Laicyzacja Europy sprawiła, że serce Kościoła katolickiego bije dziś w krajach Trzeciego Świata
Jan Paweł II był spod znaku "De labore solis" ("O trudzie słońca"). Jego następca będzie zatem spod znaku "De gloria olivae" ("O chwale drzewa oliwnego"). Te proroctwa są przypisywane św. Malachiaszowi, XI-wiecznemu biskupowi z Irlandii, który miał przewidzieć kolejnych władców Stolicy Piotrowej. Proroctwo pojawiło się pod koniec XVI wieku i od ponad czterech stuleci jest najwnikliwiej studiowanym dokumentem przed każdym konklawe. Przepowiednie św. Malachiasza nigdy nie zostały oficjalnie uznane przez Kościół. Benedykt Chmielowski, autor pierwszej polskiej encyklopedii "Nowe Ateny", twierdził wręcz, że proroctwa są dziełem "nie Świętego Malachiasza, Arcybiskupa Ardynaceńskiego, ale jakiegoś Heretyka albo też Sciolusa Jactabundusa, który nie mając co lepszego pisać, sam się chciał uczynić Malachiaszem Prorokiem".
Wśród komentatorów domniemanego proroctwa św. Malachiasza nie ma zgody, czy wkrótce wybrany papież będzie ostatni czy też przedostatni w historii. Jedni bowiem "chwałę drzewa oliwnego" utożsamiają z ostatnim papieżem, którym ma być Piotr Rzymianin, inni utrzymują zaś, że Malachiaszowi chodziło o dwie różne osoby.
Frakcje bez frakcji
Katolicy wierzą, że konklawe jest zgromadzeniem, podczas którego działa Duch Święty i to on w istocie wybiera następcę św. Piotra. Ewangelia mówi zaś "duch tchnie kędy chce" i ten właśnie cytat najlepiej oddaje atmosferę przed obecnym konklawe. Zgromadzenie kardynałów, które wybiera papieża, różni się bowiem od wszelkich innych gremiów elekcyjnych. Dziennikarze usiłują co prawda dzielić elektorów na frakcje (na podobieństwo partii), ale przenoszenie podziałów ze świata świeckiego nie jest w tym wypadku trafne. Jeśli wybory w Kościele można z czymś porównać, to pewne cechy wspólne można znaleźć jedynie z amerykańskimi wyborami prezydenckimi. W USA jest sprawą obojętną, czy będą rządzić republikanie, czy demokraci. Wiadomo, że najważniejsze sprawy i tak będą nienaruszalne, a obie strony sporu w gruncie rzeczy wyznają podobną filozofię, zbudowaną na identycznych podstawach ustrojowych. Podobnie jest z Kościołem: niezależnie od tego, kto zostanie papieżem, ukształtowana przez wieki doktryna podlega jedynie niewielkim różnicom w interpretacji, zaś jądro jest nawet bardziej trwałe niż amerykańska konstytucja.
Frakcje w Kościele są raczej płynne. Dość powiedzieć, że jeszcze w latach 60. kardynał Joseph Ratzinger, obecny prefekt Kongregacji Doktryny Wiary, uchodził za jednego z najbardziej postępowych teologów, dziś zaś bywa nazywany wielkim inkwizytorem. Komentatorzy usiłują na podstawie incydentalnych wypowiedzi zaszeregować poszczególnych kandydatów do konkretnych frakcji. Ktoś, kto publicznie tylko się zastanawiał nad rolą prezerwatywy w zapobieganiu AIDS, szybko urasta do roli szefa frakcji progresistów. Z kolei ten, kto zdecydowanie protestuje przeciw aborcji w każdej postaci, staje się liderem kościelnej konserwy. Mało ma to wspólnego
z rzeczywistością.
Włosi kontra reszta Świata
Podczas obecnego konklawe jednym z najważniejszych czynników może się okazać nie tyle aspekt ideologiczny, ile geograficzny. Przez wieki konklawe de facto było wewnętrzną rozgrywką włoskich elektorów, w której kardynałowie z innych krajów odgrywali symboliczną rolę. Dość powiedzieć, że od czasów Holendra Hadriana VI (wybranego w 1522 r. i rządzącego Kościołem zaledwie rok) do 1978 r. na Stolicę Piotrową wybierani byli wyłącznie Włosi. Ich przewaga w Kolegium Kardynalskim była po prostu miażdżąca. Wpływ na taką sytuację ma fakt, iż we Włoszech każde nieco większe miasto jest stolicą kardynalską, oraz to, że stanowiska w Kurii Rzymskiej wiążące się z kapeluszem kardynalskim również są obsadzane głównie przez Włochów.
