Partie populistyczne i nacjonalistyczne kłamią - lewica rośnie w siłę
Nie sposób sprowadzić rywalizacji wyborczej do podziału lewica - prawica, choć wydaje się, że ten zgrzebny podział na łamach gazet znów nabiera znaczenia pierwszorzędnego. Nie sposób mówić tylko o konflikcie etatystów z liberałami czy Europejczyków z nacjonalistami. Za każdą z osi tych podziałów kryje się odmienna Polska. Oznacza to, że w najbliższych wyborach staną przeciw sobie nie tylko różne programy, ideologie, politycy, partie, ale również szczególne biografie i z tym związane kultury oraz obyczaje.
Jesteśmy mocno podzieleni kulturowo i czasem można odnieść wrażenie, że przepaść między Polską Leppera a Polską Tuska czy Kwaśniewskiego sięga głębiej niż zmienne w końcu hasła i słowa z partyjnych szyldów.
Obła Polska Kwaśniewskiego
Jaką Polskę reprezentuje prezydent Kwaśniewski? Jego słowa przypominają lukrowaną bezę: mówi tak, jakby chciał ukryć coś istotnego przed opinią publiczną, albo jak ktoś, kto nie traktuje poważnie wyborców i dlatego rzeczowo z nimi nie rozmawia. Jego taktyka - mniej lub bardziej świadomie przyjęta - polega na tym, by unikać wszelkich zasadniczych kwestii, unikać konfrontacji z trudnymi pytaniami lub z nabrzmiewającymi konfliktami. Za wszelką cenę nie chce ani dyskutować o jakości prawa i korupcji, ani o biedzie i bezrobociu, ani o oligarchizacji gospodarki. Świat, który prezentuje, jest światem bez kantów, Polska jest krajem obłym.
Kwaśniewski może śmiało uchodzić za współczesnego Panglossa, który jak jego oświeceniowy przodek uważa, że żyje w najlepszym ze światów. Gdy słucha się jego wystąpień na temat niewdzięcznych krytyków polskiej demokracji, ma się wrażenie, że nie tyle nic nie rozumie z tego, co się mówi, ile że czuje się niemal osobiście obrażony, iż ktoś ośmiela się krytykować fasadowość polskich instytucji politycznych. Kwaśniewski zachowuje się tak, jakby przez sam fakt mówienia o sprawach trudnych mógł być z nimi utożsamiany.
Jedyne, co obecny prezydent i jego sztab potrafili zaproponować, to hasło z pierwszej kampanii wyborczej: "Wybierzmy przyszłość", czytaj: wybierzmy zapomnienie, a zapomnienie jest zawsze tym samym co zobojętnienie. Dla wszystkich, którzy nie przykładali się specjalnie do zdobycia upragnionej demokracji i niepodległości, którzy należeli do końca do PZPR, służyli w tajnych służbach komunistycznych czy po prostu dorabiali się i nie chcieli za starego ustroju niczego ryzykować, oznaczało to wyzwolenie z wyrzutów sumienia. On rzeczywiście zasypywał mosty, zacierał różnice, z taką samą przyjemnością rozdawał ordery dawnym esbekom i wczorajszym więźniom politycznym, byleby tylko nikt nie przypominał zbyt natarczywie dawnych czasów i nie stawiał zbyt bolesnych pytań o jakość naszej demokracji. Ma być tak, jakbyśmy wszyscy uśmiechnięci tańczyli poloneza z ostatniej księgi "Pana Tadeusza".
Kwaśniewski odzwyczaja obywateli od politycznego myślenia. Tworzy obraz świata jak z bajki o królestwie Oz. Ten obraz pękł, gdy prezydent stanął wobec poważnych zarzutów czy oskarżeń. Bo zza tej sympatycznej wizji wyłonił się wizerunek dalece odbiegający od deklaracji. Prezydent miał reprezentować państwo, a okazuje się, że reprezentował interesy wielkich przedsiębiorców. Miał nie wtrącać się do decyzji ekonomicznych rządu, ale jego urzędnicy decydowali o składzie rad nadzorczych. Chciał być prezydentem wszystkich Polaków, a okazał się prezydentem kolegów, których umieszczał w zależnych spółkach skarbu państwa. Wywodził się z partii zwanej lewicową, ale najlepiej czuł się w towarzystwie oligarchów i arystokratów.
