał sąsiadować w kioskach z tzw. listą najbogatszych Polaków "N".
Więcej możesz przeczytać w 10/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.