Dopiero po Soborze Watykańskim II Kolegium Kardynalskie zostało w dużym stopniu umiędzynarodowione. To spowodowało, że kiedy po śmierci Jana Pawła I podczas konklawe zwarli się w klinczu dwaj Włosi - Giuseppe Siri i Giovanni Benelli - możliwy stał się wybór papieża nie-Włocha. Choć przeciętny Włoch darzył Jana Pawła II sympatią, Kuria Rzymska (zdominowana do dziś przez mieszkańców Półwyspu Apenińskiego) nigdy do końca nie pogodziła się
z obecnością "obcego" na najwyższym urzędzie w Kościele. Podczas obecnego konklawe Włosi również mają przewagę nad innymi narodowościami (20 przedstawicieli wśród 117 elektorów). Następni w kolejności Amerykanie są reprezentowani przez jedenastu kardynałów. I nie ma wśród nich - jak dawniej - purpuratów pochodzenia włoskiego, jest natomiast dwóch mających polskie korzenie: Adam Maida i Edmund Szoka. Następni w kolejności są Hiszpanie i Niemcy, którzy mają po sześciu elektorów. Liczą się jeszcze Francuzi z pięcioma elektorami. W zgodnej opinii Polacy, którzy mają w tym gronie trzech przedstawicieli (Józef Glemp, Franciszek Macharski i Zenon Grocholewski), raczej nie będą brani pod uwagę, choć minimalne szanse daje się najmłodszemu z tego grona - Zenonowi Grocholewskiemu. W konklawe weźmie udział jeszcze jeden Polak - Marian Jaworski, jeden z najbliższych przyjaciół Jana Pawła II. Jednak formalnie, jako arcybiskup Lwowa obrządku łacińskiego, będzie on reprezentantem Ukrainy.
Zdaniem watykanistów, długi pontyfikat Jana Pawła II w ogóle przekreślił szanse na elekcję Słowianina, choć z naszej części Europy jako ewentualne czarne konie wymieniani są arcybiskup Pragi Miloslav Vlk i metropolita Sarajewa Vinko Pulić czy greckokatolicki metropolita Lwowa - Lubomir Huzar (jedyny przedstawiciel katolicyzmu wschodniego zaliczany do grona potencjalnych następców Jana Pawła II).
Polacy z Niemcami
Włosi, Francuzi, Hiszpanie i Niemcy uchodzą za głównych europejskich rozgrywających tego konklawe. Najliczniejsza frakcja z Półwyspu Apenińskiego, podobnie jak w czasie poprzednich konklawe, może zewrzeć szeregi. Przez lata najpoważniejszym kandydatem na następcę Jana Pawła II był jezuita Carlo Maria Martini. Dziś jednak jest on już emerytem (do osiemdziesiątki brakuje mu niespełna dwóch lat). Mógłby mieć pewne szanse, gdyby elektorzy postawili na tzw. papieża przejściowego, co dość często następowało po szczególnie długich pontyfikatach. To również jedyna szansa na wybór wciąż potężnego, a młodszego zaledwie o kilka miesięcy od Martiniego, kardynała Angela Sodano, watykańskiego sekretarza stanu. Przez lata był on jednym z najbliższych współpracowników Jana Pawła II. W ostatnich dniach chodziły jednak słuchy, że skonfliktował się z polskim otoczeniem Ojca Świętego.
Charakterystyczne, że do prowadzenia najważniejszych ceremonii ostatnich dni pontyfikatu Jana Pawła II byli wyznaczani inni hierarchowie, a nie Sodano, na przykład wikariusz Rzymu Camillo Ruini. To sprawia, że dziś właśnie w nim niektórzy upatrują następcy na papieskim tronie. Innym poważnym kandydatem jest następca kardynała Martiniego w Mediolanie i były arcybiskup Genui - Dionigi Tettamanzi. Poparł on niektóre postulaty antyglobalistów, więc przypięto mu łatkę progresisty, choć w sprawach moralnych jest raczej rygorystą. Za ewentualnego czarnego włoskiego konia uważa się patriarchę Wenecji Angela Scolę.