Język, którym mówi reprezentant dawnej i odrodzonej nomenklatury, jest typową nowomową, mającą ukrywać realne problemy i realne interesy. On jest symbolem i obrońcą fasadowości jako zasady życia publicznego, byle tylko kręciły się interesy eseldowców, a dawni esbecy czuli się bezpiecznie i spokojnie.
Polska walki Rydzyka i Młodzieży Wszechpolskiej
Jakże pięknie i liberalnie brzmi język Kwaśniewskiego et consortes w zestawieniu z językiem Młodzieży Wszechpolskiej czy ojca Rydzyka. Z nimi nie sposób dyskutować czy polemizować. Ci ludzie nie uznają argumentów. Nie chcą i nie potrafią rozmawiać. Wygłaszają gotowe i skończone mowy tonem autorytatywnym, jakby jedynie oni posiedli prawdę i wyszli poza wszelkie złudzenia i niejasności. Żądają i wymagają tylko kapitulacji, a jeśli napotykają głos krytyki czy choćby odmienny pogląd, ogłaszają krucjatę i podejmują "walkę". Oni wiecznie walczą. Walczą - jak powiadają - o Polskę, o wyzwolenie nas spod panowania "europejsów", międzynarodowych korporacji, dominacji Brukseli. Walczą z modernizmem i nowoczesnością. Są doskonałym i pełnym wcieleniem tego, co można nazwać duchem rewolucyjnym. W ich świecie ten, kto nie jest z nimi, jest przeciw nim. Tu nie ma miejsca na wątpliwości. Tym bardziej nie mogą sobie pozwolić na cień sceptycyzmu i autoironii. W każdej wypowiedzi obecne jest napięcie i czujność, jakby wróg mógł się schować pod cebrzykiem lub nagle wychylić zza rogu. Posługują się czarno-białą mapą świata. Są tylko dobrzy i źli, nasi i obcy. Im ostrzej rysują kontury na swych mapach sztabowych, tym bardziej skłonni są wygłaszać mowy nienawiści.
Ich mowa jest pełna nieufności. Nie wierzą faktom. Wszędzie doszukują się ukrytych motywów i sił, które podstępnie i z ukrycia występują przeciw ich wizji Polski. Święcie wierzą w spiski skierowane przeciw Kościołowi i narodowi - tym bardziej niebezpieczne, że jedynie przez nielicznych dostrzegane. Ich spiskowa wizja świata obraca się wokół międzynarodowej finansjery i światowego żydostwa. Antysemityzm jest tu niemal jawny i niczym nie przesłonięty. Z hańbiącej przywary czynią pierwszą cnotę. Zdają się być wręcz dumni ze swojego antysemityzmu, bo to dowodzi, jak bardzo w swoich politycznych przekonaniach są dalekowzroczni.
Ojciec Rydzyk i jemu podobni fundamentaliści nie znikną ot tak sobie z polskiego życia. Ten rodzaj postaw pojawia się w wielu krajach świata. Jego wspólną cechą jest niechęć do kompromisu, tradycjonalizm, przekonanie, że ich religia zawiera w sobie wszystkie odpowiedzi na pytania człowieka. Fundamentalizm zamienia każdą religię w ideologię. Jest odpowiedzią na globalizację, a przede wszystkim na pluralizm kulturowy. Jest wyrazem przerażenia, odmowy rozumienia świata. Ucieka w siermiężność i krzykliwość, by zagłuszyć świat, ale nie po to, by z nim rozmawiać i o niego się troszczyć. Ta mowa reprezentuje Polskę przestraszoną, zakompleksioną, zamkniętą w sobie. Reprezentuje ludzi, których można o wiele podejrzewać, ale z pewnością nie o odwagę, przedsiębiorczość, potrzebę zdobywania wiedzy.
Polska narodowo-socjalistyczna Leppera
Obok Polski walki Rydzyka stoi Polska Leppera. Jeśliby jakiś pracowity a rzetelny badacz Samoobrony udał się na odpowiednie strony internetowe i przeczytał przedstawiony tam program, nie dowiedziałby się wiele o tym, czym byłyby rządy tej formacji. Można tam znaleźć jakieś ogólnikowe hasełka łączące się w formułę narodowego socjalizmu. Słowo naród odmienia się przez wszystkie przypadki. Program obiecuje pracę wszystkim. Zapowiada koniec kapitalizmu. Stawia na silne państwo, czyli wszechobecne i wszystko kontrolujące. Jest tam kilka niepokojących sformułowań o karach dla przeciwników politycznych. To zresztą dość mgławicowy projekt ustroju prezydenckiego a` la Łukaszenko czy a` la Putin. Ale znaczenie Leppera i jego ruchu nie opiera się na intelektualnych predyspozycjach wodza i jego akolitów. Choć skądinąd byłoby czymś strasznym, gdyby tacy jak on i jego ludzie przejęli kiedyś władzę w Polsce. Spełniłby się wtedy w całej dosłowności i grozie aforyzm Stanisława Jerzego Leca - "Analfabeci muszą dyktować".