Niemcy mają co prawda tylu elektorów co Hiszpanie, ale uchodzą za frakcję mocniejszą, głównie dlatego, że obok USA na Niemcach spoczywa główny ciężar utrzymania Kościoła powszechnego. Największe wpływy ma oczywiście Joseph Ratzinger, lecz jest w tym samym wieku co włoscy kandydaci na papieży przejściowych. W tej sytuacji rosną szanse uznawanego za bardziej liberalnego Waltera Kaspera, odpowiedzialnego w Watykanie za dialog ekumeniczny. Dość powszechnie uważa się, że gdyby elektorzy zapragnęli zdecydowanych zmian w Kościele, wzrosłyby szanse innego Niemca - Karla Lehmanna. Wielu właśnie w nim upatruje przywódcy frakcji liberalnej podczas konklawe - ze względu na spory, które toczył w kwestiach światopoglądowych z Kurią Rzymską. Choć nigdy tego jasno nie zadeklarował, uchodzi za zwolennika zniesienia zakazu stosowania środków antykoncepcyjnych i bardziej liberalnego podejścia do osób rozwiedzionych. Wydaje się wszak, że właśnie ta opinia pozbawia go szans w gremium zdominowanym przez tradycjonalistów.
Mówiąc o niemieckojęzycznych kandydatach, nie sposób nie wspomnieć o arcybiskupie Wiednia Christophie Schenbornie. Cieszy się on uznaniem wśród kolegów i jest postrzegany jako człowiek środka. Cieniem na jego kandydaturze kładą się jednak skandale na tle seksualnym w Kościele w Austrii. Prawdopodobnie kandydatów niemieckojęzycznych, przynajmniej w pierwszej fazie konklawe, będą wspierać Polacy. Podczas poprzedniego konklawe wsparcie Niemców, a przede wszystkim austriackiego kardynała Franza Koniga, zadecydowało bowiem o wyborze Karola Wojtyły. Teraz pora na rewanż.
Hiszpanie słabi, Amerykanie bez szans
Hiszpanie, przez wieki jedni z głównych rozgrywających w Kościele, dziś nie mają silnych kandydatów. Za jedyne postacie godne rozważenia uchodzą Julien Herranz, szef papieskiej rady zajmującej się interpretacją prawa kanonicznego, i kardynał Eduardo Martinez Somalo. Ten ostatni po śmierci Jana Pawła II jest formalnie osobą numer jeden w Stolicy Apostolskiej, gdyż pełni funkcję kamerlinga - zarządcy Watykanu podczas sede vacante, czyli bezkrólewia.
Wśród purpuratów mogących odegrać jakąś rolę podczas konklawe są trzej Francuzi. Najstarszy z nich, Jean-Marie Lustiger, potomek Żydów z Polski, jest rozważany jako papież przejściowy. Dwaj pozostali, Jean-Louis Taran i Paul Poupard, mają raczej nikłe szanse. Pewne szanse daje się natomiast prymasowi Belgii Godfriedowi Danneelsowi.
Amerykanie, choć w Kościele powszechnym odgrywają olbrzymią rolę, bo większa część watykańskiego budżetu to pieniądze z USA, raczej nie są brani pod uwagę przy wyborze papieża. Jedynym poważniejszym kandydatem z ich grona jest arcybiskup Los Angeles Roger Mahony. Co prawda, USA mają jedenastu elektorów, ale powszechnie uważa się, że będą oni głosować zgodnie ze swoimi narodowymi korzeniami (irlandzkimi, polskimi czy latynoskimi). Istnieje szeroko lansowana teoria, że Amerykanin nie ma szans na Tron Piotrowy, ponieważ elektorzy będą chcieli uniknąć podejrzeń, iż konklawe jest sterowane przez supermocarstwo.