Populiści odwołują się do dwóch namiętności. Pierwszą jest chęć zemsty i ukarania wszystkich, których uważa się za winnych złego stanu rzeczy, których czyni się odpowiedzialnymi za brak pracy, własną nieudolność i pasywność, korupcję i patologie społeczne. Drugą namiętnością jest strach. Lepper niczego nie wymaga od swoich wyborców. Nie zachęca do nauki czy szacunku dla prawa. Wskazuje winnych. Winnymi zawsze są jacyś oni. Zwalnia ludzi z odpowiedzialności za siebie samych i z niezbędnej zapobiegliwości oraz przedsiębiorczości, mówiąc im nie wprost - jesteście ze swoimi wadami i słabościami w porządku. To system, a nie wy, uczynił z was nędzarzy. Ubiera się w kostium demaskatora i obrońcy pokrzywdzonych. Rozpala złe emocje, żąda kar i krwi. Pedofilów chce żywcem kastrować. Złodziejom obcinałby ręce, skorumpowanych polityków wieszał. Jemu nie są potrzebne sądy i żmudne procedury. Potrzebni mu są winni. Rozbudza, jak nacjonaliści, nienawiść. Szerzy kłamstwo i oszczerstwa, byle tylko wystąpić w roli jedynego sprawiedliwego. Jest typowym demagogiem i swojej demagogii ani nie kryje, ani się jej nie wstydzi. Chce uchodzić za człowieka prymitywnego, brutalnego i bezwzględnego, bo tylko taki, zdaniem jego wyborców, może sobie poradzić z niewidoczną, lecz wszechogarniającą korupcją i zepsuciem państwa.
Lepper nie liczy się z obietnicami, bo i tak nie musi ich spełniać. Może podbijać oczekiwania, wiedząc, że w ten sposób zyska wyborców. Otacza się podobnymi sobie osobnikami - małymi, skorumpowanymi ludźmi, którzy będą mu wierni dlatego, że wszystko, co zyskali, zawdzięczają swojemu protektorowi. On jest realnym zagrożeniem dla polskiej demokracji. Zrobi wszystko, by zanarchizować nasze życie publiczne, i - jak rasowy terrorysta - będzie budził niepokój, wzniecał tumulty, by przekonać publiczność, że jedyną odpowiedzią na kryzys jest władza autorytarna. Czynił to na drogach, bezprawnie urządzając blokady. Czasem - jak sugerują dziennikarze - w zamian za rezygnację z blokad fabryk otrzymywał od nich wynagrodzenie. Niszczył mienie, powołując się na interes Polski, który rzekomo miał reprezentować. To samo chciał czynić w Sejmie, zamieniając go w miejsce burd.
Lepper zwraca się do ludzi, których nie stać ani na wysiłek, ani na poczucie odpowiedzialności. Ma za sobą strach przed nowym i tęsknotę za kombinatorstwem czasów Gierka i Jaruzelskiego. Lepperyści to formacja ludzi, którzy chcą tylko mieć, ale małym kosztem, żywiąc się przy tym zawiścią wobec tych, których mają za lepszych.
Giertych i Lepper - sojusznicy Cimoszewicza
Fasadowa poprawność obozu lewicy, ich krągły, nic nie znaczący język wydaje się brzmieć dostojnie w porównaniu z radykalizmem Giertycha i nienawistnym tonem Leppera. Lewicy w każdej postaci - od Cimoszewicza po "Gazetę Wyborczą" i "Politykę" - jest potrzebny ten nurt radykalny. Bez niego Cimoszewicz, udający niezależnego kandydata na prezydenta, nie mógłby się czuć lepiej i różni quasi-politycy, jak Kazimierz Kutz, nie mogliby go obwoływać mężem stanu dbającym o interes państwa.
Kłamstwa partii populistycznych i nacjonalistycznych w sumie wzmacniają lewicę, a z pewnością ta konfrontacja psuje język politycznych debat. Pomaga osobom z obozu Cimoszewicza, bo pozwala wepchnąć do jednego worka wszystkie ugrupowania uchodzące za prawicowe, domagające się naprawy państwa, i straszyć nas wszechobecnym radykalizmem. Kto staje się pierwszą ofiarą takiej manipulacji? Niestety, część wielkomiejskiej inteligencji, która już jakoś się urządziła w III RP i boi się wszystkiego, co nieznane, co wywołuje złe skojarzenia, co razi ich zmysł estetyczny.
Jesteśmy mocno podzieleni kulturowo i czasem można odnieść wrażenie, że przepaść między Polską Leppera a Polską Tuska czy Kwaśniewskiego sięga głębiej niż zmienne w końcu hasła i słowa z partyjnych szyldów.
Obła Polska Kwaśniewskiego
Jaką Polskę reprezentuje prezydent Kwaśniewski? Jego słowa przypominają lukrowaną bezę: mówi tak, jakby chciał ukryć coś istotnego przed opinią publiczną, albo jak ktoś, kto nie traktuje poważnie wyborców i dlatego rzeczowo z nimi nie rozmawia. Jego taktyka - mniej lub bardziej świadomie przyjęta - polega na tym, by unikać wszelkich zasadniczych kwestii, unikać konfrontacji z trudnymi pytaniami lub z nabrzmiewającymi konfliktami. Za wszelką cenę nie chce ani dyskutować o jakości prawa i korupcji, ani o biedzie i bezrobociu, ani o oligarchizacji gospodarki. Świat, który prezentuje, jest światem bez kantów, Polska jest krajem obłym.
Kwaśniewski może śmiało uchodzić za współczesnego Panglossa, który jak jego oświeceniowy przodek uważa, że żyje w najlepszym ze światów. Gdy słucha się jego wystąpień na temat niewdzięcznych krytyków polskiej demokracji, ma się wrażenie, że nie tyle nic nie rozumie z tego, co się mówi, ile że czuje się niemal osobiście obrażony, iż ktoś ośmiela się krytykować fasadowość polskich instytucji politycznych. Kwaśniewski zachowuje się tak, jakby przez sam fakt mówienia o sprawach trudnych mógł być z nimi utożsamiany.
Jedyne, co obecny prezydent i jego sztab potrafili zaproponować, to hasło z pierwszej kampanii wyborczej: "Wybierzmy przyszłość", czytaj: wybierzmy zapomnienie, a zapomnienie jest zawsze tym samym co zobojętnienie. Dla wszystkich, którzy nie przykładali się specjalnie do zdobycia upragnionej demokracji i niepodległości, którzy należeli do końca do PZPR, służyli w tajnych służbach komunistycznych czy po prostu dorabiali się i nie chcieli za starego ustroju niczego ryzykować, oznaczało to wyzwolenie z wyrzutów sumienia. On rzeczywiście zasypywał mosty, zacierał różnice, z taką samą przyjemnością rozdawał ordery dawnym esbekom i wczorajszym więźniom politycznym, byleby tylko nikt nie przypominał zbyt natarczywie dawnych czasów i nie stawiał zbyt bolesnych pytań o jakość naszej demokracji. Ma być tak, jakbyśmy wszyscy uśmiechnięci tańczyli poloneza z ostatniej księgi "Pana Tadeusza".
Kwaśniewski odzwyczaja obywateli od politycznego myślenia. Tworzy obraz świata jak z bajki o królestwie Oz. Ten obraz pękł, gdy prezydent stanął wobec poważnych zarzutów czy oskarżeń. Bo zza tej sympatycznej wizji wyłonił się wizerunek dalece odbiegający od deklaracji. Prezydent miał reprezentować państwo, a okazuje się, że reprezentował interesy wielkich przedsiębiorców. Miał nie wtrącać się do decyzji ekonomicznych rządu, ale jego urzędnicy decydowali o składzie rad nadzorczych. Chciał być prezydentem wszystkich Polaków, a okazał się prezydentem kolegów, których umieszczał w zależnych spółkach skarbu państwa. Wywodził się z partii zwanej lewicową, ale najlepiej czuł się w towarzystwie oligarchów i arystokratów.
Język, którym mówi reprezentant dawnej i odrodzonej nomenklatury, jest typową nowomową, mającą ukrywać realne problemy i realne interesy. On jest symbolem i obrońcą fasadowości jako zasady życia publicznego, byle tylko kręciły się interesy eseldowców, a dawni esbecy czuli się bezpiecznie i spokojnie.