Czarny koń
Prawdziwym czarnym koniem najbliższego konklawe mogą się okazać przedstawiciele Kościołów lokalnych, które dotychczas nie odgrywały na szczytach watykańskiej władzy wielkiej roli. Chodzi o reprezentantów Azji, Afryki i Ameryki Łacińskiej. Laicyzacja Europy sprawiła, że serce Kościoła katolickiego tak naprawdę bije dziś na tych kontynentach. Tylko w Ameryce Łacińskiej żyje obecnie 40 proc. katolików świata (w Europie 27 proc.). Jeśli dodać do tego, że już ponad połowa katolików w USA nie ma europejskich korzeni, to rosnące znaczenie tych regionów daje im wpływ na przyszłe losy Kościoła.
Obecnie Trzeci Świat ma 44 elektorów, a zważywszy na to, że część hierarchów z Europy uważa, iż nastał czas na papieża spoza Starego Kontynentu, szanse kardynała z Trzeciego Świata rosną. Największe mają oczywiście przedstawiciele Ameryki Łacińskiej, która dysponuje na konklawe 23 głosami. Za najsilniejszą postać z tego kontynentu uchodzi Kolumbijczyk Alfonso Lopez Trujillo, który w ostatnich dniach pontyfikatu Jana Pawła II podobno irytował Angela Sodano, bo właśnie jemu powierzano celebrację uroczystości w zastępstwie chorego papieża. Lopez Trujillo uchodzi za przywódcę frakcji konserwatywnej. Spekuluje się, że gdyby to on został nowym papieżem, Jana Pawła II z czasem zaczęto by uznawać za liberała w sprawach moralności seksualnej. Kolumbijski purpurat opowiada się bowiem nie tylko przeciwko antykoncepcji czy rozwodom, ale i za stosowaniem kościelnych wytycznych w prawie świeckim. Ten 70-latek jest w znakomitej formie i mógłby na wiele lat ukształtować Kościół według swoich wyobrażeń. W tej sytuacji większe szanse mają dwaj inni purpuraci z tego kontynentu - Oscar Andres Rodriguez Maradiaga z Hondurasu i arcybiskup Sao Paulo, kardynał Claudio Hummes.
Piotr Rzymianin spoza Rzymu
"To Murzyn?" - tak w 1978 r. Włosi reagowali na nie znane im nazwisko Karola Wojtyły, dopóki nie zobaczyli go na balkonie. Mit czarnego papieża, z którego nadejściem przybliża się Sąd Ostateczny, jest jednym z najbardziej rozpalających wyobraźnię, i to nie tylko katolików. Wiąże się to w jakimś sensie z przepowiednią św. Malachiasza. Przydomek "De gloria olivae" niektórzy utożsamiają bowiem z kolorem skóry przyszłego następcy św. Piotra. Szanse na czarnego papieża są jednak znikome. Za najpoważniejszego kandydata uchodzi Francis Arinze, Nigeryjczyk od lat mieszkający w Rzymie. Ten prefekt Kongregacji ds. Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów postrzegany jest jako najświatlejszy przedstawiciel czarnego kontynentu w Kościele. Co ciekawe, chrzest przyjął późno, a jego rodzice byli poganami. Choć jest uważany za łagodnego konserwatystę, pozostaje na uboczu kościelnych sporów. Powoduje to, że jest do przyjęcia i dla frakcji progresywnej, i dla konserwatystów.
Pewne szanse daje się przedstawicielowi Tanzanii, kardynałowi Polycarpowi Pengowi, bardzo zaprzyjaźnionemu z polskimi misjonarzami w tym kraju. Nazwisko przyszłego papieża może się jednak okazać prawdziwą niespodzianką, zwłaszcza że - jak mówi doktryna Kościoła - nie musi być nim żaden z obecnych kardynałów, lecz teoretycznie każdy z ochrzczonych.
Na pocieszenie wyznawcom przepowiedni św. Malachiasza, mówiącej, że "w czasie intensywnego prześladowania tron Świętego Rzymskiego Kościoła będzie zajmowany przez Piotra Rzymianina, który będzie karmił owieczki przez wiele cierpień; w tym okresie Miasto Siedmiu Wzgórz zostanie zniszczone i przerażający Sędzia będzie sądził swoich ludzi", trzeba dodać, że żaden z trzech uczestników konklawe o imieniu Piotr nie jest wymieniany wśród faworytów. W dodatku żaden nie urodził się w Rzymie ani tam nie rezyduje. Tyle że imię Piotra II może przyjąć każdy wybrany.
Więcej możesz przeczytać w 15/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.