Polska walki Rydzyka i Młodzieży Wszechpolskiej
Jakże pięknie i liberalnie brzmi język Kwaśniewskiego et consortes w zestawieniu z językiem Młodzieży Wszechpolskiej czy ojca Rydzyka. Z nimi nie sposób dyskutować czy polemizować. Ci ludzie nie uznają argumentów. Nie chcą i nie potrafią rozmawiać. Wygłaszają gotowe i skończone mowy tonem autorytatywnym, jakby jedynie oni posiedli prawdę i wyszli poza wszelkie złudzenia i niejasności. Żądają i wymagają tylko kapitulacji, a jeśli napotykają głos krytyki czy choćby odmienny pogląd, ogłaszają krucjatę i podejmują "walkę". Oni wiecznie walczą. Walczą - jak powiadają - o Polskę, o wyzwolenie nas spod panowania "europejsów", międzynarodowych korporacji, dominacji Brukseli. Walczą z modernizmem i nowoczesnością. Są doskonałym i pełnym wcieleniem tego, co można nazwać duchem rewolucyjnym. W ich świecie ten, kto nie jest z nimi, jest przeciw nim. Tu nie ma miejsca na wątpliwości. Tym bardziej nie mogą sobie pozwolić na cień sceptycyzmu i autoironii. W każdej wypowiedzi obecne jest napięcie i czujność, jakby wróg mógł się schować pod cebrzykiem lub nagle wychylić zza rogu. Posługują się czarno-białą mapą świata. Są tylko dobrzy i źli, nasi i obcy. Im ostrzej rysują kontury na swych mapach sztabowych, tym bardziej skłonni są wygłaszać mowy nienawiści.
Ich mowa jest pełna nieufności. Nie wierzą faktom. Wszędzie doszukują się ukrytych motywów i sił, które podstępnie i z ukrycia występują przeciw ich wizji Polski. Święcie wierzą w spiski skierowane przeciw Kościołowi i narodowi - tym bardziej niebezpieczne, że jedynie przez nielicznych dostrzegane. Ich spiskowa wizja świata obraca się wokół międzynarodowej finansjery i światowego żydostwa. Antysemityzm jest tu niemal jawny i niczym nie przesłonięty. Z hańbiącej przywary czynią pierwszą cnotę. Zdają się być wręcz dumni ze swojego antysemityzmu, bo to dowodzi, jak bardzo w swoich politycznych przekonaniach są dalekowzroczni.
Ojciec Rydzyk i jemu podobni fundamentaliści nie znikną ot tak sobie z polskiego życia. Ten rodzaj postaw pojawia się w wielu krajach świata. Jego wspólną cechą jest niechęć do kompromisu, tradycjonalizm, przekonanie, że ich religia zawiera w sobie wszystkie odpowiedzi na pytania człowieka. Fundamentalizm zamienia każdą religię w ideologię. Jest odpowiedzią na globalizację, a przede wszystkim na pluralizm kulturowy. Jest wyrazem przerażenia, odmowy rozumienia świata. Ucieka w siermiężność i krzykliwość, by zagłuszyć świat, ale nie po to, by z nim rozmawiać i o niego się troszczyć. Ta mowa reprezentuje Polskę przestraszoną, zakompleksioną, zamkniętą w sobie. Reprezentuje ludzi, których można o wiele podejrzewać, ale z pewnością nie o odwagę, przedsiębiorczość, potrzebę zdobywania wiedzy.
Polska narodowo-socjalistyczna Leppera
Obok Polski walki Rydzyka stoi Polska Leppera. Jeśliby jakiś pracowity a rzetelny badacz Samoobrony udał się na odpowiednie strony internetowe i przeczytał przedstawiony tam program, nie dowiedziałby się wiele o tym, czym byłyby rządy tej formacji. Można tam znaleźć jakieś ogólnikowe hasełka łączące się w formułę narodowego socjalizmu. Słowo naród odmienia się przez wszystkie przypadki. Program obiecuje pracę wszystkim. Zapowiada koniec kapitalizmu. Stawia na silne państwo, czyli wszechobecne i wszystko kontrolujące. Jest tam kilka niepokojących sformułowań o karach dla przeciwników politycznych. To zresztą dość mgławicowy projekt ustroju prezydenckiego a` la Łukaszenko czy a` la Putin. Ale znaczenie Leppera i jego ruchu nie opiera się na intelektualnych predyspozycjach wodza i jego akolitów. Choć skądinąd byłoby czymś strasznym, gdyby tacy jak on i jego ludzie przejęli kiedyś władzę w Polsce. Spełniłby się wtedy w całej dosłowności i grozie aforyzm Stanisława Jerzego Leca - "Analfabeci muszą dyktować".
Populiści odwołują się do dwóch namiętności. Pierwszą jest chęć zemsty i ukarania wszystkich, których uważa się za winnych złego stanu rzeczy, których czyni się odpowiedzialnymi za brak pracy, własną nieudolność i pasywność, korupcję i patologie społeczne. Drugą namiętnością jest strach. Lepper niczego nie wymaga od swoich wyborców. Nie zachęca do nauki czy szacunku dla prawa. Wskazuje winnych. Winnymi zawsze są jacyś oni. Zwalnia ludzi z odpowiedzialności za siebie samych i z niezbędnej zapobiegliwości oraz przedsiębiorczości, mówiąc im nie wprost - jesteście ze swoimi wadami i słabościami w porządku. To system, a nie wy, uczynił z was nędzarzy. Ubiera się w kostium demaskatora i obrońcy pokrzywdzonych. Rozpala złe emocje, żąda kar i krwi. Pedofilów chce żywcem kastrować. Złodziejom obcinałby ręce, skorumpowanych polityków wieszał. Jemu nie są potrzebne sądy i żmudne procedury. Potrzebni mu są winni. Rozbudza, jak nacjonaliści, nienawiść. Szerzy kłamstwo i oszczerstwa, byle tylko wystąpić w roli jedynego sprawiedliwego. Jest typowym demagogiem i swojej demagogii ani nie kryje, ani się jej nie wstydzi. Chce uchodzić za człowieka prymitywnego, brutalnego i bezwzględnego, bo tylko taki, zdaniem jego wyborców, może sobie poradzić z niewidoczną, lecz wszechogarniającą korupcją i zepsuciem państwa.
Lepper nie liczy się z obietnicami, bo i tak nie musi ich spełniać. Może podbijać oczekiwania, wiedząc, że w ten sposób zyska wyborców. Otacza się podobnymi sobie osobnikami - małymi, skorumpowanymi ludźmi, którzy będą mu wierni dlatego, że wszystko, co zyskali, zawdzięczają swojemu protektorowi. On jest realnym zagrożeniem dla polskiej demokracji. Zrobi wszystko, by zanarchizować nasze życie publiczne, i - jak rasowy terrorysta - będzie budził niepokój, wzniecał tumulty, by przekonać publiczność, że jedyną odpowiedzią na kryzys jest władza autorytarna. Czynił to na drogach, bezprawnie urządzając blokady. Czasem - jak sugerują dziennikarze - w zamian za rezygnację z blokad fabryk otrzymywał od nich wynagrodzenie. Niszczył mienie, powołując się na interes Polski, który rzekomo miał reprezentować. To samo chciał czynić w Sejmie, zamieniając go w miejsce burd.
Lepper zwraca się do ludzi, których nie stać ani na wysiłek, ani na poczucie odpowiedzialności. Ma za sobą strach przed nowym i tęsknotę za kombinatorstwem czasów Gierka i Jaruzelskiego. Lepperyści to formacja ludzi, którzy chcą tylko mieć, ale małym kosztem, żywiąc się przy tym zawiścią wobec tych, których mają za lepszych.
Giertych i Lepper - sojusznicy Cimoszewicza
Fasadowa poprawność obozu lewicy, ich krągły, nic nie znaczący język wydaje się brzmieć dostojnie w porównaniu z radykalizmem Giertycha i nienawistnym tonem Leppera. Lewicy w każdej postaci - od Cimoszewicza po "Gazetę Wyborczą" i "Politykę" - jest potrzebny ten nurt radykalny. Bez niego Cimoszewicz, udający niezależnego kandydata na prezydenta, nie mógłby się czuć lepiej i różni quasi-politycy, jak Kazimierz Kutz, nie mogliby go obwoływać mężem stanu dbającym o interes państwa.
Kłamstwa partii populistycznych i nacjonalistycznych w sumie wzmacniają lewicę, a z pewnością ta konfrontacja psuje język politycznych debat. Pomaga osobom z obozu Cimoszewicza, bo pozwala wepchnąć do jednego worka wszystkie ugrupowania uchodzące za prawicowe, domagające się naprawy państwa, i straszyć nas wszechobecnym radykalizmem. Kto staje się pierwszą ofiarą takiej manipulacji? Niestety, część wielkomiejskiej inteligencji, która już jakoś się urządziła w III RP i boi się wszystkiego, co nieznane, co wywołuje złe skojarzenia, co razi ich zmysł estetyczny.
Więcej możesz przeczytać w 34/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.